6. Milczenie owiec, jak wyżej, z tym, że Hopkins robi Nikolsona.
Pozwolę sobie odnieść się do tego punktu Twojej wypowiedzi (bo akurat
Milczenie... czytałem
). Zdecydowanie się nie zgadzam. Powieść zjada film na śniadanko i popija ciepłym mleczkiem.
Hopkins jak Hopkins, ale książkowy Lecter wydał mi się znacznie ciekawszy i upiorniejszy od oskarowej roli Antka.
Żeby nie schodzić zupełnie z tematu przewodniego, to czytałem Harrisa na potrzeby prezentacji maturalnej i wtenczas myślałem, jaka to szkoda, że takich lektur nam nie kazali czytać. W podstawówce zaś męczyłem się okropnie czytając
Pirxa i przeklinałem Lema. Dziś zaś się zastanawiam, czy nie chciałbym w liceum przerabiać takich "Dzienników..." przykładowo. I myślę, że nie. Nierealne jest, aby Lema na lekcjach j.polskiego w szkole średniej należycie potraktować. Co więcej, obowiązkowość lektury wbrew pozorom nie zachęca do jej przeczytania- wiem po sobie, bo w liceum praktycznie nic nie przeczytałem w oryginale (streszczenia często też sobie odpuszczałem- wystarczyło mi to, co zostało powiedziane na lekcji). Wprawdzie dziś tego żałuję, ale tak być chyba musiało.
Po Lema drugi raz sięgnąłem dopiero na studiach (nie trzeci, bo
Bajek robotów, tak jakoś się złożyło, nie przeczytałem gdy powinienem był i tak już zostało do dziś, pomijając pierwsze opowiadanie z cyklu, ale to się naprawi) i jestem zadowolony, że właśnie wtedy, i że po
Szpital....
Lekcje j.polskiego raczej nie zachęcały mnie nigdy do lektury. Myślę, że gdyby to nie było
przerabianie lektur, nie
omawianie według
schematu, a miast tego dyskusja między uczniami i nauczycielem (na poziomie liceum już sobie taką z łatwością wyobrażam), także z uwzględnieniem gustu czytelnika (teraz jest masz czytać, poznać i potrafić powiedzieć,
o co kamą, a nikt nie zapyta, czy się podobało, czy też nie, co polubiłeś i dlaczego nie przeczytałeś do końca, albo nie rozumiesz...), to coś by się i z czytelnictwem u nas zmieniło na lepsze.