Elektrybałt Trurla - opowiastka, w której Trurl pragnąc pozbyć się miana konstruktora najgłupszej maszyny na świecie, postanawia zbudować najlepszego cybernetycznego poetę. Od razu na początku wyłania się pierwsza trudność: żeby wyprodukować takiego poetę trzebaby mu "zaprogramować", to wszystko, co każda rozumna istota świadomie i nieświadomie niesie w sobie.
W groteskowej formie "symulowania przebiegu historii kosmosu i ewolucji" pojawia się problem rozpatrywany przez Lema także i jak najbardziej serio m.in. w Summie i Golemie - człowiek jest nie tylko spadkobiercą swojej kultury, jest także spadkobiercą natury, przenosi przez kolejne pokolenia odruchy, gesty, skojarzenia i myśli, których pierwotnym źródłem jest albo przypadek, albo potrzeba biologiczna dawno już wyeliminowana. Tak np. zasadnicza, ale chyba zupełnie przypadkowa, "prawostronność" (praworęczność, ale toż prawonożność, często też posiadanie bardziej sprawnego prawego oka i ucha) ponad 80% przedstawicieli naszego gatunku spowodowało, że prawa strona w kulturze jest lepsza. Ten wywyższony siada "po prawicy", gorsze są dzieci z "nieprawego" łoża itd. I dlatego, żeby stworzyć poetę, musi Trurl nie tylko wprogramowac mu całą historię, ale też i całą ewolucję biologiczną. Na marginesie: tu właśnie się pojawia rodowód naszych bohaterów (napisany zresztą w formie biblijnych czy literackich rodowodów), a którego wynika, że mamy do czynienia z wyższym stopniem ewolucji, niż lepniaki, czyli - z maszynami rozumnymi.