tłumaczenie fatalne.
Prawda, drewniane strasznie.
Fajny cytat zeń;
Nie dość, że człowiek ugina się pod brzemieniem własnego charakteru, to jeszcze musi znosić innych.
A było ich raptem czterech.
Swoją drogą zabawne jak te wszystkie historie o mordujących się astronautach idą w poprzek praktyce, która - jak kiedyś linkowałem chyba - wskazuje, że - po dłuższym czasie skazania na siebie - załogi zżywają się jak rodzina, no ale tu dodatkowy czynnik grawitacyjnie generowanego obłędu dochodzi, więc Aldiss - sam tego nie wiedząc - alibi sobie dostarczył, zanim mu realność zdążyła kłam zadać
.
Ta gigantyczna gwiazda to czarna dziura, nienazwana tak...rzecz ciekawa sama w sobie bo opowiadanko z roku 1963, a nazwa czarna dziura i jakiś tam jej opis pojawiły się 7 lat później.
https://pl.wikipedia.org/wiki/John_Wheeler
Więc Aldiss trochę po omacku pisał, co nie znaczy źle
Pamiętajmy jednak, że pewne podstawy były - Chandrasekhar wyliczył limit-nazwany-później-jego-nazwiskiem w roku 1931. Osiem lat później, bazując na jego kalkulacjach, Oppenheimer z kolegami teoretyzowali (poprawnie zresztą) na temat tego, co nazwano wówczas "zamrożonymi gwiazdami"... Nie można więc powiedzieć, że B.A. wymyślił sobie coś z niczego, dowolnie fantazjując, raczej, że - co dobrych autorów SF cechuje - zauważył nad czym specjaliści dumają i postanowił literacko to przetworzyć.
Natomiast oryginalność tych przekształceń psyche to przesada - ot, manii prześladowczej dostali oraz agrechy i nie wiedzieć czemu zaczęli się mordować. Klasyk horroru - pierwszy zasztyletowany a pozostali zwalają na siebie winę.
Zdaje mi się, że Lem chwalił tu raczej ideę leżącą u podstaw, niż wykonanie. To, co się sprowadza do rzuconego od niechcenia zdanka
"Grawitację można odczuwać nie tylko w mięśniach, lecz także we wzgórzu mózgowym."; przyczynę, nie - objawy.
Jednym słowem, że spodobało Mu się - jako staremu materialiście
- uwzględnienie wpływu fizyki na biologię
* (grawitacja coś kosmonautom z mózgami robi), a kwestię fabularnego manifestowania się skutków tego wpływu (masz rację, straszną sztampą pachnącą) uznał za mniej istotną.
* Więc i jej pochodną, psychologię.
Skądinąd Aldiss już tak miał, że lepiej wymyślał, niż realizował - koncepcja stanowiąca fundament "Non stop" jest znakomita, natomiast wykonanie (potomkowie kosmonautów uwstecznili się do dzikusów i ze zmutowanymi potworami - w tym wypadku szczurami - walczą) godne amerykańskiego kina SF lat '50 (tego z Bug Eyed Monsters z gumy, półnagimi paniami itd.). Z tym, że szczęśliwie i tam bazowy zestaw idei przeważył, powodując, że całość się broni (choć Mistrz sarkał, sarkał...).
Ponadto nie od rzeczy będzie zestawić obłęd gwiazdokrążców B.A. z obłędem bohaterów jego kolegi (i towarzysza nowofalowo-rewolucyjnych bojów
) - J.G. Ballarda. U tego drugiego zwykle co powieść/opowiadanie Ziemia (czasem i Gozmoz cały, kiedy indziej tylko ludzkość/cywilizacja) umiera, a towarzyszy temu każdorazowo przemiana ludzkiej psychiki prowadząca do tego, że protagonista przyjmuje na koniec z entuzjazmem (a minimum z wykluczającą instynkt samozachowawczy obojętnością) dany kataklizm. Przy czym nie ma to nigdy u Ballarda - choć medycynę studiował - sensownego podłoża biologiczno-fizycznego, pojawiające się wyjaśnienia brzmią raczej jak metafizyczno-teleologiczny bełkot
*, tymczasem u Aldissa - choć efekt docelowy identyczny - uzasadnienie (jak wyłowić je z chaosu myśli bohaterów, pogłębionego jeszcze
bylejackim przekładem) zdaje się przytomne.
*
exemplum, z "Zatopionego świata":
"Ta pogłębiająca się izolacja i wzajemna rezerwa, którą zdradzali także inni członkowie zespołu, a na którą odporność wykazywał jedynie pełen optymizmu Riggs, przypominała Keransowi o słabnącym metabolizmie i biologicznym regresie wszystkich form zwierzęcych, mających wkrótce przejść głęboką metamorfozę. Czasami zastanawiał się, w jaką on wkracza właśnie fazę przemiany, pewien, że jego regres nie jest symptomem drzemiącej w nim schizofrenii, lecz starannym przygotowaniem do życia w całkowicie nowym środowisku, obdarzonym swoistą, wewnętrzną logiką i topografią, gdzie stare kategorie myślowe mogą stać się jedynie zawadą."Acha, jedna scenka jak z Odysei K.
A mnie się to znów z "Solaris" trochę i - przez obiekt tytułowy - z "Interstellarem" (za przeproszeniem) kojarzyło.
(Przy czym odnotuję jeszcze offtopicznie, że wczesna Nowa Fala SF, w tym utwory, o których tu mówimy, to są dość przytomne/przyziemne - mimo wszystkich w/w zastrzeżeń - wizje wyrastające z rzeczywistości, warte dyskusji i popychające anglojęzyczną fantastykę naukową do przodu. Moda na - zwykle się z tym nurtem kojarzące - anaukowe fantasmagorie przyszła później, wraz z Ellisonem
*.)
* Inna sprawa, że to rozgraniczenie naukowe/anaukowe też o niczym nie przesądza, utwory Dicka czy "Stalker" nie mają zauważalnego komponentu twardonaukowego, a trudno odmówić im wybitności. Z kolei późnonowofalowa "Lewa ręka..." jest arcydziełem w swej klasie i twardo stoi na gruncie nauk - tyle, że
miękkich . Itd.