Demonstranty nagle zobaczyły, że są w kolejnym KODzie i to ich wygasiło.
Co do tego - ostrożna zgoda.
Tłum na ulicy może sobie łazić i wrzeszczeć, ale programu ułożyć nie jest w stanie.
Ale tu już niekoniecznie. Przypomnijmy sobie w telegraficznym, timesowym, skrócie, te postulaty.
Wśród nich są m.in. prawo aborcyjne, prawa społeczności LGBT, wprowadzenie świeckiego państwa (w tym usunięcie religii ze szkół), kwestie klimatyczne, czy likwidacja tzw. umów śmieciowych na rynku pracy. Strajk chce się zająć również kwestiami praw zwierząt, edukacji, a także służbą zdrowia.https://polskatimes.pl/strajk-kobiet-przedstawil-sklad-rady-konsultacyjnej-i-oglosil-postulaty-czego-domagaja-sie-protestujacy/ar/c1-15268634I tu być może będę kierować się subiektywnymi wrażeniami, ale kiedy przypominam sobie, kto z moich (pozaforumowych) znajomych niedawne protesty wspierał (choćby przez symboliczne ustawienie adektwatnego hasła czy logo na
Bukfejsie) lub brał w nich udział, to skłonny jestem ręczyć, że każda z tych osób (nie należących zresztą do Strajku Kobiet, choć zwykle głosujących w minionych wyborach - niekoniecznie z entuzjazmem - na PO, SLD, czy śp. Ruch Palikota) pod minimum znaczącą częścią wspomnianych haseł raczej, niż konkretnych propozycji programowych, by się podpisała. Że jest to część ich stałego światopoglądu. (Nie zapominajmy, że tak jak w erze duopolu Kwaśniewski-Miller elektorat prawicowy się nie rozpłynął, tak i teraz nie znikli ci, którzy nie znajdują swojej reprezentacji w PiS-ie, Konfederacji, PSL-u, czy prawym skrzydle PO.)
Przy czym o ile nie przeczę, że skrajna lewica (choćby w osobie M.L.) usiłowała nadać ton omawianym protestom, a i przedstawiciele środowisk odsuniętych od władzy przez PiS próbowali przy okazji - mało owocnie - piec swe pieczenie, o tyle nie sądzę, by ktokolwiek świadomie chcąc wcisnąć protestującym programowe dziecko w brzuch zabrał się do tego tak przeciwskutecznie.
Wojny z kaczystami nie dałoby się uniknąć.
Nie jestem przekonany. Obecnie rządzący posiadają jednak instynkt samozachowawczy. I wiedzą, że nie są ani w sytuacji Macrona, ani Łukaszenki. Znaczy: sądzę, że gdyby zrobiło się naprawdę gorąco, prędzej jednak poszliby na rozpisanie przedterminowych wyborów (i ratowanie punktów procentowych), niż na - mogącą mieć dla nich samych opłakane skutki - zbrojną konfrontację.