Są dwa bieguny niejedzących czy ograniczających mięso - jeden "duchowy" (nie zabijać) a drugi zdrowotny (że szkodzi) - i wszelkie możliwe mieszanki tych postaw pomiędzy nimi. Przypuszczam, że ci, dla których istotniejsze jest pierwsze mogliby jeść to mięso. Zdaje mi się jednak, że długa droga nim będzie to produkt porównywalny cenowo, więc pewnie dość długo będzie niszowym smaczkiem dla hipsterów. Ale na przykład ja wolałbym bez zabijania, jeśli mógłbym wybrać.
Jest jeszcze składnik kulturowy - w wielu regionach jakiś specjalny sposób chowu zwierząt jest uwarunkowany tradycją (a to, że na wodorostach, a to, że na ziemniakach podlewanych wodą morską), może nie tak istotny w masowym wyżywieniu, ale lokalnie niezwykle istotny, i dla miejscowych hodowców, i dla konsumentów. Czy na przykład jakaś zastrzeżona co do regionu pochodzenia kiełbasa będzie mogła być w tymże regionie wytwarzana z retorty i nie utraci nalepki?
Na to wszystko nałożą się jeszcze retorsje ze strony wielkich producentów, a zwłaszcza wojna o wykazanie, że ten produkt jest z jakichś przyczyn niezdrowy, powoduje spadek zatrudnienia, wzrost bezrobocia itd.
P.S. A jeszcze będzie składowa konsumentów, którzy potraktują tę żywność jako "sztuczną" a więc z gruntu złą. Niedawno przebadano jajka z własnego chowy, jaki ludzie uprawiają przydomowo "żeby jeść naturalne" i wyszło, że te jajka są tak skazone zwłaszcza dioksynami, że nie dałoby się ich wprowadzić do obrotu. Przyczyna jest banalna - tam gdzie są domy jednorodzinne, tam w Polsce pali się śmieci. Zdrowsze sa jajką z hodowli wielkoprzemysłowej pod dachem...