Autor Wątek: Konkurs "Książka za recenzję"  (Przeczytany 72476 razy)

skrzat

  • YaBB Administrator
  • Senior Member
  • *****
  • Wiadomości: 357
    • Zobacz profil
Konkurs "Książka za recenzję"
« dnia: Listopada 25, 2010, 06:51:08 pm »
Z okazji zakończenia 33-tomowego wydania Kolekcji Gazety Wyborczej, ogłaszamy konkurs "Książka za recenzję"

Osoby, które chcą wziąć udział w konkursie powinny:

  • umieścić w tym dziale (jako nowy topic) recenzję dowolnej książki Lema (w temacie posta podajemy: tytuł recenzji oraz tytuł recenzowanej książki w nawiasie)
  • objętość recenzji: od 1800 do 5400 znaków
  • recenzje nie mogą być nigdzie wcześniej opublikowane
  • w celu umieszczenia recenzji należy się uprzednio zarejestrować na forum
  • jeden uczestnik może umieścić kilka recenzji, pod warunkiem, że dotyczą różnych książek

Nagrody:
  • Poszczególne recenzje są oceniane przez forumowiczów, zarejestrowanych przed dniem 25 listopada 2010.
  • Każda recenzja, która będzie miała przewagę ocen pozytywnych, zostanie opublikowana w serwisie www.lem.pl, a jej autor zostanie nagrodzony książką Stanisława Lema.
  • Recenzja, która otrzyma najwięcej ocen pozytywnych, zostanie nagrodzona 33 tomowym kompletem Dzieł Stanisława Lema, wydanym w ramach kolekcji "Gazety Wyborczej".
  • Recenzja, która otrzyma drugą w kolejności ilość głosów pozytywnych, zostanie nagrodzona 16 tomowym kompletem Dzieł Wybranych Stanisława Lema, wydanym w ramach pierwszej części kolekcji "Gazety Wyborczej".
  • Jeżeli dwie lub więcej recenzji otrzymają taką samą ilość ocen pozytywnych (+), wtedy wygrywa recenzja, która została wcześniej opublikowana na forum.


Terminy:
  • Recenzje można publikować od dnia 1 grudnia 2010 do 31 stycznia 2011 roku.
  • Ocenianie recenzji będzie trwało do 28 lutego 2011.
  • Organizator konkursu zastrzega sobie prawo do skrócenia terminu trwania konkursu.

UWAGA: istnieje możliwość otrzymania książki, wydanej w innym języku niż polski - po uprzednim uzgodnieniu.
« Ostatnia zmiana: Grudnia 01, 2010, 06:20:55 pm wysłana przez skrzat »

Zimek

  • YaBB Newbies
  • **
  • Wiadomości: 5
    • Zobacz profil
Kosmiczna podróż edukacyjna ["Cyberiada"]
« Odpowiedź #1 dnia: Grudnia 18, 2010, 08:31:44 pm »
   Stanisław Lem napisał „Cyberiadę” w 1965 roku, w czasach twardego reżimu komunistycznego. Jako antytotalitarysta i literat chciał przeciwstawiać się systemowi i okazać jego nagą ułomność, jednak musiał on uważać - bezpośrednie zbesztanie komuny równałoby się z "tajemniczym zniknięciem" Lema. Co Lem więc zrobił? Wydał przewrotną „Cyberiadę”.

    „Cyberiada” jest zbiorem opowiadań o przygodach dwóch niesamowitych konstruktorów, Trurla i Klapaucjusza. Są oni jednocześnie przyjaciółmi i rywalami, walczącymi o większe uznanie w świecie maszyn. Warto na wstępie zwrócić uwagę na te postacie - Trurl jest zapalczywym optymistą, który twierdzi że można zrobić wszystko, i przez karty książki dochodzimy do wniosku, że jego marzeniem jest zbudować urządzenie, które uszczęśliwiłoby ludzi. Klapaucjusz za to jest opanowanym pesymistą i cynikiem, ostrożnym robotem ostudzającym zapał kolegi-konstruktora. Osobiście bardziej polubiłem Trurla, który promieniuje wręcz pozytywną energią; jest on jednak równie dobrze podatny na kłopoty i tarapaty. Ci dwaj konstruktorzy, podróżując po Kosmosie, wykonują na zlecenie królów przeróżne zadania. Monarchowie często zlecają im misje balansujące na granicy rozsądku a nawet prawdopodobieństwa. I tu jest pierwsza uwaga a propos komunizmu - ich zachcianki są irracjonalne, często szkodliwe dla reszty społeczeństwa. O ile pamiętam z innych bajek, król winien być człowiekiem prawym i światłym, baczącym przede wszystkim na losy mieszkańców królestwa; tu jest odwrotnie - król przejmuje się jedynie własnymi sprawami. 

    To, co Trurl i Klapaucjusz wyprawiają na kartach strony przyprawiało mnie o bóle brzucha. Ze śmiechu. Historie, które przytrafiają się bohaterom są niesamowite, urzekają pomysłowością i akcją, a do tego niesamowicie bawią. Jednak zważ, czytelniku, że tu nie o śmiech najbardziej chodzi! Bowiem pośród tych zabawnych przygód odkrywamy z każdą stroną ciemną stronę prezentowanych wydarzeń - od Lema aż bije pesymizmem i brakiem wiary w jakiekolwiek polepszenie się ówczesnej sytuacji. Pomimo humorystyki, większość opowiadań jest bardzo filozoficzna i skłania do namysłu. Cudowne wręcz jest pierwsze opowiadanie "Jak ocalał świat", w którym Trurl i Klapaucjusz kontemplują nad Niebytem i Nieistnieniem. Gdybym miał jednak wybrać swoje ulubione opowiadanie, byłoby to z pewnością "Edukacja Cyfrania" podzielona na dwie opowieści Odmrożeńców. Pierwsza opowieść to najlepsza w tej książce parodia systemu komunistycznego. Druga opowieść Odmrożeńca to niesamowita, alternatywna wizja kreowania się świata, głupoty ludzkiej i nafaszerowanie obecności seksizmem. Opowiadanie "Powtórka" także zasługuje na poklask - mamy w nim do czynienia z rozprawianiem nad religią chrześcijańską, stworzeniu świata przez Boga i jego stanowisku wobec ludzi. 

