JEDEN/DWA
Znaczna część produkowanych na świecie fabuł filmowych jest niespójna, w wielu przypadkach dziury są takie, że można przelecieć na wylot krążownikiem kosmicznym.
Niespójności w SF bywają bardziej spektakularne niż poza nią, bo tu można przyjąć niemal dowolne założenia (co najwyżej kwalifikacja zmieni się płynnie na Fantasy) a za to, żeby z przyjętych założeń wyciągnąć jakieś wnioski, scenarzystom raczej się nie płaci.
Lem próbował walczyć z „przeklętą tandetą literacką”, a sądzę, że zgodziłby się dodać „i scenariopisarską”.
Ja z niczym walczyć nie zamierzam.
Uważam też, że film i serial (zwłaszcza hollywoodzki) jest sui generis produktem, jeśli można zaoszczędzić na pensji scenarzysty, to się oszczędza.
O generalny poziom widowni, a zatem przesuwanie zainteresowań w kierunku fabuł bardziej spójnych, powinni zasadniczo dbać ministrowie i ministerki edukacji, a nie szefowie studiów filmowych.
Zakładam ten wątek, żeby:
- zwierzyć się z niedosytu ciekawych fabuł filmowych, jaki odczuwam,
- podyskutować na temat kryteriów spójności na przykładach, jeśli to będzie kogoś interesowało,
- ewentualnie uzyskać wiedzę (gdyby ktoś ją posiadał i chciał się podzielić), że w jakiejś leśniczówce odbywa się festiwal filmów w miarę spójnych a do tego ciekawych, bo oczywiście sama spójność nie jest wystarczająca – reportaż z fabryki guzików (i każdej innej) byłby siłą rzeczy spójny, ale też mocno nieporywający.
Są w sieci strony, na których tropi się montażowe kiksy typu: szyba stłuczona, a potem znowu cała, ale dla mnie to są marginalne ciekawostki.
Mnie chodzi o niespójność podstawowych założeń świata danego filmu.
W pierwszej kolejności odniosę się do pozycji, którą tu i ówdzie ogląda się z klęcznika, więc być może podniosę ciśnienie w czyimś krwioobiegu, za co ….. nie przepraszam, ani z góry, ani z dołu.
Ta pozycja to Blade Runner.
* * *
Blade Runner.
Świat, w którym produkuje się replikantów, kopie ludzi na tyle doskonałe, że nie można ich odróżnić żadnym mikroskopowym badaniem tkanek, po czym wysyła się ich w kosmos, żeby wiosłowali na kosmicznych galerach, smagani pejczami przez specjalnie w tym celu wynajętych psychopatów.
Err, nie, wysyła się ich w kosmos, żeby wykonywali jakieś trudne i niebezpieczne prace.
Zarówno dziś, jak i w czasach, kiedy film powstawał, szkolenie astronauty trwa circa dziesięć lat, przy czym kandydat musi być albo pilotem doświadczalnym albo cywilnym naukowcem z doktoratem, czyli mieć za sobą drugie, a raczej pierwsze dziesięć lat procesu szkolenia licząc od końca szkoły średniej. Czyli razem ze dwadzieścia.
Ale najwyraźniej w świecie Blade Runnera istnieje zapotrzebowanie na pracowników, którzy kopią kosmiczne doły (pewnie na Jowiszu).
A może razem z fałszywymi wspomnieniami wdrukowano im kompetencje i mogą być pilotami i naukowcami?
Tylko jak oni pracują? Replikant pilotuje, a strażnik celuje mu w głowę?
Jeden pilot replikant i czterech strażników na zmiany ?
Bo gdyby w kolonii byli sami albo prawie sami replikanci, to mogliby ogłosić secesję i cały trud ich produkcji poszedłby na marne.
To już chyba taniej byłoby wyszkolić i wysłać pilota – człowieka.
Fakt produkcji niewolników i wysyłania ich do pracy przymusowej, nie budzi w tym świecie niczyich wątpliwości.
My dziś dyskutujemy o tym, czy wolno eksperymentować na zarodku szesnastokomórkowym, czy granicą powinien być ósmak (w sensie nielemowym), ale w świecie Blade Runnera bioetyka NIE istnieje.
Replikanci mają zakaz powracania na Ziemię. Kara za złamanie zakazu?
Wyrok śmierci.
A wystarczyłoby wsadzić kuzyna do więzienia na cztery lata i problem sam by się rozwiązał.
Ale nie, Sonderkommando ma rozkaz rozwalać replikantów na miejscu, od razu po identyfikacji, a raczej po jej parodii.
Jak już powiedziałem, replikanta nie da się rozpoznać po badaniu tkanek, ale WYSTARCZYŁO POBRAĆ OD NICH ODCISKI PALCÓW PRZED WYDANIEM Z MAGAZYNU.
W USA pobiera się odciski od każdego żołnierza, każdego funkcjonariusza FBI i prawdopodobnie też od funkcjonariuszy policji.
Czyli od dwóch milionów żołnierzy i żołnierek bierzemy odciski, tak na wszelki wypadek, a od replikantów nie, chociaż to twory eksperymentalne i skomplikowane, więc z dużym prawdopodobieństwem mogą się okazać niestabilne emocjonalnie i wystąpić przeciwko ludziom.
Ewentualnie można by replikantom wytatuować numer fabryczny i to w kilku miejscach, na rękach, nogach i korpusie, żeby nawet utrata ręki nie powodowała kłopotu z identyfikacją.
Wiem, tatuowanie niezbyt dobrze się kojarzy, ale replikanci są traktowani właśnie tak, jak ci tatuowani w Niemczech hitlerowskich – kara śmierci za przekroczenie granicy, a przedtem eksperymenty medyczne bez żadnych ograniczeń.