16
Lemosfera / Odp: Stanisław Lem. Wypędzony z Wysokiego Zamku - Agnieszka Gajewska
« dnia: Sierpnia 12, 2022, 06:12:59 pm »
Q: „A propos... Jak to czytam, to jakbym "Imperializm na Marsie" czytał:
https://trybuna.info/opinie/kres-liberalnej-utopii/”.
Moim zdaniem, Q, masz rację. Są pewne podobieństwa, w końcu zarówno ten artykuł Stanisława Lema z Życia Literackiego z lutego 1953 r., jak i ten przywołany przez Ciebie artykuł Xaviera Wolińskiego z Trybuny z lipca 2022 r. mają cel perswazyjny. Ale są i różnice.
*
W Imperializmie na Marsie Lem bardzo zręcznie operuje językiem à la Historia WKP (b). Krótki kurs Stalina. Chodzi nie tylko o koncepcję nieuchronnej ewolucji społeczeństw ku komunizmowi („histmat”), lecz także np. o tezę o wyzysku pracy najemnej przez kapitalistów (nazwa „wartość dodatkowa” nie pada). Uważny czytelnik Imperializmu… odnotuje ślady marksowskiej koncepcji alienacji i – jakby – odległe echo Lenina teorii poznania ("odbicia") (ta „obiektywna rzeczywistość”…). Nie bez podstaw zatem w liście z grudnia 1953 r. Lem pisał m.in. o sobie: „my marksiści”.
W szczególności kapitalizm Lem opisuje jako „system stosunków produkcji, utworzony przez człowieka, w którym rodzą się prawa obiektywne, niezależne od swego twórcy i zwracające się przeciw niemu w kryzysach, wyzysku i wojnach niosących zagładę milionom”. Naiwni (lub wyrachowani) zachodni pisarze science fiction instytucje społeczne uznają – błędnie – za dane i niezmienne. „Jednym z takich świętych (…) tabu jest własność prywatna, tak tedy podnoszą ją do rangi absolutu i rzutują w najdalszą przyszłość, na jej podstawach usiłując wznosić swoje wymarzone utopie. (…) Otrzymujemy w taki sposób obłędne, przerażające, makabryczne wizje, a dzieje się tak dlatego, ponieważ egzystujący w stadium agonalnym imperializm nie ma przed sobą żadnych w ogóle dróg rozwoju i przedłużanie w przyszłość jego stosunków społecznych prowadzi do nikąd”. Cóż: „gdy (…) pisarz stara się być głuchy na głos konieczności historycznej i los klasy rządzącej państwa imperialistycznego utożsamia z losem ludzkości, pojawiają się obrazy (…) martwych, zrytych kraterami bombowymi globów, zboczeń seksualnych, (…) obrazy społeczeństwa rządzonego terrorem i przekupstwem, przed którego potwornością zbawić może tylko ucieczka w obłęd lub śmierć…”. Najogólniej: „przyjmując jako założenie kapitalistyczne stosunki produkcji i własności, nie sposób stworzyć godnej człowieka perspektywy przyszłości świata”.
Ten ponury obraz przeciwstawia Lem krajom realnego socjalizmu. „Całkowicie odmiennie rzecz przedstawia się w społeczeństwie budującym socjalizm. Z niego wszystkie drogi prowadzą w przyszłość i dlatego przed pisarzem (…) otwierają się tu oszałamiające swoim bogactwem horyzonty”. I tak dalej.
*
Co się zaś tyczy Xaviera Wolińskiego, to – owszem – nieco przesadza z krytyką liberalizmu, a także bywa niejasny i gołosłowny. Sądzę jednak, że w podstawowych sprawach – w odróżnieniu od autora Imperializmu… – ma rację. Na przykład, ma rację, pisząc że organizacja gospodarki społeczeństw rozwiniętych wymaga głębokich zmian. Podobnie jak Woliński uważa np. Thomas Piketty, a także niejaki Joe Biden, który wygrał ostatnie wybory, głosząc m.in. potrzebę przebudowy Ameryki na sposób socjaldemokratyczny. Jednakże taki pogląd Wolińskiego, a nawet jego nawiązanie do zapatyzmu, to za mało, żeby go nazwać podobnym do Lema z 1953 r. marksistą.
Wszak bez małych i dużych reform obraz społeczeństwa „wczesnokapitalistycznego” z Germinalu Emila Zoli byłby nadal aktualny. Nie byłoby za to np. ani polityki gospodarczej inspirowanej keynesizmem ani nowoczesnego państwa dobrobytu. Nie byłoby też fenomenu państw nordyckich (Danii, Finlandii, Islandii, Norwegii i Szwecji), gdzie – z najlepszym znanym przybliżeniem – ziścił się marksowski sen o uspołecznieniu środków produkcji, tyle, że dokonało się to zupełnie innym sposobem, niż oczekiwał sam Marks (pamiętacie Summę? "Będziecie latać, ale inaczej niż za rozłożeniem rąk"). Więc to dobrze, że Woliński pisze o potrzebie gruntownych zmian współczesnej gospodarki, np. amerykańskiej. Może dzięki tym zmianom Stany rzeczywiście zaczną bardziej przypominać kraje nordyckie?
Dodam jeszcze, że także za drwinami Wolińskiego z „teorii skapywania” (ang. trickle-down theory) stoją niezłe argumenty empiryczne (w angielskojęzycznej Wikipedii można znaleźć wstępną bibliografię tematu: https://en.wikipedia.org/wiki/Trickle-down_economics ).