   Cały zbiór zasługuje na najwyższą notę. Nawet takie przytłaczające mój umysł pojęcia fizyczne Lem potrafił wykorzystać w perfekcyjny sposób sprawiając, że ani na chwilę nie miałem uczucia znużenia. Wszystko tu trzyma się kupy, każde opowiadanie jest dogłębnie przemyślane – i bawi, i uczy. Warte polecenia każdemu, kto ma ochotę nie tylko dobrze się bawić przy książce w zimowy wieczór, ale także dla tych, którzy szukają w literaturze czegoś więcej niż zabawy.

alerlepniak

  • YaBB Newbies
  • **
  • Wiadomości: 1
    • Zobacz profil
"50 lat Fantastycznej przenośni." [Księga Robotów]
« Odpowiedź #2 dnia: Stycznia 08, 2011, 03:01:38 am »
  „Księga Robotów”, po raz pierwszy wydana przez wyd. Iskra w 1961 roku, jest zbiorem opowiadań wybranych z „Dzienników Gwiazdowych” z ’57 roku, poza ostatnimi dwoma: „Formułą Lymphatera” i „Terminusem”, które to z kolei wybrane zostały z cyklu „ Opowieści o pilocie Pirxie” .

  Pierwszy fragment „Księgi...”  opisuje siedem podróży słynnego gwiazdokrążcy, badacza i odkrywcy, kapitana dalekiej żeglugi galaktycznej – Ijona Tichego. Jego wyprawy mają charakter głęboko symboliczny. Poprzez proste i obrazowe schematy autor porusza w nich wiele problemów ówczesnego świata. Dotyczą one istoty człowieczeństwa, unikalności i świadomości ludzkiej, a czasem w humorystyczny sposób ukazują pewne paradoksy związane np. z dogmatami kościoła, istotą wolności czy ustrojem demokracji. Dalsza część pt. „Ze wspomnień Ijona Tichego” opisuje spotkania sławnego podróżnika z genialnymi wynalazcami, szalonymi naukowcami. Problematyka wynalazków takich jak ‘dusza’ prof. Decantora, słynne ‘skrzynie’ Corcorana, ‘klony’ Zazula czy maszyna czasowa fizyka Molterisa jest bardziej rozwinięta niż w pierwszej części. Stara się odpowiedzieć na fundamentalne pytania dotyczące m.in. istnienia duszy, realności otaczającego nas świata i powtarzalności człowieka. „Ze wspo...” daje ‘fajną’ bazę do rozmyślań na tematy, z którymi większość z nas się zmaga, lub zmagała. Nie daje ona jednak gotowych odpowiedzi, lecz w przystępny i atrakcyjny sposób, nakłania czytelnika do wymyślenia własnych, naprowadzając go na dany tok myślenia. Ijon Tichy, jako przykład moralności ludzkiej i człowieczeństwa samego w sobie, kieruje do wynalazców słuszne uwagi, krytykuje (, a czasem popiera) pomysły naukowców, zwracając się do tego, że nie wszystko jest ludziom dane. Ukazuje on, że w niektóre sprawy człowiek po prostu nie powinien się ‘plątać’.

 „Formuła Lymphatera”, jako kulminacja metaforycznego charakteru książki, w bardzo interesujący sposób wyjaśnia nam czym tak na prawdę jest ewolucja i że nie jest to, w brew pozorom, proces zakończony. Bezdomny i obdarty już z blasku sławy Lymphater spotyka I. Tichego w kawiarni, widząc, że wcześniej kupił książki dotyczące odkryć z dziedziny inżynierii biologicznej, prosi go aby pozwolił mu wyszukać w niej pewne informacje. Pragnie dowiedzieć się, czy ktoś doszedł już do odkrycia, z którym on musiał już raz się skonfrontować. Odkryciem była  formuła maszyny posiadającej zdolność (tak jak ptaki i owady) ponadzmysłowego osiągania wiedzy potrzebnej w danym momencie. W chwili ‘włączenia’ sztucznego umysłu, jego świadomość zaczęła rozszerzać się, w formie sfery, we wszystkich możliwych kierunkach, z prędkością światła ogarniając wszystkie informacje  wokół. Okazuje się jednak, że Lymphater swoim umysłem - narzędziem ewolucji doszedł do następnego jej ogniwa. Nie mógł on pozwolić na zagładę ludzkości, więc przerażony destruktywnością swojego odkrycia zniszczył maszynę. Całą swoją historię przedstawia w formie interesującego monologu. Ukazana zostaje ciekawa teoria, o udziale człowieka w procesie ewolucji, wypierania innych gatunków przez te ‘zdolniejsze’.

Ostatnie opowiadanie pt. „Terminus”, jest już mniej obrazowe, jednak nadal posiada jawny przekaz. Opisuje ludzkie spojrzenie, podejście do robotyki i za razem niewinności sztucznego umysłu. Jest również bardzo trafnym zakończeniem książki.

