Autor Wątek: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia  (Przeczytany 1311686 razy)

draco_volantus

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 1602
  • quid?
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2220 dnia: Listopada 12, 2016, 12:57:21 am »
oglądałem, dramat, zerowe, fabuła zerowa i aktorzy zerowi, gdyby żebrowski miał taką ekipę to nikt by się z wiedżmina nie śmiał i mi smutno się robi..
I want my coffee hot and best social media I was a part of brought back in my lifetime.

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16039
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2221 dnia: Listopada 12, 2016, 12:24:28 pm »
oglądałem, dramat, zerowe, fabuła zerowa i aktorzy zerowi, gdyby żebrowski miał taką ekipę to nikt by się z wiedżmina nie śmiał i mi smutno się robi..

Pociesz się sapkowskimi aluzjami w warstwie dialogowej ;). A, że to takie sobie? No, przecie Marvel Cinematic Universe po polsku to ma być, nic ambitniej...



Skoro zaś mowa o tym sorcie kinematografii to zdarzyło mi się obejrzeć tegoroczną wersję "Ghostbusters", bo słyszałem o jakichś straszliwych internetowych burzach w szklance wody wokół tejże produkcji i ciekaw byłem na ile zasadne....
Powiem tak. W oglądaniu ten film jest... fajny (w kategoriach odmóżdżającej-i-odmóżdzonej popkultury ofkors ;)). Bohaterki nawet sympatyczne, w praktyce wcale nie aż tak przegięte, jak wydawały się w trailerach. Sposób w jaki twórcy filmu rozprawiają się z rzeczoną falą hejtu (i proszą o pokochanie swojego dzieła), jest nawet uroczy i dość wzruszający przez to ;) (trochę szkoda, że nie odpowiadali z taką samą klasą w realnym życiu, bo może by sobie publiczność zdołali zjednać tym). Bardzo dobrze udało się też oddać klasyczny klimat kina nowej przygody - "GB" 2016 wypadają lekko i przyjemnie jak "Ant-Man" nie przymierzając. Miłośniczki/miłośnicy klimatów w stylu geek girl też znajdą coś dla siebie (Holtzmann, także finalny występ Sigourney Weaver w roli doktor Gorin). No i antagonista nawet fajnie pomyślany, przegięty od początku do końca, ale naprawdę ciekawy z niego - koncepcyjnie - villain (tu nie sposób nie wspomnieć o podwójnej roli Hemswortha, który płynnie przechodzi od roli przszarżowanego sekretarza-jełopa, do wcielonego weń głównego złego). Cieszy też - nawet jeśli przydługie - cameo Slimera (zwanego w dawnych przekładach oryginału Żabim Duchem). Sympatyczny (nawet jeśli wymuszony szantażem, jak wieść głosi) jest występ dawnych aktorów na drugim planie. Sensowne okazało się poprowadzenie fabuły z punktu widzenia Erin Gilbert (robiącej ni to za nową w zespole Shadowcat, ni to za powracającego do domu wuja Festera marnotrawnego ;)), co pozwala widzowi gładko wejść w świat filmu. Okna w zaświaty z czającymi się w nich głodnymi zemsty duchami wyglądają naprawdę niesamowicie. A scena, w której Szatan objawia się swoim wiernym wyznawcom doprawdy przezabawna 8).
Jak mówię, jest to przyjemny, b. poczciwy (wcale nie zajadle feministyczny, co mu imputowano), film, który nie zasłużył na tyle nienawiści.
Nie jest to jednak również film żadną miarą wybitny. Logika fabuły jest typowo blockbusterowa - trudno oczekiwać jakiejkolwiek fabularnej spójności: nie poznamy żadnej spójnej teorii duchołapstwa (fakt, w poprzednich częściach też jej nie było)*, nie wiemy czemu duchy straszą na równi z demonem, jakim, właściwie, cudem North rozkazuje jednym i drugim, ba, trudno tam w ogóle mówić o logicznym wynikaniu jednych zdarzeń z drugich, wątki są często urywane (dziekan podejrzanej uczelni puszcza płazem kradzież sprzętu, Patty tłumaczy się w finale wujkowi ze straconego karawanu, choć ma dostęp do strumienia rządowych funduszy i dziesięć nowych by mu mogła kupić, Erin gna w panice przez miasto, by nagle uratować tyłki koleżanek występując w pełnym rynsztunku). Im bliżej finału tym z tym gorzej. Ponadto film jest - wbrew szumnym zapowiedziom o gore - znacznie lżejszy od oryginału, Zuul, Vinz Clortho, nawet Vigo, potrafili przerazić (jasne, w oswojony, popkulturowy sposób), pokazać się jako groźne byty z zaświatów, tymczasem North-wcielony-w-Kevina wyraźnie błaznuje (na swój sposób zabawnie i sympatycznie zazwyczaj, ale totalnie bez sensu, zwł. gdy zmienia się w duszka z logo "GB"), jego armia duchów zaś, co to miała mordować i mścić się, atakuje tak powoli i nieskutecznie (zawsze niewielkimi grupkami, nigdy hurmem), że bohaterki mają z nimi niewiele więcej problemów niż gdyby grały w DOOMa na god mode - reżyser lubi bohaterki, świat (przedstawiony) lubi bohaterki, przeciwnicy najwyraźniej też je lubią i walczą z nimi tylko pro forma. I jeszcze zburzony budynek na koniec cudownie "odrasta"**. Do tego dochodzi kwestia CGI. Wspomniałem, że rzecz ma klimat klasycznych produkcji fantastycznych sprzed lat (choć one nie miewały rozłażących się tak scenariuszy). Niestety, efekty są na tym samym poziomie. Nie wiem po co tyle ich naładowano, i tak za nie przepłacono, skoro wyglądają tak, że mogłyby zachwycić w pierwszej połowie lat '90, nawet kolorystyka z wtedy jakby.
Oryginał - mimo swej rozrywkowej formy i radosnego braku ambicji - był znacznie dojrzalszym, spójniejszym, mądrzejszym (doroślejszym, można rzec) filmem. więc nie dziwię się w sumie, że przywiązani doń fani sarkają. Obecna wersja nadaje się dla trzynastolatków, oni może nie zauważą paralogizmów, jak popcorn będzie smaczny***.
Niemniej, powtórzę - powodów do tych wybuchów nienawiści nie było, a bohaterki łatwo da się polubić. I nie ma tam czegoś takiego jak pasmo nudy zwane środkową częścią - całościowo znacznie mądrzejszego jednak - "Star Trek Beyond".
(No i trzeba chyba jednak docenić tę żeńską obsadę, tak mało tych superbohaterek.)
W sumie jak chcą, niech robią ten ciąg dalszy, co o nim - że ma być - się słyszy.

