a tu próbka ich talentu do generowania pozaziemskiej niezwykłości wrzuconej w ziemskie realia:
"Poprzedniego dnia wieczorem stoimy sobie z nim w przechowalni. Wystarczy zrzucić Kombinezony i można iść w miasto, zajrzeć do "Barge" i wypić coś stosownego dla wzmocnienia duszy i ciała. Ja stoję ot, tak sobie, podpieram ścianę, swoje zrobiłem i już trzymam w pogotowiu papierosa, palić mi się chce wściekle - od dwóch godzin nie miałem papierosa w ustach. A on jakoś nie może rozstać się ze swoimi skarbami. Załadował jeden sejf, zamknął, opieczętował, teraz załadowuje drugi: zdejmuje z transportera "pustaki", ogląda każdy ze wszystkich stron (a ciężkie są ścierwa jak wielkie nieszczęście, każdy waży sześć i pół kilo) i starannie ustawia na półkach.
Okropnie długo już wojuje z tymi "pustakami" i moim skromnym zdaniem bez żadnego pożytku dla ludzkości. Na jego miejscu ja bym już dawno olał sprawę i za te same pieniądze zająłbym się czymś innym. Chociaż z drugiej strony, jeśli się zastanowić, taki "pustak" rzeczywiście jest niezmiernie zagadkowy, i można powiedzieć - szemrany. Ile to ja się ich nadźwigałem, a wszystko jedno, za każdym razem jak je zobaczę, od nowa nie mogę się nadziwić. Dwie miedziane okrągłe płytki wielkości spodeczka, grube na pięć milimetrów, odległość między płytkami czterysta milimetrów, i oprócz tej odległości niczego między płytkami nie ma. Można tam wsadzić rękę, można i głowę, jeżeli kompletnie zgłupiałeś ze zdziwienia - pustka, pustka, powietrze. Pomimo to coś miedzy nimi oczywiście być musi, siła jakaś, tak ja to rozumiem, ponieważ ani ścisnąć tych płytek, ani rozerwać nikomu się jeszcze nie udało.
No chłopaki, trudno opisać coś podobnego komuś, kto tego nie widział. Jakoś to zbyt proste, szczególnie jeśli się dobrze przyjrzeć i uwierzyć wreszcie własnym oczom. To zupełnie tak samo, jakby komuś opisywać szklankę, albo nie daj Boże kieliszek - tylko palcami wodzisz i klniesz w poczuciu absolutnej bezsilności. Dobra, zakładamy, żeście wszystko zrozumieli, a jeżeli ktoś nie zrozumiał, niech weźmie "Biuletyn" naszego instytutu - w każdym numerze znajdzie artykuły o "pustakach" z fotografiami...
Jednym słowem Kirył już prawie od roku wojuje z tymi "pustakami". Jestem u niego od samego początku i skarz mnie Bóg, jeżeli rozumiem, czego on się po nich spodziewa, zresztą, jeśli mam być szczery, nadmiernie nie wysilam swego umysłu. Niech najpierw on sam zrozumie, niech sam rozwiąże tę łamigłówkę, a wtedy, być może, posłucham, co będzie miał do powiedzenia. Na razie natomiast jasne jest dla mnie jedno - Kirył musi za wszelką cenę chociaż jednego "pustaka" wypatroszyć, nadgryźć kwasami, zgnieść pod prasą, stopić w piecu. I wtedy wszystko stanie się dla niego jasne, zdobędzie sławę i chwałę, a cała światowa nauka zapłacze z zachwytu rzewnymi łzami. Ale chwilowo, o ile się orientuję, do tego bardzo jeszcze daleko."
"Piknik na skraju drogi"
tak zaś wygląda groteska wg braci S.:
"Podniosłem słuchawkę.
- Halo...
- Kto mówi? - zapytał metaliczny głos kobiecy.
- A o kogo pani chodzi?
- Czy to Chatnakurnóż?
- Co?
- Pytam, czy to chatka na kurzych nóżkach, tak czy nie? Kto mówi?
- Tak. Chatka. O kogo pani chodzi?
- Do diabła - rzekł głos kobiecy. - Proszę przyjąć telefonogram.
- Proszę bardzo.
- Niech pan pisze.
- Chwileczkę. Wezmę tylko ołówek i papier.
- Do diabła - zabrzmiało znów w słuchawce. Przyniosłem notes i automatyczny ołówek.
- Słucham panią.
- Telefonogram numer dwieście sześć. Obywatelka Naina Kijewna Horynycz...
- Nie tak prędko... Kijewna... Co dalej?
- “Niniejszym... prosimy... o przybycie w dniu dzisiejszym... dwudziestego siódmego lipca... bieżącego roku... o północy... na doroczny zlot republikański..." Napisał pan?
- Tak.
- “Pierwsze spotkanie... odbędzie się... na Łysej Górze. Stroje wieczorowe. Środki lokomocji... na własny koszt. Podpis... szef kancelarii... Cha... Em... Wij".
- Kto?
- Wij! Cha Em Wij.
- Nie rozumiem.
- Wij! Chronos Monadowicz! Nie zna pan szefa kancelarii?
- Nie znam - powiedziałem. - Niech pani przeliteruje.
- Do diabła! Dobrze, literuję: Wilkołak, Inkub, Jaga... Napisał pan?"
"Poniedziałek zaczyna się w sobotę"
* Muszę przyznać, że bardzo lubię tą "swojskość", która jest zresztą dla literatury rosyjskiej, nie tylko fantastycznej, b. typowa. Zresztą nie tylko dla rosyjskiej - odnajduję ją też w "Dzienniku północnym" zafascynowanego Rosją M. Wilka. (I nie tylko dla literatury - vide wstawki w "Solaris" Tarkowskiego.)