  Pozostaje tylko pogratulować panu Lemowi, że czytając jego 50-sięcio letnią książkę, nadal świetnie można wczuć się w jej klimat i realia. Szczegółowe, trafne opisy, humor, a przede wszystkim zdumiewająca świeżość myślenia i wyobraźnia autora zachowana w całej książce, sprawia, że „Księga Robotów”, jako wyjątkowo atrakcyjna metoda przedstawienia filozoficznych rozważań w fantastyczno-naukowej oprawie, czyta się jednym tchem, z przyjemnością i uśmiechem na twarzy. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów fantastyki lubiących sobie od czasu do czasu ‘podumać’.
« Ostatnia zmiana: Stycznia 08, 2011, 03:12:11 am wysłana przez alerlepniak »

elzii

  • YaBB Newbies
  • **
  • Wiadomości: 1
    • Zobacz profil
Martwa cywilizacja [ "Niezwyciężony"]
« Odpowiedź #3 dnia: Stycznia 09, 2011, 10:12:50 pm »
Wydawać by się mogło, że książka napisana w 1963r., tak przesiąknięta technologią i wizjami science-fiction ma prawo się zestarzeć w ciągu najbliższych kilkunastu lat. Jednak, chociaż minęło już prawie 50, jej treść jest dalej zaskakująca, a kwestie nurtujące ludzkość, dotyczące spotkania z obcą cywilizacją nadal aktualne.

Lem tworzy powieść według bardzo klasycznego wzorca literatury science-fiction. Jednak jak to zwykle u Lema bywa, prosta konstrukcja, nie przeszkadza zupełnie w stworzeniu klimatu niesamowitego napięcia, które odczuwa się aż do ostatniej strony książki. Mimo mnogości technicznych terminów, czyta się ją lekko, z rosnącym zaciekawieniem.

Akcja rozpoczyna się w momencie, kiedy na planecie Regis III, ląduje krążownik ,,Niezwyciężony”, potężny i wyposażony w najnowsze technologie statek. Przybywa na nim 83 ludzi w tym Rohan, druga najważniejsza po dowódcy osoba na statku, z którego punktu widzenia poznajemy wydarzenia. Przylecieli oni z misją, która ma na celu odnalezienie zaginionej, bliźniaczej do ich statku jednostki o nazwie „Kondor”. Wkrótce okazuje się, że szereg zgromadzonych na ,,Niezwyciężonym” naukowców, nie potrafi początkowo w żaden racjonalny sposób wytłumaczyć powodu katastrofy ,,Kondora” ani zjawisk zachodzących na planecie. Wkrótce odkrywają, że to z czym przyjdzie im się zmierzyć nie da się opisać za pomocą pojęć znanych z ziemi. Tajemniczy system nazywają nekrosferą, a ewolucję jaka zaszła na planecie martwą ewolucją, ponieważ nie oszczędziła ona na lądzie niczego, co było pochodzenia organicznego. Próbują przetrwać mając przewagę inteligencji, przeciwko ,,organizmom” kierującym się instynktem, wykształconym przez lata walki. Rohan odkrywa, że toczenie bitew, za pomocą coraz to potężniejszych broni, do niczego nie prowadzi. Zauważa, że w ich przypadku byłoby to jak karanie morza za sztorm. Na poszukiwanie zaginionych towarzyszy wybiera się bezbronny, w podczas wyprawy odkrywa, że to z czym walczą ma w sobie jakieś mroczne, mistyczne piękno, które powinni zostawić w spokoju.

Lem pokazuje nam również wagę relacji międzyludzkich i niepisany kodeks członków załogi, który mówi o tym, że nie można nikogo zostawić na pastwę losu. „Niezwyciężony” im dłużej pozostaje na planecie, tym bardziej jest narażony na ataki, a nawet zagładę, jednak poszukiwanie zaginionych towarzyszy jest moralnym obowiązkiem załogi. Życie ludzkie nie ma ceny, człowiek nie może poświęcać jednych, kosztem innych, nie jest maszyną, której zesute części można naprawić. Dlatego starcie z ,,martwą cywilizacją", to dla niego walka bardzo nierówna i pozbawiona celu.

Lem po raz kolejny udowadnia nam, że obca cywilizacja może być dla ludzi kompletnie niezrozumiała, a próby ingerowania w nią,
mogą się okazać dla człowieka wręcz zabójcze. Pokazuje, że przetrwanie jest głównym motorem działania wszystkich istot, niezależnie od ich pochodzenia. Pobyt na Regis, jest dla załogi ,, Niezwyciężonego” także swoistą lekcją pokory, odkrywają, że chociaż wcześniej nikomu nie udało się wygrać z ich technologią oraz najtrwalszymi maszynami, to nie znaczy, że są naprawdę ,, niezwyciężeni”.

« Ostatnia zmiana: Stycznia 12, 2011, 01:07:32 pm wysłana przez elzii »

nieliniowiec

  • YaBB Newbies
  • **
  • Wiadomości: 1
    • Zobacz profil
Żywość martwej ewolucji („Niezwyciężony”)
« Odpowiedź #4 dnia: Stycznia 12, 2011, 11:38:30 pm »
„Niezwyciężony” to zdecydowanie jedna z najciekawszych książek S. Lema. Autor ten niejednokrotnie krytykował wojenne science fiction, dlatego zaskakujące może się wydać, że początkowo powieść ta sprawia wrażenie utworu o kosmicznej batalii. Nic jednak bardziej mylnego, to tylko fasada, za którą  kryje się prawdziwe sedno.