* W użyciu jest klasyfikacja znana z GB RPG:
http://ghostbusters.wikia.com/wiki/CDI_System
Używana jednak pretekstowo, bez wyjaśnień (zwł. jak i w oparciu o co została stworzona), ot, by "bardziej naukowo" brzmiało, i by fan service był.

** Tego poziomu paralogizmów - by nie rzec: spiętrzeń piramidalnej głupoty - nie bywało nawet w w/w MCU, ba, nawet "X-Men: First Class" na tym tle wysiada. Tylko tu razi to jakoś mniej, bo nie da się brać tego filmu serio, co go ratuje.

*** O ile nie oglądali kreskówek "GB", ich scenariusze miały znacznie wyższy standard.



A potem sięgnąłem sobie, powtórkowo, po film "Ant-Man" (skoro nasuwało mi się porównanie do najnowszych "GB", jak wspomniałem, to musiałem sobie zweryfikować ;)).
Powiem tak... Pod pewnym względem jest to film od tegorocznych "Ghostbusters" o niebo lepszy... Aktorstwo, wyraziści bohaterowie, strona wizualna, klimat... W oglądaniu;) jest to prawdopodobnie najlepszy film superbohaterski od czasu "Spider-mana 2" Raimiego. Jest to przy tym kino b. spielbergowskie (o ile "GB" da się porównać do kina nowej przygody klasy B, ze schyłkowych dla tego gatunku lat '90, o tyle tym razem mamy raczej odpowiednik kina lat '80, gdy ów podgatunek kina fantastycznego kwitł) - relacje rodzinne (w dwu rodzinach rozszerzonych ;) nawet) do naprawienia, córeczka do uratowania, wątek przyjaźni z mrówką (i ogólnie przedstawienie tych owadów w sposób dość... uroczy - znów muszę użyć tego słowa  ::) ), stary Steven S. byłby dumny.
Jednym słowem: Peyton Reed może sobie podać rękę z Raimim i Spielbergiem z ich lepszych lat.
No i - oczywiście - wspomnieć trzeba o scenach walk - i tu jest dobrze, oko się nie gubi. Klarowność iście cameronowska...
Skoro o nich mowa... Warto też wspomnieć o tym, co przypomina, że jest to film z MCU - występie Falcona i stoczonej przezeń (przegranej ofkors) walce z bohaterem tytułowym, walce z autoironicznym wdziękiem traktującej schemat komiksowgo pojedynku dobrego z dobrym.
Czy więc jest to film bezbłędny - jeśli łyka się konwencję opowieści o zmniejszającym się facecie hasającym z mrówkami? Niestety nie. W trakcie oglądania absolutnie to nie przeszkadza - sprawność narracji powoduje, że przyjmuje się ekranowe wydarzenia bez zastrzeżeń i śledzi nie analizując (luksus jakiego "GB" wersja 2016 już widzowi nie fundują, tam na bieżąco dostrzega się błąd za błędem), jednak - gdy pomyśleć na chłodno - mało co tam, w warstwie założeń, trzyma się kupy. O ile scenarzyści odwalili dobrą robotę w zakresie kreowania postaci, budowania relacji między nimi (istniejących na starcie, ulegających przewartościowaniu i powstających), konstruowania dialogów, o tyle logika fabuły najwidoczniej niewiele ich obchodziła. O ile rozumiem, że Hank i Hope mogli chcieć przetestować Scotta i postawić go w sytuacji, w której z nimi współpracować musi, bo jego los zależy od ich dobrej woli (czyli samego wątku skoku na sejf nie będę się czepiał), to nie rozumiem po co doprowadzać do jego aresztowania i potem organizować mu ucieczkę z więzienia? Wygląda fajnie, ale czy nie utrudnia sprawy? Trzeba go będzie ukrywać, wynajmować mu adwokatów potem, itd.
