Ha, no cóż...
. Tkwię w samym sercu wydarzeń. Pozwolę sobie na odrobine prywaty. Gość, który mówi, to Staszek Gołub, główny archeolog chełmski, który od lat stale zaszczyca nas współpracą (znaczy mnię i mego spólnika) - tzn. woła nas do rozpoznania z jakiej budowli są kamienie, które znalazł
. Wierzy w nas do tego stopnia, że sądzi, że już z dwóch kamieni jesteśmy w stanie odtworzyć narys całego budynku, a jak sa trzy, to nawet i kształt sklepień
...
Całkiem niedawno Polska podpisała z Ukrainą umowę na wspólne kopanie na Chełmskiej Górce - i Staszek tą umowę realizuje. Akurat zeszło się to z postanowieniem księdza-gospodarza Góry Chełmskiej, aby w katedrze NMP (obecnie bazylika mniejsza) wykonać nową posadzkę. Stara została zniszczona przez Austriaków, którzy w czasie I w.ś. urządzili tu stajnie. Kute konie kawaleryjskie posadzkę porysowały. Jakoś tak się zbiegło w czasie, że ksiądz nas poprosił o projekt nowej posadzki z ogrzewaniem podłogowym, a my zaczęliśmy załatwiać kwity u konserwatora, bo katedra zabytkowa, palcem tknąć nie można bez pieczątki. Trzeba nam było wykopać dołek sondażowy, żeby zobaczyć, na jakim podłożu ta nowa posadzka będzie leżeć. A tu akurat umowa polsko-ukraińska weszła w życie i Staszek mówi: pokażcie gdzie, to wam wykopię ten dołek w ramach badań, przy okazji się zobaczy co i jak. No i my pokazaliśmy palicem, gdzie ten pierwszy dołek ever w chełmskiej katedrze NMP ma być wydłubany, między pierwszym i drugim filarem prawej bocznej nawy...
I, pewnego pięknego dnia, Anno Domini 2013, Staszek wbił łopatę w dziewiczą, choć zarysowaną końskimi kopytami posadzkę w karo, z białych i czarnych kamieni. Posadzka nie jest wartościowa (raczej koniec XIX w.) ale nikt, nigdy wcześniej, nie kopał tu badawczo od dnia, kiedy inny człowiek, gdzieś w połowie XIII wieku, wbił w to samo miejsce drewnianą łopatę, aby ułożyć głazy fundujące świątynię Daniela Romanowicza, który to właśnie miejsce uczynił swoją stolicą... Chodzą już Wam mrówy po plerach?
Musiałem zażyć, bo moje mrówy nadto się rozszalały. Na początku Staszek się dokopał do rurki z kabelkami do głośnika (druga połowa XX w.). Potem były dwie warstwy równoczasowe, które kończyły się na pierwotnej posadzce katedry, tej fontanowskiej, z połowy XVIII wieku, jakieś 40 cm niżej. Samo w sobie warte szybki, żeby publika mogła zajrzeć i głowami pokiwać, a nawet pieniążek rzucić. Potem była kilkucentymetrowa, dobrze wypoziomowana warstewka gliny (izolacja) i dalej zasypka. I tak Staszek kopał w typowej zasypce budowlanej z tamtych czasów, mieszaninie rumoszu ceglanego, piasku i gleby rodzimej... warstwa za warstwą. Bo Staszek jest nowoczesnym archeologiem i kopie po warstwach, czyli wybiera do granicy różniącej się warstwy. To co wybiera przelatuje wykrywaczem. Zadziwiająco często ludzie gubią monety
. Monety mają daty. Każda różniąca się warstwa to może być słój w ściętym pniu, a co najmniej jest to jakiś etap budowy (skończył się piasek - to sypiemy żwir).
Łopata zgrzytnęła, piszczel. A więc pochówek pod posadzką. Szpachelki, pędzelki, wykrywacz. Jest nieboszczyk albo czka, jeszcze do połowy zaryty albo ta w mieszaninie tego, co kiedyś było trumną drzewienną oraz ziemią rzucona na nią... W proch się obrócisz. Koraliki rdzenia kręgowego, poprzeczki żeber, bierki kości długich. Paliczki. Czerep rzecz jasna też, wieczność w pustych oczodołach, zęby zdrowe. Te przednie, reszty brak. Znaczy w szczęce, bo żuchwa się zawieruszyła. Ha, no cóż, tak właśnie wygląda wieczność, ale mimo wszystko szkielet, szczególnie XVIII-wieczny, jest dla archeologa jak tysięczny poród dla doktora. Rzecz oczywiście oryginalna, jeśli kto na moment potrafi zapomnieć o znoju dnia codziennego i umocować się we Wszechświecie, ale też typowa jak dziesięciomiliardowa mrówka wyłażąca z kokonu.