Na niezamieszkałej planecie Regis III dochodzi do katastrofy, a jej wyjaśnienie powierzono załodze Niezwyciężonego. Już na wstępie powstaje jednak pytanie: kto i z kim walczył? Ludzie, obwarowani maszynami, dbającymi o ich zdrowie i bezpieczeństwo, zostali pokonani, choć nie był to wcale konflikt zbrojny. Przegrali, bo każdy z nich postradał rozum, cofnął się w rozwoju do stadium niemowlęcia. Nie dokonała tego jednak zaawansowana technologia czy lepszy sprzęt. Przeciwnie, pokonała ich prostota. Adwersarzem okazała się bowiem „chmura” złożona z miliardów maleńkich automatów.

Każda jednostka była wprawdzie łatwa do pokonania, także w niewielkich grupach. Lecz wraz z licznością „chmury”, rosła złożoność jej zachowania. Nie było centralnego ośrodka podejmowania decyzji, ale „chmura” postępowała integralnie, a jej działania przybierały formę planu. Przełamuje to schemat „typowego” science fiction, gdyż „chmura”, ani jej jednostki nie działały intencjonalnie. Niemniej, dla części załogi sytuacja była jasna– zabito „naszych”, czas na odwet. Lecz czy moralne jest atakować nieświadome i nieożywione jednostki? Nie wytacza się przecież armat przeciw tornadom, a to co spotkało poprzedników Niezwyciężonego jest w pewnym sensie katastrofą naturalną. Przynajmniej na planecie Regis III.

W „Niezwyciężonym” S. Lem stawia ważne pytanie, czy ewolucja biologiczna poszła dobrym tropem, dążąc ku komplikacji organizmów żywych? Oczywiście to skrót myślowy, ewolucja nie ma wytyczonego celu. Niemniej, wraz z upływem czasu zauważa się rosnącą złożoność organizmów. Tymczasem w ewolucji technologicznej jest dokładnie odwrotnie. Pierwsze komputery zajmowały duże sale, pobierały mnóstwo energii, a ich użyteczność nie przekraczała współczesnego kalkulatora. W 2010 roku nagrodę Nobla przyznano za badania nad grafenem, jednoatomową warstwą węgla, która ma jeszcze bardziej zminiaturyzować elektronikę.  Rozwijane są też badania nad spintroniką, w której pojedynczy elektron niesie informację o binarnym zerze lub jedynce. Przez ponad pięćdziesiąt lat istnienia komputerów, ewolucja technologii zmierza w kierunku upraszczania i miniaturyzacji. Prostota i minimalizm odgrywają też ważną rolę w nauce i sztuce, a pojęcie elegancji odnosi się także do równań matematycznych. W nauce istotna jest przy tym zasada brzytwy Ockhama, zgodnie z którą z dwóch równoważnych teorii przyjąć należy tę prostszą. Prostota zatem, choć niematerialna, wydaje się być cechą rzeczywistości. S. Lem bodaj jako pierwszy skonfrontował te rozważania z teorią ewolucji naturalnej.

Inne zagadnienie dotyczy inteligencji roju. Opis samoorganizującej się „chmury” brzmi fantastycznie, lecz okazuje się, że piękne przykłady tego mechanizmu mamy także na Ziemi np. formowanie się kluczy ptaków czy ścisły podział pracy wśród mrówek. Nie ma tam centralnego ośrodka decyzyjnego, a mimo to zachowanie wydaje się spójne. I tutaj znaczącą rolę odgrywa prostota. Wspomniane ptaki i mrówki mają zakodowane niezwykle proste reguły (jednostki tworzące „chmurę” również). W 1986 roku stworzono komputerową symulację, w której obiekty znały tylko 3 proste reguły: unikaj kolizji, kieruj się jak sąsiedzi, podążaj ku środkowi ciężkości sąsiadów. Symulowane obiekty zachowywały się dokładnie tak jak klucz ptaków. Prace te stanowiły podwalinę dziedziny swarm intelligence. Dzięki takim badaniom poznajemy lepiej naturę i możemy znaleźć nowe zastosowanie dla odkrytych mechanizmów. Informatyka zna całe rodziny algorytmów opierających się na tej idei np. algorytmy mrówkowe, bazujące na dość prostych regułach. Warto zaznaczyć, że to jedna z kolejnych rzeczy, które S. Lem przewidział („Niezwyciężony” był napisany w 1964 roku!).

Najciekawsza wydaje się jednak odpowiedź na pytanie skąd wzięła się „chmura”? Nie są to organizmy, lecz nieożywione automaty. Nie zostały zaprojektowane, ani nie powstały same z niczego. Kiedyś planetę kolonizowała rasa, która następnie wyginęła. Pozostał po nich technologiczny ślad w postaci ogromnych molochów wojennych. Ale były tam też roboty pomniejsze, a przy skończonym dostępie do zasobów, na planecie wybuchła wojna. Molochy górowały wprawdzie i siały zniszczenie, lecz tylko do czasu. Na planecie nie miały bowiem atomowego paliwa, a konkurenci przystosowali się do pobierania energii świetlnej. Poza tym ewoluowały organizmy proste, łatwo zastępowalne, które nawet przy dużych stratach mogły szybko się regenerować. I tak drogą „martwej ewolucji” powstały jednostki tworzące „chmurę”. Jest to jeden z najlepszych pomysłów S. Lema, który kolejny raz przekracza granicę biochemii życia i ewolucji naturalnej.

