Obejrzałem "Przenicowany świat", obie części.
Jest to przyklad ćwiczenia:
"jak nakręcić w miarę wierną adaptację, by była maksymalnie niewierna". To znaczy: reżyser przedstawia znana z oryginału sekwencję zdarzeń, w taki sposób jednak, by położyć akcent na akcję i wizualia, nie na warstwę ideową, przez co otrzymujemy coś pomiędzy "Equilibrium", gdzie totalitaryzm też rozsadzano kopniakami, a najnowszym kinowym "Star Trekiem", gdzie również pewien młody mydłek robił za kosmonautę.
Co można pochwalić? Półgębkiem warstwę wizualną: totalitaryzm Nieznanych Ojców ma swoją - nieco diunopodobną - estetykę, czyniącą wrażenie komiksowo-przerysowanej, ale zapadającą w pamięć. Rzecz kolejna: w większości ról drugoplanowych osadzono ludzi przeciętnej urody lub wręcz malowniczo brzydkich, miły chwyt w manierze kina francuskiego. Aha: bardzo fajna jest też
aktorka osadzona w roli Rady, ma interesującą, nieco niepokojącą, urodę, tym silniej przykuwającą uwagę, że odległą od schematu hollywoodzkich
lalek. Niewiele ma zresztą do zagrania, ale gra to całkiem dobrze.
Teraz o wpadkach: podstawową jest
odtwórca głównej roli. Rozumiem, że i w oryginale to był dwudziestoletni chłopaczek, ale nie spodziewałem się typasa w stylu ni to młodego Kirka, ni to "Młodych wilków", mającego blond loczki i obnaszającego malowniczo postrzępiony podkoszulek. Wada druga:
holilłudyzacja - akcja przed refleksją, jak wspominałem, walki toczone przez Maksyma nakręcone w matrixowej manierze (owszem, powieściowe możliwości naszego radzieckiego supermana dopuszczają taką formę ekranizacji, ale z możliwych sposobów niekoniecznie trzeba wybierać zaraz najbardziej sztampowy), dodano parę nieistotnych fabularnie sekwencji akcji (a to na pociąg, którym jadą Maksym i Gaj napadają - obszarpane w
madmaxowym stylu i
madmaxowatymi pojazdami dysponujące - Wyrodki, a to bohaterowie taranują cesarskim bombowcem jedną z wież). Nie wiadomo też po co reżyser z wszystkich drugoplanowych rotmistrzów i pułkowników zrobił jednego bohatera, który na koniec malowniczo ginie (uwaga!) przebity na wylot (!) metalowym drzewcem pułkowej chorągwi przez (umierającego!) Gaja. Skoro o Gaju mowa, postać ta zagrana jest w sposób przeszarżowany, cały czas wrzeszczy. Zresztą tam wszyscy wrzeszczą, jak nie ze sztucznie indukowanego entuzjazmu, to z bólu przy napromieniowaniu. To akurat, być może, ma pewien fabularny sens, ale stanowi wyzwanie dla uszu. Do tego pojedyncze sceny - rakieta Maksyma wygląda tandetnie jak komputerowe animacje z
poststartrekowej "Andromedy", w dodatku ma z tyłu macki a'la
matrixowe mątwy, które to macki malowniczo gubi, przy awaryjnym lądowaniu
*. Dalej: Maksym wyskakujący z rakiety w samym podkoszulku (i spodniach), owszem to akurat wina oryginału, u Strugackich nawet w samych gaciach wyskoczył, ale wyglądało to arcygłupio. (Tak jak i głupio wyglądało potem, jeszcze szybsze niż w powieści zresztą gojenie się - teoretycznie - śmiertelnych ran naszego protagonisty). Idiotyczny jest Głowan wyglądający jak wyjęty w Piestrakowej "Wilczycy". Głupia i niepotrzebna była też scena przeżycia przez bohaterów atomowego wybuchu jak i następujące po niej ujęcie gigantycznego cmentarza wojskowego na spopielonej od nuklearnego wybuchu ziemi. Takie monumenty nie wyrastają w dzień-dwa i raczej nie na napromieniowanym pogorzelisku. (Choć rozumiem, że to symbol miał być...)
Ogólnie schemat goni schemat (w
blockbusterowym tempie, bo to klasyczny
blockbuster jest): jak totalitaryzm, to komiksowy, w stylu Warhammera 40.000, jak mutanci, to koniecznie a'la "Mad Max", jak walki to - bezaapelacyjnie - matrixowe, jak się Centrum wali, to na tle malowniczej cyfrowej panoramy, w jacksonowym stylu.
A jednak nie umiem tego filmu spisać na straty, nie wiem czy broni go jednak, obecna przecież, acz głęboko schowana, tematyka oryginału, czy przeszarżowana estetyka tubylczego reżimu jednak działa, ale nie umiem zdecydowanie powiedzieć "szkoda na ten film czasu", tak samo zresztą, jak nie jestem w stanie z czystym sumieniem go polecać. (Był zresztą od początku na przegranej pozycji - w kategorii filmów według Strugackich
**, pechowo
, istnieje już "Stalker".)
Trailer (cz. 2):
i fragment:
Niekoniecznie na zachętę
ps. istotne jest bodaj jedno odstępstwo od oryginału - w powieści ostateczna racja jest po stronie Rudolfa - Wędrowca, w filmie w sumie zostaje on zrównany z tubylczymi socjotechnikami, a tryumfuje Maksym ze swoim młodzieńczym "jakoś to będzie"... (finalna dyskusja ideowa obu panów toczona jest przez nich, zgodnie z żałosnym patentem z "Andromedy" bodaj, gdy w powietrzu skikają, a po mordach się piorą...)
* z tym, że jest w tym lądowaniu coś fajnie
edenowatego, a poprzedzająca je rozmowa z babcią przypomina jakoś "ziemski wstęp" do najsłynniejszej ekranizacji "Solaris" (wiadomo, symboliczna
Mat' Rossija musi być...)
** szykuje się zresztą kolejny - nowa wersja "Trudno być bogiem":
http://www.filmz.ru/pub/1/12111_1.htm