Po drugie - sama logika wielkiego skoku po kostium Yellowjacket. Przecież i Hank, i Hope mają tam dostęp. Wystarczy potknąć się "mimo woli" ;) i uszkodzić ten strój (swoją drogą: czemu przechowywany w postaci zminiaturyzowanej?). A Scotta posłać tylko by wysadził serwery, albo podłożyć pod nie zminiaturyzowaną - mają te dyski - bombę (czy nawet ten brelokowy ;) czołg wyładowany TNT).
To co zamiast tego wymyślili, to już nie jest drapanie się lewą ręką w prawe ucho, to jest drapanie się lewą ręką w lewe ramię, dookoła głowy.
Dalej - sama miniaturyzacja. Wiem doskonale, że z tym zawsze w SF były kłopoty, ale tu je jeszcze rozmnożono... Widzimy, że bohater ulegając miniaturyzacji zachowuje swoją silę (ba, jakby mu jej nawet przybywało), ale co z masą? Przecież powinien być gęsty i ciężki, może nie tak jak neutronium jeszcze, ale... a tu bez trudu na mrówce sobie lata... (Podobne pytania można stawiać w wypadku w/w czołgu.) Kolejna sprawa, klasyczna już - oddychanie. Ok, powiedzmy, że układy hełmów miniaturyzują powietrze na bieżąco, by pomniejszeni zdołali je wdychać, ale jeśli tak - to hełmy powinny być naturalnym miejscem, w które się celuje w wypadku pojedynku zminiaturyzowanych - pokonany udusi się, albo powiększy, by tego uniknąć, i tak przegra.
Do tego dochodzi kwestia umieszczenia pomniejszającego przycisku na rękawicy kostiumu Ant-Mana. Czy to na pewno jest właściwe miejsce?  ;D
Dalej - mrówki. O ile rozumiem, że kontrola nad nimi jest integralną częścią fabuły, o tyle powiedzmy sobie jasno, że to są spielbergowskie mrówki, zmieniono im wygląd, by były bardziej sympatyczne. W dodatku nie ma mrówek cały czas skrzydlatych, skrzydła miewają królowe na wiosnę. TU szerzej o biologicznej stronie filmu:
http://www.blastr.com/2015-7-21/biologist-reviews-ants-ant-man
https://www.inverse.com/article/4658-an-entomologist-s-scientific-review-of-ant-man
I jeszcze jedno... pisałem, że "GB" stanowią dowód na to, że teza, iż ciekawy villain stanowi o jakości filmu superbohaterskiego nie zawsze się sprawdza. Tu jest podobnie, tylko a rebours, bo nieciekawy villain fabuły nie pogrąża. Yellowjacket nie jest zresztą tragicznie zły, jest - po prostu - nudny. Walczy nieźle, ale jego motywacje, psychika... Jedyna nieudana postać z tego filmu - trochę Obadiah Stane-bis (schemat: odebrać facetowi firmę i technologię i zarobić sprzedając jego wynalazki wojsku i tym złym; w dodatku też, łysy), trochę standardowy ambitny i zazdrosny ex-uczeń, co atakuje mistrza (Anakin, is that you? 8)), trochę klasyczny chciwy, zły biznesmen. W dodatku idiota - ma pomniejszającą broń (czym niby zabił jednego z współpracowników?), a zamiast na niej zarobić myśli tylko nad technologią Yellowjacket, przyznaje wprost, że robi interesy z HYDRĄ, a - skoro tam wszyscy mają związki z kompleksem militarnym i tajnymi służbami - wie doskonale, że to ścigani ex-hitlerowcy, i że Hank też to wie.
Teoretycznie jednak... wszystkie paralogizmy działań bohaterów daje się wyjaśnić, wspomina się o niekorzystnym wpływie kontaktu z Cząsteczkami Pyma na mózg. Tak więc Hank, Hope i Darren mają prawo myśleć w sposób... hmm... specyficzny... ;)
Mamy więc trochę odwrotność sytuacji z "Captain America 2" - tam wszystko miało sens, poza tym, że wrogowie życzliwie strzelali Captainowi w tarczę (mylili ze strzelecką? :D), ale ten jeden, jedyny, błąd b. raził. Tu nonsensów jest znacznie więcej, ale rażą znacznie mniej.

