I już...guzik przyszyty:)
Czyli jednak...z pętelką? Dobrze, czemu, nie.

Szined, znam tylko ze składanek, stąd zaskoczyłaś...jakoś tak, z tym rytmem nie kojarzyłem.
Ale sympatyczne toto.
Za to, melodycznie, zdecydowanie bardzieje. Jak Hoko kiedyś, te Becie...poszukałem autorki szwarcsercowej.
Znalazłem, zgrałem, co znalazłem...małą ćwiartkę. Ale poza wiadomym, jeszcze tylko jeden bardziej wpadł...ten właśnie. Taka francuska lekkość w nim. Czasem posłuchiwam.
Nawet przez chwilę...ale nie, zaliczyłem kolejny koncert na którym nie byłem. Znaczy ja byłem, ale ona się spóźniła:)

Chyba w Szczecinie?
I skoro genderowo...tak sobie myślę, czym byłby Cohen bez Pań. Akurat cegłę biograficzną czytam.
Odpowiedź jest aż nadto oczywista. Tak w warstwie tekstowej, jak muzycznej.
Na pewno nie zostałby Dylanem.

Dlatego pan, który wymyślił chórki zamiast skrzypek i fletów na pierwszą płytę...i tak już zostało - John Simon - producent, niech ma oddane, co mu się należy (w forum lemowym, to by się zdziwił).
Chropawy niegłos Leonarda wymagał takich ornamentów. Doskonale współgrają.
Teraz coraz więcej pań, nawet wokalnie, coraz mniej Leonarda, ba.
Zostały ich głosy i inspiracje, jego zaś - ubieranie ich w słowa i pomrukiwania.
Rozbiera z ubrań i ubiera w słowa??? Taki z niego krawiec? By pasowało.

Ale ciągle trzyma sznyt.
Jedna z ulubionych, z przedostatniej, akurat o listach.
Leonard Cohen - The Letters