*
Też mam wrażenie, że te .chmurze dywagacje nazbyt brutalnie rozmijają się z tytułem wątku…
https://trybuna.info/opinie/kres-liberalnej-utopii/”.
Moim zdaniem, Q, masz rację. Są pewne podobieństwa, w końcu zarówno ten artykuł Stanisława Lema z Życia Literackiego z lutego 1953 r., jak i ten przywołany przez Ciebie artykuł Xaviera Wolińskiego z Trybuny z lipca 2022 r. mają cel perswazyjny. Ale są i różnice.
*
W Imperializmie na Marsie Lem bardzo zręcznie operuje językiem à la Historia WKP (b). Krótki kurs Stalina. Chodzi nie tylko o koncepcję nieuchronnej ewolucji społeczeństw ku komunizmowi („histmat”), lecz także np. o tezę o wyzysku pracy najemnej przez kapitalistów (nazwa „wartość dodatkowa” nie pada). Uważny czytelnik Imperializmu… odnotuje ślady marksowskiej koncepcji alienacji i – jakby – odległe echo Lenina teorii poznania ("odbicia") (ta „obiektywna rzeczywistość”…). Nie bez podstaw zatem w liście z grudnia 1953 r. Lem pisał m.in. o sobie: „my marksiści”.
W szczególności kapitalizm Lem opisuje jako „system stosunków produkcji, utworzony przez człowieka, w którym rodzą się prawa obiektywne, niezależne od swego twórcy i zwracające się przeciw niemu w kryzysach, wyzysku i wojnach niosących zagładę milionom”. Naiwni (lub wyrachowani) zachodni pisarze science fiction instytucje społeczne uznają – błędnie – za dane i niezmienne. „Jednym z takich świętych (…) tabu jest własność prywatna, tak tedy podnoszą ją do rangi absolutu i rzutują w najdalszą przyszłość, na jej podstawach usiłując wznosić swoje wymarzone utopie. (…) Otrzymujemy w taki sposób obłędne, przerażające, makabryczne wizje, a dzieje się tak dlatego, ponieważ egzystujący w stadium agonalnym imperializm nie ma przed sobą żadnych w ogóle dróg rozwoju i przedłużanie w przyszłość jego stosunków społecznych prowadzi do nikąd”. Cóż: „gdy (…) pisarz stara się być głuchy na głos konieczności historycznej i los klasy rządzącej państwa imperialistycznego utożsamia z losem ludzkości, pojawiają się obrazy (…) martwych, zrytych kraterami bombowymi globów, zboczeń seksualnych, (…) obrazy społeczeństwa rządzonego terrorem i przekupstwem, przed którego potwornością zbawić może tylko ucieczka w obłęd lub śmierć…”. Najogólniej: „przyjmując jako założenie kapitalistyczne stosunki produkcji i własności, nie sposób stworzyć godnej człowieka perspektywy przyszłości świata”.
Ten ponury obraz przeciwstawia Lem krajom realnego socjalizmu. „Całkowicie odmiennie rzecz przedstawia się w społeczeństwie budującym socjalizm. Z niego wszystkie drogi prowadzą w przyszłość i dlatego przed pisarzem (…) otwierają się tu oszałamiające swoim bogactwem horyzonty”. I tak dalej.
*
Co się zaś tyczy Xaviera Wolińskiego, to – owszem – nieco przesadza z krytyką liberalizmu, a także bywa niejasny i gołosłowny. Sądzę jednak, że w podstawowych sprawach – w odróżnieniu od autora Imperializmu… – ma rację. Na przykład, ma rację, pisząc że organizacja gospodarki społeczeństw rozwiniętych wymaga głębokich zmian. Podobnie jak Woliński uważa np. Thomas Piketty, a także niejaki Joe Biden, który wygrał ostatnie wybory, głosząc m.in. potrzebę przebudowy Ameryki na sposób socjaldemokratyczny. Jednakże taki pogląd Wolińskiego, a nawet jego nawiązanie do zapatyzmu, to za mało, żeby go nazwać podobnym do Lema z 1953 r. marksistą.
Wszak bez małych i dużych reform obraz społeczeństwa „wczesnokapitalistycznego” z Germinalu Emila Zoli byłby nadal aktualny. Nie byłoby za to np. ani polityki gospodarczej inspirowanej keynesizmem ani nowoczesnego państwa dobrobytu. Nie byłoby też fenomenu państw nordyckich (Danii, Finlandii, Islandii, Norwegii i Szwecji), gdzie – z najlepszym znanym przybliżeniem – ziścił się marksowski sen o uspołecznieniu środków produkcji, tyle, że dokonało się to zupełnie innym sposobem, niż oczekiwał sam Marks (pamiętacie Summę? "Będziecie latać, ale inaczej niż za rozłożeniem rąk"). Więc to dobrze, że Woliński pisze o potrzebie gruntownych zmian współczesnej gospodarki, np. amerykańskiej. Może dzięki tym zmianom Stany rzeczywiście zaczną bardziej przypominać kraje nordyckie?
Dodam jeszcze, że także za drwinami Wolińskiego z „teorii skapywania” (ang. trickle-down theory) stoją niezłe argumenty empiryczne (w angielskojęzycznej Wikipedii można znaleźć wstępną bibliografię tematu: https://en.wikipedia.org/wiki/Trickle-down_economics ).
*
Też mam wrażenie, że te .chmurze dywagacje nazbyt brutalnie rozmijają się z tytułem wątku…