W kategorii kina rozrywkowego dałbym więc 3/4. (Przy wyłączeniu krytycyzmu nawet okolice 4/4.) Mimo wszelkich zastrzeżeń szczerze polecam miłośnikom produkcji tego typu. I mam nadzieję, że następnym razem ał-torzy zadbają o logikę.

(A propos następnego razu: trzeba dodać, że w typowej marvelowskiej scenie po napisach są Cap, Falcon i Winter Soldier, i aluzje do Black Panthera się robi, co ma budować fundamenty pod "CA 3" ;).)

Aha, taka jedna ciekawostka - ta rzeczywistość, w której można się zagubić na poziomie subatomowym, gdy się przesadzi z miniaturyzacją - piszą, że to podobno ma być filmowa wersja Microverse, ale zastanawiam się też czy ta warstwa Wszechświata ukryta pod rządzoną prawami fizyki (choć prawda ekranu nie zawsze to potwierdza :P) dostępną nam rzeczywistością, nie będzie stanowić aby jakiegoś klucza do stworzenia teorii magii, którą dysponuje Doctor Strange. Czy ta magia nie pochodzi gdzieś z tego poziomu?
(BTW. sam nie wiem czy retrospekcyjny wątek z młodym Hankiem i Janet/Wasp chwalić czy ganić... Niby "Cap.Am." i pewne wątki "Iron Mana" pokazują, że pewne technologie rozwijano tam od dekad, niby taki homage do zimnowojennych klimatów "Fantastycznej podroży" - czyli świadomość korzeni miniaturyzacyjnych opowieści widać, niby ten wątek jest fabularnie kluczowy - buduje całą dynamikę relacji rodzinnych Pymów, a co za tym idzie determinuje kształt fabuły filmu, ale pojawia się pytanie jak daleko sięga alternatywność tego świata względem naszego...)
« Ostatnia zmiana: Listopada 13, 2016, 03:18:17 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

draco_volantus

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 1602
  • quid?
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2222 dnia: Listopada 12, 2016, 02:11:25 pm »
chyba nie masz na myśli doktora strange, najlepsze efekty specjalne jakie w życiu widziałem to tylko dodatek do genialnej fabuły i cudownej gry aktorskiej, a tak na marginesie to mój kolega ze studiów robił te efekty między innymi :3
I want my coffee hot and best social media I was a part of brought back in my lifetime.

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16039
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2223 dnia: Listopada 12, 2016, 02:21:11 pm »
Strange'a (jak dotąd) widziałem tylko nieautoryzowaną (kwestii praw nie dogadano) ekranizację sprzed lat:


Drobne info:
http://en.wikipedia.org/wiki/Doctor_Mordrid
http://www.imdb.com/title/tt0104115/

Kolegi/koledze gratuluję :).
« Ostatnia zmiana: Listopada 12, 2016, 02:50:55 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

draco_volantus

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 1602
  • quid?
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2224 dnia: Listopada 12, 2016, 09:51:44 pm »
nie wiem jakim cudem mnie do tej pory ominęło, ale najlepszym filmem sf 2013 roku był oblivion :)
I want my coffee hot and best social media I was a part of brought back in my lifetime.

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16039
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2225 dnia: Listopada 14, 2016, 03:51:31 pm »
olka, pamiętasz to opowiadanie Chianga cośmy o nim dyskutowali (zresztą nie tylko my ;))? Film z tego zrobili (z "Kontaktem" zemeckisowo-saganowym się kojarzący):


« Ostatnia zmiana: Listopada 14, 2016, 04:01:56 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6891
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2226 dnia: Listopada 17, 2016, 01:22:51 am »
olka, pamiętasz to opowiadanie Chianga cośmy o nim dyskutowali
Nic nie pamiętam...nawet jak przeczytałam tamto pisane...nic...nic...Chiang?!...chyba prawo Lema :'(
Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16039
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2227 dnia: Listopada 17, 2016, 09:42:51 am »
Spójrz na plusy - fabuła filmu będzie dla Ciebie zaskoczeniem dzięki temu ;).

