A wiesz, jeśli chodzi o Matrix i jego dalsze części: no... wydaje mi się, że urok pierwszej części polegał na odpowiednim dobraniu proporcji czasowych między scenami rozgrywającymi się w Matriksie (tymi początkowymi) a przedstawionymi dalej scenami ad.2199 i finałem znów w Matriksie. Mam tu na myśli głównie to, że na początku dosyć umiejęnie oddano szok, jakiego doznaje pan Anderson/Neo na wiadomość o tym, jak się sprawy mają. Widz ma możliwość przeżycia tego szoku na równi z głównym bohaterem. Tak więc pierwsza cześć szokuje, niejako, pomysłem. (Oczywiście jak ktoś czyta Lema i w ogóle miewa jakieś pomysły nt. s-f to szok jest raczej umiarkowany, ale pozostaje miłe zaskoczenie. Zaskoczenie tym, że w amerykańskim filmie pojawiło się coś zaskakującego. (Ba, pamiętam, niedawno przyjaciel zaprosił mnie na film ,,Pojutrze''. Film był przeprowadzony na tyle umiejętnie, że mogłem z dokładnością do 5 sekund przewidzieć nie tylko to, kiedy znów pojawi się amerykańska flaga (notabene wygrałem także zakład z siostrą, że w ciągu pierwszych 50 minut filmu będzie przynajmniej jedno przemówienie amerykańskiego prezydenta) ale i co będzie się działo dalej. ). )
Jest taka piosenka zespołu Rammstein pt. "Amerika" (singiel właśnie wkracza na rynek), która wyjaśnia o czym mówię omawiając film ,,Pojutrze''.
No a wracając do "Matrix". Po pierwszej części, ze wszystkimi jej zaletami i wadami byłem osobiście pełen optymizmu. Wątek wojny między ludźmi a maszynami, zasugerowany w końcowej części jako "to, co będzie później" zajeżdzał coprawda ameryką ("coca-cola, sometimes war"), nie przerażało mnie to jednak, stwierdziłem że umiejętnie można z tego wyłuskać coś ambitnego.
Matrix Reloaded okazał się jednak zatracać proporcje, które tak chwaliłem omawiając pierwszą część. Nie pojawiło się w nim nic z mrocznego (niemalże 'noir') klimatu niektórych partii pierwszej części filmu (np. ciąg scen przed pierwszym spotkaniem Neo z Morfeuszem). Co się pojawiło, wszyscy wiemy.
Chciałbym żeby moja krytyka nie była krytykanctwem, więc przestawię, co wg. mnie zdałoby lepiej egzamin. Oczywiście nie jestem reżyserem. Zastanawiam się jednakowóż, czy nie przyjemniej było by w kontynuacji "Matrix" obejrzeć pewne zwielokrotnienie i rozwinięcie tego, co było gwoździem programu w części pierwszej, tj. wątku przebudzenia z neurostymulacji Matrix do rzeczywistości. Gdyby na przykład pokazano, jak bohaterowie powodują przebudzenie kilku innych osób. Oczywiście można by te wątki wzbogacić.
No cóż, nie twierdzę że rozwinięcie trylogii to filmy tragiczne, niemniej wydaje mi się że są nieco... nieskromne. Amerykanie po raz kolejny dali się ponieść swoim rumakom, które ukradli indianom.
Powstało z tego połączenie Ben-Hura z Gwiezdnymi Wojnami.
Podoba mi się natomiast bogactwo wątków pseudofilozoficznych, widoczne są próby wprowadzenia filozofii buddyjskiej etc. Niemniej z drugiej strony kija pojawia się mnogość charakterów które są niczym innym jak tylko antropomorficznymi programami: tak zwani Francuz, Klucznik, Wyrocznia, Architekt, oraz dzieląca elektroniczny żywot z Francuzem jego żona nimfomanka. Za tę całą menażerię starczyłoby pokazać Wyrocznię, ew. Architekta.
No i koniec końców, jak twierdzi Meteor2017, słusznie: film padł ofiarą Holywood. Po cóż komu bowiem te ekwilibrystyczne walki etc... w takim nadmiarze. Toż Rambo już było.
Pozdrawiam serdecznie.
ps. wiem, że poruszyłem zbyt wiele wątków naraz (to jednak bolączka moja notoryczna, zawsze tak się kończy...)