No i tak łopata zgrzytała, w tym jednym miejscu, już nie pamiętam czy 9 czy 11 razy... Dołek dwa metry na półtora, może dwa metry głeboki i tyle wszechświatów z wiecznością w oczodołach. Jeden nad drugim... Jakis mur, ale nie ten poszukiwany, bo gra idzie o to, że są podejrzenia, że pod fontanowską świątynią jest ta danielowska. Bo gdzie mogłaby być? Mur za nowy. Staszek zakłada drugi wykop, za tym murem, w kierunku nawy głównej. Znów zgrzyta łopata, znów kilka razy... Ach więc to jest to miejsce. Oś długa światyni Daniela jest równoległa, ale nie pokrywa się z osią obecnej katedry. Więc tu był haczyk. Na samym spodzie jest gotycki mur w wyprawionymi spoinami, czyli takimi, które miały być ogladane. Czyli - które były nad ziemia dla współczesnych. Ze dwa metry pod obecną posadzką. Mur światyni Daniela, idący od Wschodu, tu się kończy. Dalej w kierunku zachodnim, idzie ten nieporządny mur odkryty w pierwszym wykopie, to przedłużenie danielowskiej świątyni z remontu z pierwszej połowy XVIII wieku, nader niestaranne. Świątynia rychło była w stanie katastrofalnym i Paweł Fontana postawił tam obecną katedrę, kilkadziesiąt lat później.
Mamy więc kolejnych kilka pochówków i to cudo, ten skarb. Skarb, skarb, nie ma innego słowa. Niezwykle nowoczesną jak na XIII w, budowlę z cegły – nie z kamienia! Starannie wyspoinowane cegły, za grube i za wielkie jak na dzisiejsze czasy. Cegłe datuje się po grubosci. Wspólczesne maja 6 cm. Wiadomo, ergonomia. Zadanie pt. z jakich cegieł człowiek może najszybciej wybudować. Ano 12 cm szerokości, żeby jedną ręką, palcami, wygodnie złapać, 25 w drugą (2x12 plus spoina 1 cm – ładnie się składa) a grubość 6-7 cm (nie będzie ważyła zbyt wiele, 200% normy da radę czynownik wykonać). Dawniej tym się nie przejmowano, cegła im grubsza, tym starsza. Wiązanie dwie wozówki, główka. Matko Boska... Nie ma blisko w Europie odnośnika. Może, jak mówi prof. Buko - Węgry z tamtych czasów, albo Malbork, ale Malbork dla Daniela wówczas to jak Alfa Centauri dla nas, teraz. Nowoczesny był człowiek, wiadomo było, że bywał, ale teraz wiadomo, że nie tylko bywał, ale i patrzył.
To jest znalezisko na miarę małej Troi. Burza mózgów. Wiecie, małe rzeczy splatają się z wielkimi. Tu siedem wieków leży nienaruszone pod posadzką, oczodoły patrzą wyczekująco - a tu ogrzewanie podłogowe. Albo dziesięć wieków, bo są przekazy, że w X w. już był tu gród, więc wicie rozumicie... Ale kasa. Tu oczodoły z wiecznością - a tu kasa, a raczej jej brak. Tu fundusz norweski (kasa) – a tu żeby dostać, to kwity trzeba robić, znaczy my. Polska - sto sześćdziesiąte któreś miejsce w świecie w tempie uzyskiwania kwitów na budowę. 300 dni średnio, zakładając, że każda procedura trwa dzień. A termin w sierpniu. Nie ma kwitów, uprawomocnionych, nie ma kasy. Nie ma kasy – siedem wieków będzie sobie leżało pod ogrzewaniem podłogowym. Rzucamy propozycję, żeby wykonać strop zamiast posadzki. Nie ma na to pieniędzy teraz, ale jak się taki strop wykona, to przyszłe pokolenia będą mogły kopać. Jak w Gnieźnie. Będzie można zejść pod posadzkę kościoła i zwiedzać słoje. Daj Panie Boże czynnikom, chciałbym coś takiego mieć na sumieniu
.
Ten szkielet, o którym mówi Staszek leżał w drugim wykopie, na spodzie. Nie mogę pokazać Wam zdjęć, bo wiem co mi urwą, jak je wstawię. Bardzo chciałbym, bo wiem, że dla Was nie będą to słit-focie. Taka metoda. Nie ma publikacji – nie ma zdjęć. W grobowcu Aleksandra Macedońskiego próbowałem fotografować to mało osobistej nie miałem. Miał klamrę – w zasadzie pierwszy ruchomy zabytek znaleziony przy pochówkach. Wczesniej tylko kawałek tkaniny, może wstązki, przy jakiejś damie. Może po tej klamrze dojdą, któż zacz.