Ho, ho, ale daleko odeszliśmy...
Ja sobie myślę tak:
- związek homoseksualny to związek partnerski, podjęta świadomie przez 2 osoby decyzja, przy czym te osoby są równoprawne (równowartościowe) w świetle prawa, przekonań, intuicji itp. - dlatego jest to związek analogiczny do związku hetero, z różnicą w sposobie uprawiania seksu, no i w fakcie, że niezależnie od pragnień tych dwóch osób oczywiste jest, że dzieci z tego nie będzie
- pozostałe związki nie są równoprawne, bo w nich jeden z partnerów jest na słabszej pozycji z założenia: nie ma świadomości, ani odpowiednich władz intelektualnych żeby móc jak człowiek zanalizować swój związek (zoofilia), jest słabszym fizycznie, nieukształtowanym człowiekiem, zależnym materialnie i życiowo od osobnika dorosłego (pedofilia), nie ma możliwości w ogóle wypowiedzenia się na swój temat (nekrofilia - tutaj raczej naruszane są uczucia i odczucia rodziny/innych ludzi itp) -> więc niezależnie od tego, jak to zostanie przedstawione i czy zdaniem "partnera" kotek ma z tego przyjemność, to nie jest to związek, ale wykorzystywanie
- związek kazirodczy - przy założeniu adekwatności obu partnerów, a nie wykorzystywania dziecka - wydaje się być także związkiem równowartościowym, choć stoi przeciw niemu potężne tabu (które osobiście też odczuwam i wcale nie łatwo mi jest to napisać), możliwe, że częściowo wynikające z naturalnych mechanizmów przeciwdziałania właśnie chowowi wsobnemu
- owszem, związki homo i hetero mogą też opierać się na nierównościach, wykorzystywaniu przewagi psychicznej czy umysłowej (dlatego np. opieką przed wykorzystaniem także po osiągnięciu pełnoletniości otaczane są osoby upośledzone umysłowo), ale zakładam, że w dyskusji o adopcji rozważamy związki oparte na prawdziwym partnerstwie i miłości
- argument Falcora i Deckarda - że tak naprawdę nie wiadomo, jakie skutki ma dla psychiki dziecka wychowywanie w rodzinie jednopłciowej i że sprawdzenie tego doświadczalnie oznacza eksperymentowanie z czyimś życiem, uważam za bardzo mocny (właściwe - jedyny merytoryczny) argument przeciwko takiej adopcji
- z drugiej strony: jeżeli 2 siostry na skutek zawirować życiowych jednej z nich i samotności drugiej (obie hetero, tylko im się nie ułożyło - żadna nadzwyczajność) będą wspólnie wychowywać dziecko jednej z nich, to dziecko to również ewidentnie zostanie wychowane w rodzinie pozbawionej normalnych (typowych) wzorców, w rodzinie,gdzie brak jest jednej płci... czy to jest argument za pozbawieniem matki dziecka praw do niego? albo za zmuszeniem jej do wyprowadzenia się od siostry?
- z trzeciej: wydaje mi się, że w Polsce, a może jednak w całej albo prawie całej Europie nawet - skutki psychiczne dla dziecka wychowywanego w otwarcie homoseksualnym związku byłyby na tyle dotkliwe (dokuczanie w szkole, przytyki nauczycieli, oglądanie dziecka przez różnych ludzi pod kątem "czy jest dewiantem", badania, mniej lub bardziej otwarte szyderstwa, niechęć, podejrzenia o zboczenie, interpretowanie każdego zachowania pod kątem seksualności itp.), że osobiście pewnie nie wydałabym decyzji o zgodzie na taką adopcję, niezależnie od tego jak fajnymi ludźmi byłaby starająca się o nie para
PS
A swoją drogą - niezależnie od tego jak pięknych słów byśmy nie używali - osoby niepełnosprawne SĄ ułomne, są - właśnie - w którejś dziedzinie życia mniej (poniżej normy) sprawne, np. nie widzą, nie słyszą, nie chodzą. To nie przekreśla ich jako ludzi, ale nie zmienia to faktu, że są inni. Deck sam piszesz: "świat nie nadąża by im pomóc" - czyli potrzebują pomocy i to w podstawowych sprawach życiowych. Pewnie, zakres tej pomocy jest różny, zależnie od ich niepełnosprawności, rodzaju i jej stopnia, ale nie widzę nic złego w napisaniu, że człowiek bez nóg nie może chodzić.