Pomysl ze smalcem jest niesamowity, genialnie skuteczny, prosty i usmialem sie do lez.
Ciut z innej beczki - Q pyta co zrobic, zeby obronic sie przed kanibalami samemu ich nie jedzac. Maziek mowi, ze na cywilizowane i niecywilizowane srodki zaradcze jest juz za pozno.
Bycie grzecznym nie dziala. Bycie niegrzecznym w ich przypadku tez nie bardzo, bo w przypadku halal-meczennikow prewencja bezposrednia jest wyswiadczaniem im przyslugi (co swietnie odczuli na sobie moskaliki w kabulu) i mija sie z celem. Zamiast wyrokow smierci moze trzeba by faktycznie tuczyc ich za kare wieprzowina przez rurke niczym gesi? Moze by pomoglo? Oczywiscie zasadom to wbrew, ale umowmy sie - czasem trzeba dzialac i wbrew nim w imie wyzszego dobra (chetnie uslysze inna opinie), inaczej mowiac tak, aby wyrzadzic jak najmniej zla oraz, to przede wszystkim, by postapic madrze i najlepiej w danej chwili, a nie sztywno wzgledem regul i bezmyslnie. Co mam na mysli? Otoz z zasady nie krzywdze zywych stworzen, gdy nie ma ku temu powodow, mam wiele wspolczucia dla slabszych i z tych i innych powodow jestem wegetarianinem na przyklad. Przed trzasnieciem muchy kapciem mam autentycznie dylemat moralny, ale jesli znalazlbym sie w roku 1880 w Gori i wiedzac, ze malec w kolysce przede mna wyrosnie kiedys na Stalina, teoretycznie (dlugo myslalem, czy to dobre i sluszne, doszedlem do wniosku, ze jednak tak), bo z praktyka nie wiem jak by faktycznie bylo, udusilbym malca golymi rekami... Slusznie, czy nie?