„Niezwyciężony” to oprócz bogactwa myśli także wspaniała literatura. Książkę czyta się świetnie. Owszem, ma pewne błędy techniczne jak nierealne lądowanie rakiety czy biliergowe moce, które po przeliczeniu są bardzo liche. Błędy te traktuję jednak jako ciekawostkę, która nie wpływa na odbiór całości.  Szczerze polecam zatem każdemu, kto jeszcze nie wie czy tytułowy „Niezwyciężony” pozostał niezwyciężony.

Zimek

  • YaBB Newbies
  • **
  • Wiadomości: 5
    • Zobacz profil
Ludzkość w pigułce ["Solaris"]
« Odpowiedź #5 dnia: Stycznia 14, 2011, 11:27:53 pm »
   Czytam sporo książek – z pewnością więcej niż przeciętny Polak. Osoby zainteresowane jakąś ciekawą lekturą często się mnie o nią pytają, ja – jeśli czytałem – opowiadam, jeśli trzeba to gorąco zachęcam. Mówię znajomym, co jest w danej pozycji takiego ciekawego, że warto po nią sięgnąć. Ale gdy ktoś pyta się mnie o „Solaris”, a właściwie o czym ta książka jest, odpowiadam: „Nie wiem. Ale musisz przeczytać”.

   Zrozumie mnie każdy, kto tę książkę już przeczytał - „Solaris” jednocześnie jest o wszystkim i o niczym. Jest książką ciężką, przypomina czasami wręcz bełkot pijanego, a w swojej treści zawiera taki zasób przemyśleń i spostrzeżeń, jakiego próżno szukać w niektórych publikacjach filozoficznych. Nie ma czemu się dziwić – sam Stanisław Lem kiedyś powiedział, że książki „Solaris” do końca nie pojmuje. Jak więc czytelnik ma odnaleźć się w tej plątaninie myśli jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy XX wieku?

   Jest to trudne, lecz nie niewykonalne. Ja sam się zdziwiłem, że pomimo braku zacięcia do tak poważnych dyskusji wyłapałem sporo rzeczy podczas lektury. W porę bowiem zrozumiałem, że „Solarisie” nie chodzi o to, żeby podążać za głównym wątkiem fabularnym, który – powiedzmy sobie szczerze – do najlepszych nie należy i chyba sam autor zdawał sobie z tego sprawę. Nie chodzi w tej książce jednak o perypetie głównych bohaterów, lecz o tło. Losy Kevina, Snauta i Sartoriusa na planecie Solaris, która jest jednym wielkim oceanem bliżej nieokreślonej mazi, to w zasadzie mało ważne epizody, poza oczywistym faktem, że jako jedyni muszą zmagać się z niejasnymi oddziaływaniami oceanu. Kevin poszukuje kontaktu z tym dziwnym tworem, lecz wszelkie jego działania idą na marne – ten aspekt jest dla mnie jawną krytyką współczesnej nauki, która za wszelką cenę stara się przegonić naturę i w ramach różnorakich poświęceń odnaleźć odpowiedzi na dręczące ludzkość pytania.

   Ogrom stronic w książce zajmują wielorakie rozważania głównego bohatera, który dla czytelnika staje się niejakim myślicielem, starcem wygłaszającym teorie i hipotezy dotyczące świata, ludzkości, a nawet boskiej potęgi. Tak, nawet i tutaj Lem wtrąca piękne porównanie Boga do tego ogromnego, milczącego oceanu, z którym człowiek szuka kontaktu. Szuka jakiegoś znaku, lecz nie dostaje jednoznacznej odpowiedzi. Takie smaczki odkrywa się z uśmiechem na ustach i w pełni można się w nich zatracić, podziwiając elokwencję i siłę umysłową autora. Wątpliwości, które Lem podsuwa czytelnikowi (Bóg-dziecko, bawiący się swoimi zabawkami) sprawiają, że „Solaris” czyta się powoli i często wpada się w refleksję; nie da się tej książki przeczytać szybko, za jednym zamachem; ba – nie powinno się tego robić! „Solaris” trzeba dawkować sobie po kilka stron dziennie, aby delektować się każdą myślą, każdą hipotezą.

   Ciężko znaleźć w tej książce „złoty środek”, punkt odniesienia. Wiedzą o tym najlepiej osoby, które starały się „Solaris” zekranizować – zarówno Andriej Tarkowski, jak i Steven Soderbergh zaliczyli wpadkę przy własnych adaptacjach tej książki. W jednym filmie reżyser skupił się na uczuciu Kevina do pewnej kobiety, przez co nakręcił raczej romans niż science-fiction. Natomiast drugi film to już mocno zamerykanizowana ekranizacja oparta na pięknej buzi George'a Clooney'a, paru patetycznych formułach i poza tym -  nic więcej. Wszystkie głębsze myśli filozoficzne i społeczne zostały wyzute z fabuły. Od lat uważam, że są pewne książki których nie da się i nie można zekranizować, a „Solaris” jest na szczycie tej listy.

