Roman Hussarski i Stanislaw Lem
Jacht 'Paradise' - Sztuka w czterech aktach
Warszawa: Spoldzielnia Wydawniczo-Oswiatowa Czytelnik, 1951
OS0BY:
MORRIS przemyslowiec
RITA jego corka
GENERAL } goscie Morrisa
PROFESOR }
BOB mlody filmowiec (rezyser)
LOUIS sluzacy Murzyn
LIZA pokojowka Murzynka
KAPITAN, STERNIK, RADIOTELEGRAFISTA, MECHANICY i MARYNARZE
Rzecz dzieje sie wspolczesnie (t.j. wczesne lata 1950te), na jachcie "Paradise".
Akt IV (str. 79-82)
GENERAL: A ja nie bede sie, bawic w Robinsona i nikomu na to nie pozwole! Ja jeszcze nie zrezygnowalem, panie Morris!
MORRIS: A ja musze przede wszystkim ratowac zycie swoje i mego jedynego dziecka.
GENERAL: To jest dezercja! Nie zniose takiej hanby! Moim obowiazkiem wobec ojczyzny jest byc t a m!! Chce czekac na samolot i bede czekac do konca.
MORRIS: Co to mnie obchodzi... Juz byl samolot i innego nie bedzie.
GENERAL: Bedzie!
MORRIS: Nie bedzie.
GENERAL: A ja mowie ze bedzie! 1
MORRIS: Prosze nie krzyczec, tu nie koszary. Bedzie samolot czy nie bedzie, a "Paradise" jest moim jachtem i kapitan slucha moich rozkazow, a nie panskich.
Marynarze wracaja po dalsze bagaze. Opodal generala staje Louis.
GENERAL: Pan jest nieprzytomny!
MORRIS: O, juz dosc sprowadzil pan na nas nieszczesc. Nie bedzie sie pan chyba wypieral, ze to pan opracowal ten "genialny" plan opylania statkow!
PROFESOR (do generala): Jednakze najrozsadniej byloby wyladowac. Prosze pamietac, ze znajdujemy sie na jachcie, ktory stanowi wielka mase zelaza. Pod wplywem promieniotworczosci to zelazo -
GENERAL: Milczec! Panska rola juz skonczona!
PROFESOR: Obawiam sie., ze panska rowniez.
GENERAL: Do kogo pan mowi!? Do kogo pan mowi!!?l Zwyciezca spod wysp Salomona, spod Guadalecanalru, ktory pokonal flote japonska i rzucil ja na kolana, ktory zniosl z powierzchni ziemi siedemdziesiat miast, nie skapituluje przed jakims popiolem. Nic bede tkwil na srodku bezIudnej wyspy, jak ostatni idiota! Od tej chwili nikt poza mna nie bedzie tu wydawac rozkazow. Zrozumiano!?
MORRIS: Kapitanie, kapitanie!
GENERAL: W imieniu Najwyzszego Dowodztwa, rozkazuje zejsc pod poklad!
MORRIS: Gdzies mam panskie najwyzsze dowodztwo! (do marynarzy, ktorzy stoja nad walizkami) Chlopcy, bierzcie walizki.
GENERAL (wyciaga pistolet): Stac! Ani kroku! Zobaczymy, kto tu bedzie gora! (cofa sie o krok, trzymajac wszystkich w szachu, Louis dopada go z tylu i jednym szarpnieciem wyrywa mu pistolet)
GENERAL: Jak smiesz! Pusc! Ty! puszczaj!
MORRIS: Trzymaj go, Louis! Trzymaj!
GENERAL: Czarny, precz ode mnie! To bunt! Ja was pod trybunal! Ja was zniszcze! Zniszcze!!!
MORRIS: A to lotr... Sprowadzcie go na dol i zamknijcie, to przeciez szaleniec... Pilnujcie go dobrze, przeciez to zbrodniarz zdoIny do wszystkiego...
Marynarze i Louis wyprowadzaja szamocqcego sie generala, ktory nagle wyrywa sie im i skacze za burte. Padaja zmieszane okrzyki:
- SkoczyI! Skoczyl!
- 0, plynie!
Sciemnia sie coraz szybciej. Marynarze powracaja. Morris rozglada sie po nich. Uprzytamnia sobie, ze byli swiadkami gorszacej sceny, i usiluje to jakos zatuszowac.
MORRIS: No... on tam tego... jemu to od slonca... glowa... (zaczerpnawszy oddechu) A wam, chlopcy, chcialem powiedziec, te to dobrze, ze tu jestescie. W tych trudnych chwilach wasza dzielnosc... wasza postawa... to mnie napelnilo otucha... Zostaniecie wynagrodzeni za wasza wiernosc... nie pozalujecie... Bedziemy sobie zawsze ufac, bo nasze interesy sa przeciez bliskie...
Przestaje mowic, zaniepokojony zlowieszcza nieruchomoscia zalogi. Marynarze zblizaja sie ku niemu o krok.
MORRIS: No... to... tego... to ja juz pojde...
Cofa sie tylem, potem nagle odwraca sie i ucieka. Slychac oddalajacy sie warkot motorowki.. Marynarze stoja chwile nieruchomo, z rekami w kieszeniach, patrzac w strone, w ktorej zniknaI Morris. Pierwszy porusza sie sternik. Staje za kolem sterowym, obok niego kapitan.
KAPITAN: Wszyscy na stanowiska!
Marynarze rozbiegaja sie.
Maszyny w ruch!
Zaczynaja pracowac silniki jachtu, zapalaja sie swiatla. Na pokladzie w smudze swiatla pozostaje tylko radiotelegrafista.
Panie Simons, pan utrzymuje lacznosc ze wszystkimi stacjami?
RADIOTELEGRAFISTA: Tak jest, panie kapitanie. (Usmiecha sie) I nie ma zadnej wojny!
KAPITAN: Rozpoczynamy nowy rejs.
Kurtyna i KONIEC
Kurde dzi, prawdopodobnie zaczął sie domyślać, że jesteś fińskim agentem mossadu przebranym za księdza w ciąży. Chyba musimy odpaść, bo powie komu trzeba...