Hm, przykład z człowiekiem, który zmartwychwstał, podany przez maźka, jest dla mnie jasny i czytelny i rozumiem już, o co mu chodzi. Rzeczywiście nikt rozsądny nie stwierdzi, że nauka dawała temu człowiekowi jakiekolwiek szanse na powrót do czynności życiowych. Zapewne prawdopodobieństwo tego nie było jeszcze zerowe, ale było już bardzo niskie, i dlatego położyli go do krojenia na organy, bo świeżość tychże jest równie zależna od czasu, co wcześniej wspomniane prawdopodobieństwo.
Teraz pytanie, czy to jest cud, i jak mam z tego wybrnąć.
Myślałem o tym sporo, i chyba będę musiał odpowiedzieć w trybie Dalaj Lamy, czyli tak, by pokazać, że naprawdę coś zrozumiałem... Może powiem tak - ja nie uważam tego za cud, myślę, że, jak powiedział Q, odpowiedź leży w pewnych zawiłościach neurologicznych, których nauka jeszcze nie poznała.
Ale powiem od razu - zanim będę kontynuował wątek nie-cudowności - że rozumiem już, iż taką zaszłość na granicach wiedzy naukowej można zinterpretować jak cud, ew. wspierać się tym we wierze.
Skoro maziek brał udział w akcjach reanimacyjnych - podziwiam, ja natychmiast mdleję - to wie, że lekarze pogotowia mają pewne kryteria oceniania czy pacjent jest już martwy, takie jak sprawdzanie akcji serca, aktywności elektrycznej w mózgu (może nie w przypadku pogotowia...) etc. Kryteria te są bez wyjątku wyznaczone empirycznie, i bywają od nich odstępstwa, takie jak przywrócenie akcji serca po godzinie, etc. Do kryteriów absolutnych należą za to rigor mortis, livor mortis czy dekapitacja.
Ale nie ma chyba sensu znowu wchodzić w spór jakościowy - Ty podajesz cud, ja go uznaję lub nie. Z tego, co zrozumiałem, to nie o to Ci chodzi, raczej o to, że możliwe są pewne zdarzenia, z których wytłumaczeniem nauka ma problemy, i można uznać, że to cuda. To prawda, takie zdarzenia istnieją, jak dowodzi Twój przykład. Myślę, że - jakkolwiek zdanie neurologa na ten temat mogłoby być diametralnie różne - można uznać, że przypadek ten wykracza naukę w jej opartych na wysokich prawdopodobieństwach, codziennie stosowanych postaciach. Nie chcę rozpętywać tu hardcoreowej wojny na przykłady zdarzeń najbardziej nieprawdopodobnych, a jednak naukowo możliwych. Jak wiesz, jest możliwe coś takiego jak kwantowa fluktuacja, albo, termodynamicznie jest także możliwe powstanie dowolnej rzeczy w dowolnym miejscu z niczego. Gdyby nagle, tu przede mną na biurku, pojawiła się 60 metrowa lina dynamiczna, to pewnie sam orzekłbym cud, mimo, iż nauka nie wyklucza czegoś takiego.
A teraz o co mi chodzi.
Istotnie, jak rzekłeś nie raz, wiele jest sprawą interpretacji. Moja propozycja jest po prostu taka, by nie używać hipotezy Boga. Odrzucenie np. modlitw, ze względu na to, że gdy dotyczą one zjawisk nieprawdopodobnych (jak lina dynamiczna) są marnotrawstwem czasu, a gdy prawdopodobnych, to nie są potrzebne. O ile rozumiem, Twoja teza jest taka, że na granicy poznania jest miejsce dla wielu zjawisk niepoznanych, niewyjaśnionych czy nieoczekiwanych, które można intepretować dowolnie i może mieć nadzieję, że nastąpią. Jest to oczywiście niebanalny pomysł, z pewną dozą romantyzmu, ale wcale nie głupi. Nie mam podstaw, by go krytykować.
Niebezpieczeństwo dostrzegam raczej w opisanym dosadnie przez Dawkinsa zjawisku zawieszenia racjonalnego osądu, do którego z postawy Twojej może być nieco bliżej niż z mojej, choć oczywiście nie przesądzam - nie mam prawa niczego Ci implikować. Granica bowiem, między tym, co możliwe, niemożliwe, skrajnie nieprawdopodobne, mało prawdopodobne etc. jest - i jest w tym wiele piękna - bardzo rozmyta. Można orientując się w tym wieść życie udane i pełne duchowości, a można zupełnie się pogubić - bo jeśli definicja cudu nie istnieje, tak samo jak i nie ma sposobu na odróżnienie 'Boskiej Interwencji', to trudno spodziewać się, by wszyscy wierzący wiedzieli, o co tak naprawdę można/ma sens się modlić, a o co nie. Inną sprawą jest przecież zjawisko "mało prawdopodobne", na które ateiści mogą mieć małą (ale jednak) nadzieję, a wierzący modlić się o nie, - jak wyjście Polski z grupy przez wysokie pokonanie Chorwacji. A inną sprawą jest zjawisko, które jest równe w swoim prawdopodobieństwie zmartwychwstaniu po dekapitacji - na przykład, by dziś, 16 czerwca, wynik spotkania z Niemcami zmienił się z 2:0 na 0:2 i by nikt nie zauważył niczego. Taki splot zdarzeń jest wykluczony nawet w skalach termodynamicznych. Ale nie wykluczam, że są wierzący w cuda ludzie, których wyobrażenie o owych cudach obejmuje i taki scenariusz.
Wiadomo przecież, że gdy zawiesisz osąd, wszystko staje się możliwe. Stajesz się potulny i sterowalny.
Tyle na dziś, pozdrawiam.