Tylko mężczyźni mogli sprowadzić wątek poświęcony muzyce do gaworzenia o wzmacniaczach.
Rozumiem zaiste, że to bardzo istotne ale wydaje mi się, że muzyka to jednak emocje i rozwój
duchowy. Nastrajanie organizmu na odpowiednie fale , drgania. Od dawna razem z muzyką gramy
sobie razem w życie. Nie wyobrażam sobie życia w ciszy. Cisza to tylko przerywnik , chwila
wytchnienia aby móc cieszyć się dźwiękiem. Np. uwielbiam okraszać sobie miłosne chwile
utworami Led Zeppelin. Oni zawsze grali sex. Wiele ich utworów było zagranych i zaśpiewanych
jak miłosny akt. Uwielbiam wsłuchiwać się w dialogi pomiędzy gitarą a wokalem. Z racji tego, że
preferuję mocniejsze rockowe granie a czasami nawet nieprzyzwoicie mocne ( do czego się
nie przyznaję najczęściej ) słucham głównie takiej muzyki. Przy muzyce poważnej wpadam w stany
"komfortowego odrętwienia". Dlatego jej unikam ale cenię to, że inni się w niej kochają. Ostatnimi czas
wracam do starych Pink Floyd i szukam genezy zespołu w ruchach Syda Baretta. Początki zespołów
są zazwyczaj bardzo fascynujące bo pokazują jak ludzie szukali, błądzili, eksperymentowali.
Ich zabawy z dźwiękiem są porażające. W Ummagummie na przykład. To jest coś. To jest to coś
czego nikt nie odkrył i nie wie dlaczego jedni to mają a inni niestety nie. TALENT I DAR ( niebios, Boga, ewolucji, sprzężenia zwrotnego w rozwoju ludzkiego genomu hehe )....Takich emocji nie dostarcza wzmacniacz lampowy czy tam inny. Na szczęście mam w domu mężczyznę, który wie jak podłączyć kable i dlatego nie jestem feministką