(Choć jeśli wolisz przypominajkę - znajdzie się, swego czasu obficie cytowałem w/w opowiadanie w jednej startrekowej dyskusji ;).)

ps. Recenzje filmu z ""Polityki":
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/1682650,1,nowy-poczatek-jeden-z-najpiekniejszych-filmow-science-fiction-ostatnich-lat.read
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/film/1681762,1,recenzja-filmu-nowy-poczatek-rez-denis-villeneuve.read
Moim zdaniem trochę przesadzają, ale w istocie to chyba najlepszy film SF od czasu kiedy "Moon" gościł na ekranach, chociaż momentami nieznośny w swoim holiłudzeniu (wiadomo, jak w "Interstellarze" i "Grawitacji", muszą być wątki na poziomie familijno-coelhowskim). A centralna idea (z opowiadania wzięta) - choć opublikowane w tym roku wyniki badań cokolwiek jej zaprzeczają, bo pokazują, że czas jednak płynie - zapewnia mu, co by nie gadać, pewną intelektualną oryginalność (przynajmniej na tle tego, co od lat jako SyFy sprzedają).
« Ostatnia zmiana: Listopada 17, 2016, 04:45:15 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16039
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2228 dnia: Listopada 19, 2016, 12:48:50 pm »
Tymczasem szykuje się rimejk "Ghost in the Shell" (jednego z najlepszych filmów SF, obok "Odysei...", "Bladego..." ;), "Solaris" Tarkowskiego). Wygląda, że w najlepszym wypadku będzie to aktorska re-kreacja animowanego oryginału, ale zdaje się, że będzie na co popatrzeć:



Godne odnotowania jest, że twórcy - nie zadowalając się renderami - wrócili w dużym stopniu do posługiwania się zapomnianą sztuką tradycyjnych efektów specjalnych:
http://www.youtube.com/watch?v=kTfmLBAEHFM
Można też sobie zobaczyć jak wygląda sprawa zachowywania wierności oryginałowi:
https://www.youtube.com/watch?v=J6NyHPZTXAU

(Przy czym o ile zazwyczaj byłbym przeciwny kręceniu takiego filmu, jako zwyczajnie niekoniecznego, o tyle w tym wypadku nie jestem tak kategoryczny, wiedząc, że animacja wielu odstrasza, wiec wersja aktorska może uczynić tę opowieść przystępniejszą dla wielu widzów.)
« Ostatnia zmiana: Listopada 19, 2016, 12:53:46 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16039
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2229 dnia: Grudnia 09, 2016, 03:19:00 pm »
draco, jest "Jaga" (chyba czytać to należy z angielskiego - "Dżaga" ;D):


Końcówka skojarzyła mi się luźno z wierszem "Królowa elfów wraca z wygnania" Krystyny Kwiatkowskiej, jednej z ciekawszych rodzimych autorek fantasy:
http://www.kwiatkowska.gryzzly.com/index.php?wyswietl=wiersz03

Aha, żeby zrozumieć pewne podteksty (skąd tu nagle świat pogański itd.) trza sięgnąć po ibuka "Wywiad z Borutą", co go Orbitowski scripsit (dostępny za darmo, na stronie LP):
http://legendy.allegro.pl/
(A jeszcze lepiej do wersji audiobuczanej - dostępna jw. - bo tam Janda gra. Wyższość lektana nad optonem.)
« Ostatnia zmiana: Grudnia 09, 2016, 03:30:47 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6891
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2230 dnia: Grudnia 12, 2016, 02:42:18 am »
olka, pamiętasz to opowiadanie Chianga cośmy o nim dyskutowali
Nic nie pamiętam...nawet jak przeczytałam tamto pisane...nic...nic...Chiang?!...chyba prawo Lema :'(
Że się posamocytuję;)
Widzę, że u mnie to głębsza sprawa, bo pana zapomniałam po dwakroć - prawie Piotr;))
http://forum.lem.pl/index.php?topic=623.msg49330#msg49330
Wypada czytnąć trzeci raz i znów zapomnieć;)
Ale tymi digami się mi nieco przypomniał.
Natomiast reżyser całkiem odświeżył - zbiera wszędzie pochwały - u mnie ma średniaka. Z tym, że widziałam jeden jego film: Sicario - dziwny - z wg mnie skopaną (jak kto woli: nie wykorzystaną) rolą kobiecą. Jeśli tak będzie w Nowym początku - to beczułki przesłonią ogląd;)
Niemniej - rzeczywiście prawie zgodnie i wszędzie chwalą - ten...początek
Mnie tylko zraża ta mieszanka:
W roli wynajętej przez armię profesor lingwistyki próbującej złamać kod kosmitów obsadził Amy Adams. Jej ciepła twarz, wygaszone emocje dobrze korespondują z mądrością ciężko doświadczonej matki starającej się godzić rozpacz z empatią.
Nie potrafią wyjść poza ten schemat?
Dla równowagi taki tekst:
http://esensja.pl/film/recenzje/tekst.html?id=23840&strona=1#strony
Nic - trzeba sprawdzić;)
Reżyser klimat potrafi wykrzesać i to już to? :-\
Ciekawe co z Łowcy...zrobi:)

Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16039
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2231 dnia: Grudnia 12, 2016, 12:27:20 pm »
ola, jeśli chodzi o średniaka, to mogę Ci z góry potwierdzić, że masz rację. Napisałem to zresztą wyraźnie - najlepszy film od czasu "Moona". Od czasu, czyli, że nie lepszy od niego, a od tego, co nastało po nim, konkurencji tu zaś nie miał wiele - z poważniejszych zawodników ;) były to tylko dwa tytuły: 'Interstellar", bezmyślny blockbuster (w którym Nolan dokonał zresztą tego cudu, że wprowadził w jednej ze scen kunsztowne tradycyjne efekty specjalne wyglądające jak b. sztuczne rendery), tym przykrzejszy w odbiorze, że miejscami przebrany za kalkę "Odysei...", i "Grawitacja", czyli Coelho + fikołki w Próżni. To są ci pokonani. Znaczy, jasne, jeśli ktoś mi będzie opowiadał, że "Arrival", to coś na miarę w/w "Odysei..." czy "Solaris" (T.), to wiem gdzie są drzwi, i b. chętnie mu je wskażę. Natomiast na tle tego co od lat uchodzi za kino fantastyczno-naukowe (tj. tych wszystkich straszliwych bzdur, które - nieraz nawet z przyjemnością - oglądałem ;)) to jest rzecz całkiem przyzwoita. Pytasz:
Reżyser klimat potrafi wykrzesać i to już to? :-\
Tak, to jest tylko (i ewentualnie aż) to. Elementy -busterowe - choć widoczne (ten obrzygliwie ;) czułostkowy schemat, na który narzekasz; militarna rozróba w wykonaniu złych Chińczyków) - są relatywnie zminimalizowane (przypomina to trochę dodanie przez Soderbergha odrobiny ganianiny i śladów po strzelaninie w jego wersji "Solaris", ot, idzie o to, by widz nie zapomniał, że to Hollywood ;)), ale zazwyczaj wygląda to godnie, właściwie znacznie lepiej, niż sobie człowiek wizualizował czytając opowiadanie (beczułek, znaczy, nie ma ;), są jakby rozgwiazdy czy wężowidła). To trochę jak z petersenowym "Outbreak" (zdaje się, że Mistrz nawet półgębkiem ów film pochwalił u Ustynowicza) - wygląda fajnie i naukowo (nawet jeśli jest to - od strony metody - naukowość na poziomie co ambitniejszych z modnych seriali), dlatego niezbyt przeszkadza, że fabuła jest ponaciągana (ponaciągana bardziej niż w pierwowzorze - tu recenzent, którego linkujesz ma absolutną rację: chiangową klarowność zastąpiło typowe ostatnio dla "ambitnej SF" mętniactwo). A przy tym reżysersko jest to jednak parę klas wyżej od Petersena.

Nie zgodzę się, natomiast, że zdolny kuglarz zepsuł arcydzieło. Pisałem, że plasuję Chianga among charlatans, więc trafił swój na swego. Zgoda, reżyser poprawiając oprawę popsuł fabułę, ale i tę ostatnią mam - prawdę mówiąc - za kulejącą.
Dlaczego? Owszem, wygląda to tak, że tezy, które Chiang bierze na warsztat wzięte są z realnych fizyczno-filozoficznych dyskusji (czyli nie jest oryginalny, bo sam coś wymyślił, a jedynie, bo zauważył, że czegoś jeszcze nie przetworzono literacko, choć i tak to jakiś plus):
https://www.kul.pl/files/57/working_papers/domaciuk_2007.pdf
http://pl.wikipedia.org/wiki/Teleologiczne_podejście
Jednak przetworzenie owo zdaje się kijami podpierane, tyle, że - dzięki narracyjnej sprawności - mniej się to w oczy rzuca, niż w ekranizacji.

