Q,
jedynie ostatnie zastrzeżenie jestem gotów przyjąć, tyle że z niego nic dla naszej dyskusji nie wynika.
W pierwszym wypadku równie dobrze można powiedzieć, że cierpienie z ww przyczyn jest wynikiem umysłowego ograniczenia - w tym narcyzmu.
W drugim - mamy wręcz pewność, że wcześniej czy później jakieś cierpienie nas dopadnie. To może być przesłanką do skończenia ze sobą, jak ktoś się boi, ale nic poza tym. Bo z cierpienia jako takiego też nic nie wynika - to my, biorąc rozmaite za i przeciw, decydujemy. Równie dobrze za pięć minut może nas spotkać przyjemność - jeśli zaś w świetle tego, że się skończy i że za czas jakiś i tak nas nie będzie, mielibyśmy uznać tę przyjemność za nieistotną, to również z tych samych powodów za nieistotne należy uznać cierpienie. Wracamy więc do punktu wyjścia: co będzie, nie ma znaczenia, liczy się, co jest. A jest ani dobrze, ani źle. Jak będzie źle, wtedy zareagujemy.
Trzecie. Jak komu bezcelowość przeszkadza - jego problem. Mnie ona ani ziębi, ani grzeje - znowu: liczy się ta chwila, i mam w nosie całą resztę.
Toteż zależy, co kto lubi. Nie ma żadnej "racjonalności", która nie byłaby wpisana w system wartości.
I rzecz jasna wszystko powyższe nie zmienia faktu, że gdyby nie instynkty trzymające nas przy życiu, ból zęba starczyłby, ażeby ze sobą skończyć. Zdaje się, że już coś o tym pisałem w wątku o Golemie.