Jednakże drążąc temat, czy da się - czy ten kto przydziela prace do sprawdzenia do konkretnych "sprawdzaczy" może znać kod szkoły?
Wydaje mi się, ze nie.
Zresztą po co mu ta informacja? Te dane są w komputerach, łączy się je potem z wynikami by uzyskać statystykę, ale pewności nie mam. Nie siedzę w tym systemie, bom wymiksował się od razu. tzn zrobiłem tego egzaminatora i jak przyszło do pierwszej tego typu matury to wymiksowało mnie... wojsko
zupełnym przypadkiem.
Ale kolego poszedł i jak mi opowiedział co-jak, to już na własne życzenie odpuściłem dalsze szkolenia.
A techniczne działa to tak, ze są "liderzy", którzy mają swoje grupy sprawdzonych "mrówek". Czyli zwyklych egzaminatorów.
Lider dostaje ileśset arkuszy i stosowną kasę.
Wynajmuje na łikend np. salę gimnastyczną gdzieś - zazwyczaj tam gdzie ma najwięcej "mrówek". I jazda...
Nie sądzę by mógł przebierać w szkołach i też nie wydaje mi się, by znał tablice kodów. Dalej... jest tych mrówek kilkadziesiąt powiedzmy.
Na każdą "dziesiątkę" jest jedna hauptmrówka - czyli weryfikator.
Ten sprawdza losowo prace swojej grupy i jak złapie błąd, to każe poprawiać. Jeśli mrówka robi zbyt wiele błędów, raczej nie będzie w zespole w kolejnym sezonie.
W sytuacjach (częstych), gdzie klucz zawodzi szefowie takich zespołów zdzwaniają się - są w kontakcie z cała sprawdzająca Polską (mają tam jakąś e-platformę), bo to dzieje się w jednym terminie - i ustalają właściwą wersje odpowiedzi (uznać/nie uznać).
Wtedy bywa, taka mrówka co już nadziergała powiedzmy 20 prac musi do nich wrócić i jeśli inaczej zaliczała, zmieniać. W pracy samej, i w protokole do tej pracy.
Na wszystko jest pierdylion procedur. Tu nie ma czasu na ideolo... tu się Panie pracuje, o czym minister, jak podejrzewam nie ma nawet pojęcia, bo to polityk, nie praktyk.
Jak zresztą większość poprzednich ministrów.
Tu się nic nie zmieniło od lat, może Giertych namieszał, bo wyrzucił ostatnich fachowców a zatrudnił paniusie w krótkich kieckach co było ich jedyną zaletą merytoryczną (tak mi opowiadała oburzona metodyczka, oni o niczym nie mają pojęcia, ci nowi - a że była przed emerytura to se dała spokój, z oburzeniem też).
Co do żniw - rzecz w punkcie odniesienia (czyli np zamożności męża
).
Dla jednych dwa trzy tysia w łikend to pryszczyk, dla innych sporo.
I o ile matury ścisłe sprawdza się na pstryk, powiedzmy co 15-20 minut jedna, to poloniści mają przechlapane. Jest tyle kryteriów, a wszystkie śliskie, że co najmniej razy dwa a może trzy potrzebują czasu.
A płacą za arkusz porównywalnie. Jeden geograf opowiadał mi, ze kiedyś trafił chyba na arkusze z jakiejś szkoły "chyba przy więzieniu" (to był domysł), bo wszystkie niemal puste - a płacili jak za wypełnione. Dużo ich wtedy natrachał. Mówił o farcie.
Bo jak gadałem z polonistami, to rzetelnie sprawdzić taki ich arkusz to 30-45 minut. Do godziny.
Oczywiście tu są duże rozbieżności bo można trafić na słabą szkolę i prace "oszczędne w pismo", że tak to ujmę. Tu masz zapłatę za arkusz, polonista circa 50 ziko.
Ile można dziennie sprawdzić - 10? Rekordziści do 20-stu. Jak pisałem, to trochę loteria.
https://businessinsider.com.pl/poradnik-finansowy/52-zl-za-arkusz-dlaczego-nauczyciele-nie-chca-sprawdzac-matur-z-jezyka-polskiego/bvfql1kNatomiast robota jest bardzo odpowiedzialna (te weryfikacje, a na końcu wściekły rodzic), bo to nie jest "rzucił okiem i widzi" - to wszystko trzeba opisać w specjalnej tabeli do każdego arkusza. Ile punktów za co etc. To dodatkowa biurokracja i to na niej opiera się potem ten świecący oczami w OKE, jak przybędzie wkurzony rodzic.
Jasne; jedzenie, picie, ewentualny dojazd to koszta własne mrówki. Jeszcze powtórzę - tu nie ma pola na przewałki, takie pole może być tylko w trakcie przeprowadzania egzaminu.
Aha, szkoły katolickie są niepubliczne. Więc teza że Czarnek się na nie zasadził...
liv,
wg mnie nie tylko w takiej formule - od dawna uważam, że sama idea matury to przejaw takiego rytualno-magicznego myślenia, rodzaj obrzędu. Żadnej praktycznej wartości to nie wnosi: jest świadectwo ukończenia szkoły, na studia powinny być egzaminy, do pracy też- jak sobie pracodawca zażyczy to i owo sprawdzić
Ostrożnie bym się z Tobą zgodził. Jedyna zaleta egzaminu zewnętrznego ta - że taki sam dla wszystkich. Tu widać kto pod kreska, kto nad - ale już co oznacza ta kreska? Sporna sprawa.
Ustne są zupełnie parą w gwizdek - było dwa lata bez i nikt nie zauważył różnicy. Nawet uczelnie je ignorują - do rekrutacji biorą tylko pisemne (są drobne wyjątki). Zatem - po co?
Nie wiem jaką rolę odgrywa hasło - zdał/nie zdał. Po co, nie wystarczy podać same procenty - te np. 10 i niech z nimi idzie w świat? W sytuacji, że uczelnie biorą już jak leci z powodów demograficznych, poza wąska grupa tych najoblegańszych typu medycyna, czy niektore prawo. Faktycznie - niech same robią egzaminy jak to już kiedyś było.
Tu dopiero mogą być przewały
Nie wiem, może jednak prostą podstawę robiona zewnętrznie pokazującą że pisaty a i rachować potrafi - czyli takie minimum bym zostawił.
Pracodawca też musi się na czymś oprzeć. Świadectwa? Jak zostaną same, to szóstki ze wszystkiego będą, bo taka postawa jest "nagradzana" behawioralne.