Zacznijmy od tego, że po zachowaniu wiadomych Obcych nie da się nijak poznać, iż kierują się skrajnie odmiennym myśleniem (na dłuższą metę są prawie tak kontaktowi, jak ci ze "StarTreka"). Chiang - w opowiadaniu - niby to wyjaśnia, że wszelkie ich działania mają - z ich punktu widzenia - charakter performatywny. Podejmowanie działań z naszego punktu widzenia prowadzących do celu dla nich ma jakby charakter dopełniania formalności zanim stanie się to, co stać się i tak ma. Oczywiście, jako istoty postrzegające rzeczywistość na sposób przyczynowo-skutkowy nie zrozumiemy tego.
Jasne, że zdaje się to generować grubsze absurdy, bo wygląda na to, że nawet znając przyszłość musisz się zachowywać jakbyś jej nie znał (tj. jakbyś myślał nie teleologicznie, a przyczynowo-skutkowo), ale niby ma to pewne - naciągane - wyjaśnienie - skoro oba w/w opisy jednakowo dobrze opisują te same zjawiska, to może i oba w/w style myślenia muszą generować identyczne działanie. W efekcie przyjęcia takiego wytłumaczenia robi się z tego, wszakoż, swoisty paradoks, bo skrajnie (dobra, skrajnie, jak skrajnie, interpretacje teleologiczną też ludzie wymyślili, acz nie jest dla nich intuicyjna...) Obcy sposób myślenia prowadzi do zachowań - na płaszczyźnie behawioralnej - praktycznie nieodróżnialnych od ludzkich.

No, ale powiedzmy jednak, że będę na swój sposób miły dla autora, i przywołam inne opowiadanie Chianga - "Co z nami będzie" (czytałaś je wtedy, jako i ja, ale na wszelki wypadek zrekapituluję ;)), gdzie pisarz ten usiłuje ukazać pewne oczywistości związane z brakiem wolnej woli (a przynajmniej z tym, że empiria nie potwierdza jej istnienia). W utworku tym - jak pewnie pamiętasz - centralnym fabularnie Pomysłem jest podrasowany eksperyment Libeta w każdym domu, z tym, że tam efektem tego staje się zawieszenie większości ludzi... czego praktyka nie potwierdza - eksperymentowi owemu niedawno stuknęła dwudziestka, wie o nim wielu, pojawiły się nowe badania wnioski z niego wspierające, a nie słyszałem, by kto od tej wiedzy w katatonię wpadł. Dlaczego, jednak, opowiadanie owo przypominam? Bo to, co je rozkłada, może, dla odmiany, tej fabuły w rzeczonym segmencie bronić: jeśli i ludzie, i pozaziemskie bulgoczące beczułki nie mają wolnej woli, to w sumie i tak nie mają wyboru - robią, co robić muszą. a jak to sobie ich mózgi - czy co tam zamiast mózgów mają - racjonalizują jest w sumie bez znaczenia. Niemniej - kwestii Obcości w efekcie nie ma, czyni wrażenie pozorowanej.

Przy czym to jeszcze najmniej istotne, u Chianga (w filmie - przez realistyczną otoczkę i naturalny prymat obrazu nad słowem - środek ciężkości fabularnej nieco się przesuwa w kierunku Kontaktu, owocując wspomnianymi analogiami do "Kontaktu" według Sagana, od którego to skojarzenia Villeneuve nie ucieka, mówiąc nawiasem), Obcy - którym może nazbyt wiele uwagi poświęciłem - i - naiwnie ukazany - Kontakt to był pretekst fabularny (dlatego było to opisane tak skrótowo i archaicznie) sednem jest przestawienie - via hipoteza Saphira-Whorfa, a raczej jej możliwe konsekwencje - ludzkiego myślenia na inny sposób postrzegania czasu. Zamiast Obcych w sumie mogłaby być rozwinięta AI oświecająca ludzi jak jaki GOLEM XIV lub wirus umysłu jakiegoś innego pochodzenia, bo w sumie chodziło o podsunięcie pod nos czytelnikowi wniosku, że można interpretować rzeczywistość fizyczną przyczynowo-skutkowo, a można na sposób fermatowski. O - jako się rzekło - spopularyzowanie pewnej mało znanej nie-fachowcom fizycznej ciekawostki, potencjalnie bogatej w możliwość filozoficznych interpretacji.