   „Solaris” jest odważnym traktatem filozoficznym i społecznym o wielkich walorach intelektualnych. Jest negacją nauki, negacją szczęśliwego, spokojnego życia i świata, jest negacją dobroci działań Bożych, jest nawet negacją nie lubianego przez Stanisława Lema, a wytworzonego przez Amerykanów obrazu istoty pozaziemskiej – ocean ani nie przypomina wyglądem człowieka, ani też nie włada perfekcyjnym angielskim. „Solaris jest książką trudną i ciężką” – mówię zainteresowanym osobom, proszących mnie o polecenie tej książki. Ale uważam też, że każdy szanujący się czytelnik powinien mieć ją na swojej półce.
« Ostatnia zmiana: Stycznia 16, 2011, 12:30:22 am wysłana przez Zimek »

zebra

  • YaBB Newbies
  • **
  • Wiadomości: 2
    • Zobacz profil
"...jakby naprawdę był niezwyciężony" ("Niezwyciężony")
« Odpowiedź #6 dnia: Stycznia 22, 2011, 05:08:49 pm »
"Niezwyciężony" Stanisława Lema to książka, do której się wraca. Jest coś magnetycznego, a zarazem niepokojącego w tej z pozoru prostej historii nieudanego podboju obcej planety. Motyw próby sił i zmagania się odkrywców z nieznanym przewija się przecież w fantastyce naukowej zbyt często, by stanowić mógł dla czytelnika niespodziankę, a jednak… W historii opowiadanej przez Lema jest coś więcej niż tylko efektowne sceny bitewne i makabryczne znaleziska; pod płaszczem typowej sensacyjnej fabuły, (choć niezwykle atrakcyjnej dla czytelnika) kryją się głębsze pokłady zagadnień, które już tak proste i oczywiste w odbiorze nie są, a które tak naprawdę stanowią o sile tej opowieści. Już sam tytuł książki zdaje się być jakże przewrotnym, bo czy ten Niezwyciężony, statek, którego imię jest jak zaklęcie i dobra wróżba w jednym, jak talizman naiwnej ludzkiej wiary w potęgę maszyn, nie ponosi na Regis III spektakularnych porażek? Niosąc na pokładzie misję ratunkową, ląduje na tej pustynnej, samotnej planecie, która, choć wciąż niezbadana, zdążyła stać się już grobem innej wyprawy, ekspedycji Kondora. Załoga Niezwyciężonego przystępuje do poszukiwań zaginionych bez wieści kolegów, nieświadoma zamieszkujących planetę mechanicznych istot. Odkrycie ich będzie dla badaczy zaskakujące, zrozumienie trudne, a akceptacja niemożliwa; nie chodzi tu tylko o ich niespotykaną nigdzie wcześniej mechaniczną, choć kojarzącą się nieodparcie z żywymi zwierzętami postać małych „muszek”. Cóż, kierują się one bowiem instynktownym odruchem obronnym, który każe im niszczyć wszystko, co emituje choćby nikłe pole energetyczne. Odruchem nabytym miliony lat wcześniej, gdy musiały walczyć na śmierć i życie o panowanie nad planetą z jej ówczesnymi mieszkańcami, a który sprawia, że zarówno dla człowieka, jak i dla jego automatów stanowią śmiertelne niebezpieczeństwo. Siłą „muszek” jest mnogość, bronią czarna chmura, której postać przyjmują w chwili ataku, a która budzić będzie już wkrótce postrach wśród ludzi, jak wszystko, co nieznane, niebezpieczne i zdawałoby się - niezwyciężone. Bo czyż ludzie nie wytaczają daremnie przeciw tym maleńkim automatom swych najcięższych, najmocniej opancerzonych maszyn? Czy dawni mieszkańcy tej planety, wielkie i potężne roboty, których szczątki znajduje ekspedycja, nie uległy również tym walecznym maleństwom? To, jak niewiele pozostało po tych starożytnych kolosach, nie wróży dobrze ludzkiej obecności na planecie. Niedługo trzeba czekać, by obce pustkowia wypełniły też wraki tych wszystkich wspaniałych pojazdów, przywiezionych przez Niezwyciężonego, które miały chronić kruche ludzkie ciała. Arkanów, latających talerzy, energobotów, wreszcie wszechmocnego cyklopa, wypróbowanych w tysiącach innych misji, na setkach innych planet. Maszyn, które nigdy nie zawiodły. Aż do teraz, aż do tej planety, bo są wrogowie, których pokonać nie sposób. Można co najwyżej ich zwieść, uśpić ich czujność i przemknąć chyłkiem, gdy nie patrzą. Co postanowią ludzie, postawieni pod murem bezradności, pozbawieni już złudzeń co do własnej potęgi i niepewni ochrony ze strony swych pokonanych mechanicznych obrońców? Czy mają podjąć próbę zagłady niepokornej formy istnienia raz na zawsze, wpisując się w niechlubną tradycję ludzkich „ostatecznych rozwiązań”? Czy raczej powinni opuścić planetę jak najszybciej, tchórzliwie uciekając przed agresorem? A może zostać tak długo, jak to konieczne, by zachować się po ludzku, nawet na obcej planecie, by nieść pomoc rannym, nawet wbrew logice i pogrzebać zmarłych, jeśli na ratunek jest już za późno. Ta właśnie część książki przemawia do czytelnika mocniej, niż wszystkie bitewne fajerwerki i tytaniczne zmagania mechanicznych potworów; to bijące serce tej opowieści. Jest w „Niezwyciężonym” genialna scena niemej rozmowy, cichego dialogu spojrzeń dowódcy i pierwszego oficera, podczas której ważą się losy kluczowej, trudnej decyzji – odlecieć natychmiast, ratując większość załogi czy zostać, ryzykując życie wszystkich? Narażać na śmiertelne niebezpieczeństwo większość, by odszukać czterech zaginionych w zamieszaniu bitewnym kolegów? I najważniejsze, być może pytanie - poświęcić życie własne, życie oficera, w imię ratowania towarzyszy? Nawigator Rohan, choć nie jest żadnym herosem, zdaje ten test odpowiedzialności i humanizmu, decydując się na samobójczą nieomal wyprawę, bo czyż godzi się porzucać współbraci, jeśli istnieje choćby nikły cień szansy, ze wciąż żyją? Nie zdoła ich ocalić, niestety. Ale wędrując samotnie za liniami wroga, w umyśle jego zrodzi się przekonanie, ze oto znalazł się na planecie, której człowiek odwiedzać już nie powinien, że należy pozostawić ja własnemu losowi, pozwolić działać jej własnej, niezrozumiałej dla człowieka ewolucji. Nie niszczyć jej małych mieszkańców, ale odejść z szacunkiem należnym innej formie istnienia, z którą porozumieć się nie sposób. W tych przemyśleniach Romana, choćby nawet zredukowanych do majaków zmęczonego walką i strachem człowieka, tkwi pewne ziarno optymizmu, bo być może człowiek przyszłości potrafił będzie wynieść się ponad ograniczenia krępującego go dyktatu bezdusznych, mechanicznych zabawek i swej gwałtownej, żadnej odwetu natury.

