Pewnie cytuje jakiegos filozofa ale nie sadze, zeby mozna bylo odrzucic taka wiare, przynajmniej w dzisiejszych czasach, jesli chce sie "poznawac swiat" (ogolnie rzecz ujmujac) :-). A jednoczesnie ciekawe, co by sie stalo gdyby zmienic to podstawowe zalozenie. Chyba nic fajnego.
Ze slownika jezyka polskiego PWN, haslo "wiara":
1. «określona religia lub wyznanie; też: przekonanie o istnieniu Boga»
2. «przekonanie, że coś jest słuszne, prawdziwe, wartościowe lub że coś się spełni»
3. «przeświadczenie, że istnieją istoty lub zjawiska nadprzyrodzone»
4. pot. «grupa ludzi zżytych ze sobą»
5. daw. «wierność komuś lub czemuś»
6. :-) Przekonanie ze jakis poglad jest sluszny (inaczej: zgodny z niepoznanymi jeszcze faktami) pomimo ze sie nie przeprowadzilo na to dowodu (np. udowodnienie jest z roznych wzgledow niemozliwe lub tak trudne, ze praktycznie niemozliwe). Czesto nie jest to przekonanie jako takie i powinno byc nazwane inaczej: pobozne zyczenia / wishful thinking, cicha nadzieja (nie mylic z: ciaza) itp.
Chodzilo mi raczej o to, ze kiedy ktos postanawia wykonac calkiem spora prace umyslowa, zeby sie czegos nauczyc, to milczaco robi przy tym zalozenie, ze ten material, ktory bedzie obrabiany za pomoca mysli, nie jest tylko zbiorem przypadkowych impulsow. Innymi slowy, ze w tym pozornym chaosie kryje sie jakis porzadek, ktory mozna bedzie w latwy sposob podsumowac - np. za pomoca krotkiego wzorku. Kiedy taki pozniej odbiera nagrode Nobla, to moze sie puszyc i mowic, ze "od poczatku wiedzial" i moze jakas czesc telewidzow w to uwierzy. Ale - zdaje sie - noblisci sa troszke skromniejsi.
W mojej ocenie jako tako kwalifikuje sie do cytowanych wyzej tekstow tylko punkt drugi i to tylko w przekonaniu, ze cos sie spelni (na podstawie powtarzalnosci zjawisk, ktore znamy juz z doswiadczenia lub modelowaniu), ale mysle, ze wiecej w tym wiedzy, niz wiary jako takiej.
Spokojnie. Nie kazdy, kto uzywa slowa "wiara", ma w jednej rece gromnice a w drugiej kropidlo. Niestety, co do wiedzy, to ludzie czesto raczej w cos wierza niz to wiedza a pozniej optymistycznie uznaja ze jest w tym wiecej wiedzy niz wiary. Nizej to troche rozwijam. Ale... nie jestem pewny czy sie ucieszysz ;-), albowiem:
Cala reszta definicji jest zupelnie niepotrzebna
Tego nie mozesz wiedziec na pewno, zatem nalezy rozumiec ta wypowiedz jako "wierze, ze reszta definicji, ta zwiazana z wiara, m.in. religijna, jest niepotrzebna".
i nie wydaje mi sie, zeby trzeba bylo w cos wierzyc, by nauke uprawiac (moze ewentualnie w podejsciu Einsteinowskim, intuicyjnym, ale tez nie sadze), najwazniejsze, zeby obserwacje zgadzaly sie z teoria i tyle, wiec stawiam kropke i miejsca dla wiary w tym nie widze.
No fajnie. Tylko skad sie biora te teorie? Ano z obserwacji. Teoria to wnioski z obserwacji. A kiedy dowiemy sie, ze jakies inne, nowe obserwacje nie pasuja do uznanej teorii, to zmieniamy teorie lub wymyslamy nowa. Na razie wszystko w porzadku, bardzo sie ciesze i nie mam z tym problemu. Ale kiedy stosujemy ta teorie do jakiegos przypadku, skad mamy wiedziec czy do tego przypadku bedzie ona pasowac, czy tez jednak mamy pecha i wlasnie przytrafil sie nam inny przypadek (bardzo malo prawdopodobny ale nie mozna powiedziec, ze niemozliwy), do ktorego nie bedzie pasowac? Jak nazywa sie ten stan, w ktorym uzywamy teorii (sprawdzonej w 100 przypadkach) do przypadku 101, liczac na to ze znowu sie sprawdzi? Bo kiedy uznajemy, ze sie sprawdzi ("sprawdzilo sie juz 100 razy") to jest arogancja. A kiedy w ogole sie nie zastanawiamy, czy sie sprawdzi, to chyba te slynne "glupota i brak wyobrazni", o ktorych czasem mowia w dzienniku.
Czyli tak, jak ja to widze, mamy do wyboru kretynizm wtorny, arogancje lub wiare w to, ze rozum nas nie zawiedzie. Ale nie jestem naukowcem tylko inzynierem, wiec co ja tam moge wiedziec - przeciez od wymyslania teorii sa inni :-). Ale naukowcy tez czasem stosuja swoje lub cudze teorie, wiec ich ten problem rowniez dotyczy.
c.d.n.