Jednak tu pojawia się problem jeszcze gorszy - jeśli nasze mózgi są zaprogramowane na ten styl myślenia, na jaki są, to czy da się tak hop-siup przestawić je na inny? No, może jeszcze gdyby dać tym Obcym dziecko na wychowanie, to by mu się - od biedy - stosowna struktura synaptyczna ukształtowała, ale tak w wyniku pogaduszek? Popatrzmy... umysł ludzki (nie każdy, co prawda) jest w stanie pojąć dziwności fizyki kwantowej, paradoksów einsteinowskich, czy fermatowskiej interpretacji nie przyczynowo-skutkowej, a minimaksowej, bo przecież i my jakoś tam to wszystko rozumiemy. Z drugiej strony jednak są to sprawy na tyle odmienne od naszego intuicyjnego, odruchowego, rozumienia świata, że nasze mózgi i tak trzymają się i - IMHO - trzymać będą rozumowania w kategoriach newtonowskich i przyczynowo-skutkowych. Jednym słowem: moim skromnym zdaniem, by zrozumieć, że można tworzyć fizykę teleologiczną raczej, niż przyczynowo-skutkową Obcych nie trzeba, opowiadanie SF starczy. Jednak by przestawić ludzki umysł na intuicyjne-i-odruchowe myślenie w takich teleologicznych kategoriach i pogaduszek z pozaziemcami byłoby mało. Tym bardziej, że - jak się zdaje - przydatny nam z ewolucyjnego punktu widzenia jest taki właśnie sposób myślenia jaki na co dzień wyznajemy. I na płaszczyźnie odruchów mózg jakby się broni przed przestawieniem na nowe tory (jak to da się zaobserwować na, ledwo przywołanym, przykładzie wolnej woli - niby sporo wskazuje, że jej nie ma, a jednak nie zaczynamy od tej wiedzy gadać wszyscy jak dukajowy Gierosławski).

Znaczy: mam wrażenie, że jest to wszystko przedobrzone w kierunku cudowności nie mniej, niż osiągi Gwiazdy Śmierci starwarsowej, a rozmowa z Obcakami służy za czarodziejską różdżkę magicznie przeprogramowującą mózgi; jednocześnie zaś owo reformatowanie jest pozorne, bo behawioralnie nieodczuwalne. Czyli - dokonuje się tam cud... którego w praktyce nie ma.
(Tu trzeba filmowi przyznać, że w nim cud jest, w postaci infantylnie pokazanego istotnego fabularnie aktu jasnowidzenia zresztą, ale tym samym podważone jest znów chiangowe, fundamentalne dla fabuły, "znasz, przyszłość, czy nie znasz, robisz to samo".)

Oczywiście, nie znaczy to, że chcę Chianga całkiem zmiażdżyć, bo i tak zapuścił się na głębsze wody niż wielu innych autorów SF - i taką odwagę doceniam - ale mam wrażenie, że okazały się zwyczajnie za głębokie dla niego... Dlatego wybronił się pozorującym głębię kuglarstwem. Villeneuve tylko brał przykład, holiłudząc przy okazji.

ps. Recenzja w/w filmu - podlinkowana w przytoczonej przez Ciebie, esensyjnej, ale wyekstrahuję ją, bo lepsza:
http://kulturaliberalna.pl/2016/11/29/nowy-poczatek-recenzja/
« Ostatnia zmiana: Grudnia 14, 2016, 01:27:16 am wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

liv

  • Global Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6612
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2232 dnia: Grudnia 13, 2016, 11:48:41 pm »
Po waszych sympatycznych narzekankach nabrałem ochoty na na film i książkę.

Tymczasem obejrzałem legendy polskie - w pakiecie. To już dobra godzinka bez przerw na reklamę.
Bardzo się podobały, z tendencją rozwojową (chronologicznie). Pomijając zabawność uwspółcześnienia i znakomitą vizis - rozbroiło, śmiechowo, wykorzystanie popularnych piosenek. Też ich zniekształcenie.
Chyba najbardziej cichosza w klimatach Laibach...dziwne, można legalnie ściągnąć utwór ze strony filmu a nie widzę linek do zwykłego posłuchania. To w zajawce fragmencik;
https://www.youtube.com/watch?v=afFBheQScPI
A tu inny znaniec, za to w całości;
https://www.youtube.com/watch?v=zw0BnTi_XJc
He, patrzę, że bardziej do muzycznego...
« Ostatnia zmiana: Grudnia 13, 2016, 11:51:31 pm wysłana przez liv »
Obecnie demokracja ma się dobrze – mniej więcej tak, jak republika rzymska w czasach Oktawiana

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16039
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2233 dnia: Grudnia 14, 2016, 01:09:00 am »
Po waszych sympatycznych narzekankach nabrałem ochoty na na film i książkę.

Słusznie, bo tu chce się przynajmniej na coś ponarzekać, nie - zbyć wzruszeniem ramion.
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

draco_volantus

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 1602
  • quid?
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2234 dnia: Grudnia 14, 2016, 03:56:54 pm »
jaga super. ostatnio obejrzałem the signal z morfeuszem w jednej zgłównych ról i całkiem niezłe, a przedwczoraj ściągnąłem 4 filmy na podstawie powieści dicka które wyszły od 2006 kiedy to oglądałem scanner darkly na którym się zawiesiłem jak chodzi o kinematografię na podstawie tego genialnego pisarza, jak obejrzę będe pisał konkrety.
I want my coffee hot and best social media I was a part of brought back in my lifetime.