Cyfranek

  • YaBB Newbies
  • **
  • Wiadomości: 8
    • Zobacz profil
Misjonarz w burdelu [Fantastyka i futurologia]
« Odpowiedź #7 dnia: Stycznia 28, 2011, 07:16:29 pm »
Zapytałem ongiś w bibliotece o Fantastykę i futurologię Stanisława Lema. Pani bibliotekarka popatrzyła na książki, popatrzyła na etykiety przypięte do półek, pomyślała chwilę, odwróciła się do mnie i rzekła: „Fantastyka jest. Futurologii nie ma.”

I poniekąd odpowiedź tej pani - bez wątpienia przytłoczonej nawałem zajęć - mogłaby posłużyć za takie najbardziej lakoniczne streszczenie książki Lema - pomyślanej właśnie jako „poszukiwanie tego, co futurologiczne w fantastyce”, więc szukanie przepowiedni i predykcji (byle sensownych!), zawartych w światowej literaturze science-fiction, które by się w przyszłości mogły ziścić.

Rezultat tych poszukiwań „sensu w morzu rojeń” okazał się mierny. Lecz Lem nie byłby sobą, gdyby na przedstawieniu tak banalnej konstatacji poprzestał - w swych analizach i dociekaniach poszedł znacznie dalej, głębiej: odsądził od czci i wiary autorów, których książki analizował, zwymyślał ich od ostatnich, takich i owakich, grafomanów i nieuków; całą dziedzinę fantastyki naukowej, tę „antologię nędzy”, zrównał do rynsztoka, pogrzebał i postawił na niej krzyżyk przy trąbach drwin i złorzeczeń. A tych paru wytrzymalszych pisarzy, którzy mimo wszystko jeszcze zipali, dobił łopatą wyrafinowanej spekulacji.

Środowisko pisarskie, tak przez Lema spostponowane, nie pozostało mu dłużne. Rozgorzały więc nowe boje, które Lem prowadził teraz na niwie felietonistycznej: krew się lała i trup padał gęsto, zaś sam pisarz stał się po czasie najbardziej znienawidzonym osobnikiem dla zachodnich autorów science-fiction.

Po latach Lem skonstatował jednak daremność swoich zachodów, więcej - śmieszność całego przedsięwzięcia, przy którym zachowywał się jak „misjonarz w burdelu, pragnący nawracać upadłe panienki”. Daremny trud i strata czasu, albowiem burdel rządzi się swoimi prawami, od wieków niezmiennymi - i żadne reformy tu nie pomogą.

Minęło jeszcze trochę lat, fantastyka naukowa z wieku dziecięcego przeszła w wiek dojrzały, okrzepła gatunkowo i do pewnego stopnia zamknęła się we własnej, hermetycznej przegródce: ówczesna młodociana kurtyzana przeobraziła się w stateczną bajzelmamę. Mamy nowych autorów, dzielnych, ambitnych - niekiedy aż do bólu. A futurologii w tej fantastyce wciąż... no właśnie. Sami zresztą sprawdźcie, biorąc do ręki w bibliotece lub w księgarni pozycję z odpowiedniej półki. Pierwej jednak przeczytajcie koniecznie Fantastykę i futurologię, ażeby mieć pod ręką kilka epitetów.

klmn

  • YaBB Newbies
  • **
  • Wiadomości: 2
    • Zobacz profil
Szalona podróż przez Kosmos ["Dzienniki gwiazdowe Ijona Tichego"]
« Odpowiedź #8 dnia: Stycznia 31, 2011, 11:18:12 pm »
Książki Stanisława Lema można, w przybliżeniu, podzielić na dwie grupy: utrzymane w konwencji "na serio" (m.in. Solaris, Niezwyciężony) i te bardziej humorystyczne (Cyberiada, Wizja lokalna), które przy tym zdecydowanie nie są niepoważnymi. Dzienniki Gwiazdowe wpasowują się do tej drugiej kategorii.

Część pierwsza, "Z dzienników gwiazdowych Ijona Tichego" zawiera zapis niezwykłych kosmicznych podróży tytułowego bohatera. Tętniący życiem Kosmos, który przemierza, to specyficzne miejsce. Podróż od jednej zamieszkanej planety do drugiej nie stanowi większego problemu dla posiadacza rakiety. Jej przebieg znacząco odbiega od podróży, jakie można spotkać w klasycznych powieściach SF. Zamoczony kombinezon można wystawić do wysuszenia za drzwi pędzącej rakiety, a zepsutą wołowinę wyrzucić za burtę. By potem, dla rozrywki, liczyć okres jej obiegu - prawa fizyki pozostają podległe fabule.

Fabule, która opiera się głównie na spotkaniach Tichego ze wspomnianymi cywilizacjami. Bariery językowe nie istnieją, za to kulturalne i biologiczne - owszem. Główny bohater regularnie pakuje się więc w kłopoty, a przynajmniej znajduje się w centrum kosmicznego zamieszania. Częściowo jest to wina jego charakteru. Tichy jest patologicznym egoistą, który dla swojego własnego interesu potrafi poświęcić swój własny interes, jest też cholerykiem, niebywałym zarozumialcem, ma chorobliwie wybujałe ambicje, skłonność do nadużywania stanowiska, pieniactwa, awanturnictwa itd. - a jednocześnie nie sposób go nie polubić. (...) W wiele awantur i tarapatów pakuje się z motywów takich jak "nie zobaczą tu trwogi Ziemianina" albo "Jakoś niehonorowo było odmówić". (W. Orliński, "Co to są sepulki? Wszystko o Lemie") Kreacja bohatera jest z pewnością jednym z mocnych punktów książki.

Tichemu przychodzi między innymi zmierzyć się z wirami czasoprzestrzennymi, opłatami celnymi, zbuntowanym Kalkulatorem, teologią, polityką czy też testować maszynę do zaginania czasu (zbudowaną na bazie piecyka). Wszystko to w otoczeniu humoru, sytuacyjnego, słownego, a czasem absurdalnego, który niestety nie każdemu przypadnie do gustu. Ale za żartami kryje się całkiem poważna treść. Dla przykładu, podróż ósma (numeracja jest chronologiczna, ale większość numerów jest niewykorzystana - apokryficzna przedmowa opisuje "Dzienniki" jako wyjątek z osiemdziesięciosiedmiotomowej kolekcji) stanowi dość brutalne rozliczenie z cywilizacją ziemską, dwunasta to ewolucja społeczeństw w pigułce, trzynasta - satyra na totalitaryzm. Osiemnasta z kolei przedstawia ciekawe wyjaśnienie zagadki powstania Wszechświata.

Podróż dwudziesta pierwsza zasługuje na odrębną uwagę. Tichy zaszywa się w klasztorze ojców destrukcjanów, gdzie poznaje wyznawaną przez nich religię. Zagłębia się w liczne księgi, opisujące ewolucję teologii i upadek kolejnych dogmatów pod wpływem przemian naukowych, technologicznych a nawet biologicznych. Niełatwo byłoby znaleźć drugi tak dokładny opis religii (tak różnej od ziemskich) stworzonej na potrzeby powieści. Tutaj robi się już niemal całkiem poważnie, choć trudno się miejscami nie uśmiechnąć. Kolejna podróż opowiada, między innymi, o ewangelizacji Kosmosu. Pytanie o życie we Wszechświecie i jego związek z istnieniem Boga tutaj zostaje potraktowane w typowy dla Lema sposób (Pięciorniakowie, mieszkańcy gorącej Antyleny, którzy marzną już przy 600 stopniach Celsjusza, słyszeć nawet nie chcą o Raju, za to opisy Piekła budzą w nich żywe zainteresowanie, a to dla korzystnych warunków (smoła wrząca, płomienie), jakie tam panują).

Akcja części drugiej, "Ze wspomnień Ijona Tichego", osadzona jest na Ziemi. Składa się z krótkich historii o spotkaniach Tichego z szalonymi wynalazcami. Kreacje wynalazców zasługują na najwyższe uznanie, a ich dzieła są co najmniej niezwykłe. Podróże doczekały się już ekranizacji (niskobudżetowy serial niemieckiej telewizji ZDF), natomiast "Ze wspomnień..." wydaje mi się świetnym materiałem dla (siłą rzeczy opartego głównie na dialogach) Teatru Telewizji lub - by być bardziej realistycznym - etiudy jakiegoś ambitnego absolwenta szkoły filmowej. Ostatnia historia, zatytułowana "Tragedia pralnicza", to humorystyczne przedstawienie buntu AI (pod postacią, jak można się domyśleć z tytułu, pralek) i skutku w postaci przyznania sztucznej inteligencji praw.

Podsumowując, "Dzienniki Gwiazdowe" są z pewnością godne polecenia. Trzeba jednak przyznać, że w swojej oryginalności nie przypadną do gustu każdemu. Ogromna wyobraźnia Autora, wielka dawka humoru, różnorodność i głębia tematów, połączenie groteski z powagą, fascynujące postaci sprawiają, że - moim zdaniem - mogą śmiało pretendować do miana najlepszej książki Lema.

Warto też dodać, że wydawnicza historia "Dzienników Gwiazdowych" jest złożona. Z kolejnymi wydaniami pojawiały się i znikały pojedyncze opowiadania. Wśród nich między innymi "Profesor A. Dońda" czy "Ratujmy kosmos". Pierwsze opowiadania o Tichym pojawiły się w zbiorze opowiadań Sezam. Część opowiadań wydano też pod tytułem "Księga robotów" (brak związku z "Bajkami robotów"). Opis wszystkich zawirowań wydawniczych wykracza poza ramy tej recenzji.

skrzat

  • YaBB Administrator
  • Senior Member
  • *****
  • Wiadomości: 357
    • Zobacz profil
« Ostatnia zmiana: Listopada 18, 2018, 01:41:40 am wysłana przez olkapolka »