Ten Blady wygląda na mix wszystkiego co już było (kawałek tego trailera też już był;))) - ale i tak zobaczę;)
Ja też, ale to dlatego, że wszyscy tu chyba cierpimy na jakiś stopień uzależnienia od kina SF (nawet
maziek, choć się nie przyznaje
)
*. Ciekawe tylko czy ten V. i tym razem dostarczy nam choć tyle powodów do dyskusji (nie - rozdeptywania
) co w wypadku "Arrivalu"
.
* Nawiasem: powtórzyłem sobie niedawno (nie)sławnego
"Johna
Cartera
" (według
"Księżniczki Marsa" pióra Edgara Rice'a Burroughsa, znanego również jako "ojciec" Tarzana) i powiem tak... Jako - rozumiana b. dosłownie, jako same obrazki - ilustracja do czysto rozrywkowej, mającej coś ze 100 lat, książki, której sam jej twórca odmawiał zaszczytnego miana literatury (i której nikt normalny nie będzie, zwłaszcza dziś, rozliczał z naukowego prawdopodobieństwa, bo wie, że nie ma po co), jest to znośne, choć - nie jest to w sumie zarzut, tylko kwestia subiektywnego odbioru (prawo pierwszych połączeń itd.
) - trochę mnie raziło, że Zieloni Marsjanie prezentują się +/- jak
na okładkach oryginalnych pulpowych magazynów, czyli wyglądają b. krucho, nie są zaś modelowani na azteckiej bogini
Coatlicue (której
"urodą" inspirował się ilustrator "Księżniczki Marsa" z "Fantastyki"). Przy czym... gdyby dodać statystycznym Tharkom
trochę więcej muskulatury - jak przystoi
barbarzyńcom - pewnie nawet nie podnosiłbym tej kwestii.
Statki, stroje, wszystko inne akceptuję - w ramach konwencji - bez trudu. Opisy ERB były dość ogólnikowe by uprawomocnić wiele wizualnych interpretacji - w tym prezentowaną na ekranie (zwł. że wyglądało to godnie - dość kiczowato by nie odbiegać od oryginału, dość elegancko by chciało się patrzeć
).
Gorzej jest z psychologią postaci, kształtem marsjańskich społeczeństw itd., ogólnie z treścią. Owszem, oryginał to była - jako się rzekło - rozrywkówka, której sam autor
nie traktował serio, ale skonstruowana dość precyzyjnie - wyraziste charaktery, jasno określone funkcje, także detalicznie opisane precyzyjne (często wręcz skostniałe) zasady rządzące życiem na zmyślonym Marsie (Herbert pisząc "Diunę" miał niezły punkt wyjścia
). Tymczasem dla twórców filmu jest to nieistotne tło, z którym można robić co się chce, i nic więcej. Ktokolwiek narzekał na podejście Abramsa do "ST", tu powinien kląć stokroć bardziej - czasem radykalnie pozmieniane charakterystyki psychologiczne postaci, ich relacje rodzinne (Dejah Thoris była wnuczką, nie córką jeddaka Helium) i - że tak powiem - służbowe (to Tars Tarkas obalił Tal Hajusa, nie na odwrót, Kantos Kan został jedwarem w kolejnych tomach, itd.), infantylne wprowadzenie jasnego podziału na komiksowe dobro i zło (w oryginale Zodanga nie była imperium zła, tylko po prostu, państwem, którego interesy kolidowały z interesami Helium, a jego władcy - z prywatnymi potrzebami Johna Cartera; jej mieszkańcy byli przedstawieni jako honorowy przeciwnik); no i całe
worldbuildingowe bogactwo przepada w tym wszystkim (a było obecne w książce nawet w takich detalach jak to, dlaczego Cartera zaczęto zwać Dotar Sojat - wynikało to z prawa zwycięzcy do przejęcia imion i funkcji zabitych przez siebie). Wycięto też niepotrzebnie dość istotne wątki - Fabrykę Powietrza chociażby.
Ponadto w ramach tego dość ostentacyjnego kastrowania filmu z treści "zapomniano" również o słynnym marsjańskim okrucieństwie - i powiązanym z nim emocjonalnym chłodzie - biorącym się tyleż z ubóstwa zasobów, co z powszechnej tam świadomości umierania planety i wymierania jej mieszkańców. Nawet Dejah Thoris opisana była jako bezlitosna. (Owszem: Tars Tarkas i Sola byli wyjątkami od w/w zasady, ale się z tym kryli, zwł. on robił to b. skutecznie.) Skonfrontowanie tego z większym humanitaryzmem pochodzącego z przyjaźniejszej swoim mieszkańcom planety Cartera owocowało dość ciekawymi nawet wątkami zderzenia kultur (w filmie tego praktycznie zabrakło).
Natomiast półgębkiem pochwalić muszę zastąpienie - modnej w latach popkulturowej popularności teozofii i okultyzmu, dziś anachronicznej - projekcji astralnej formą jakby-teleportacji. To akurat jest przeróbka na plus i to dość (dość, bo o wewnętrzną logikę działania tej baśniowej technologii próżno pytać) logicznie pomyślana. No i filmowe wytłumaczenie,
znanych specom od oryginału trudności z umiejscowieniem Zodangi na mapie Barsoomu - ruchome miasto - jest dość zabawne, by również kwalifikować się do pochwalenia.
(I jeszcze jedno, skoro o Dejah i wątkach kulturowych była mowa - zrobienie z niej naukowca nie jest, co ciekawe, produktem nowej mody na wzmacnianie postaci żeńskich, w powieści kiedy wpada w ręce Tharków wspomina wprost, że dowodziła ekspedycją naukową szukającą ratunku dla planety, tylko potem Burroughs tego nie rozwijał, woląc z niej robić
damsel-in-distress.)
Jednym słowem: obejrzałem nawet bez przykrości, chwilami wręcz z przyjemnością (potrzebowałem akurat odmóżdżającej papki po śmierci kolejnego kota, do tego rzecz się nadała, ba - w tej kategorii rozpatrywana, jest całkiem fajna, choć z jakieś 90%
fajności oryginału zgubiła), ale b. się zdziwiłem, że nawet utwór na poziomie +/- Karola May'a musi być najwidoczniej zbyt ambitny dla (domyślnego) współczesnego widza, skoro i on został w Hollywood zredukowany do wydmuszki (a raczej już chyba bańki mydlanej, bo wydmuszką to i oryginał był).
Aha: jak kto się chce patriotycznie umocnić niech sobie porówna tę "Księżniczkę..." (pozycję w historii SyFy o tyle istotną, że wyrosły z niej m.in. "Gwiezdne wojny", "Avatar", pewne wątki
"StarTreka", nawet komiksy o Supermanie; dlatego w ogóle na ten temat piszę) z trylogią Żuławskiego, a jej ekranizację - z "Na Srebrnym Globie" z Żuławskich młodszego. Nie zdziwi się, że u nas zabłysł Lem, a w USA różne szmirusy
.
Jest też trailer MTP:
Jako i dość przykra zapowiedź Lyncha:
https://naekranie.pl/aktualnosci/legendarny-david-lynch-nie-nakreci-juz-zadnego-filmu-1839634D. L. uzasadnia swoją decyzję tak:
"Sporo się zmieniło. Wiele bardzo dobrze zrobionych filmów nie poradziło sobie w box office, mimo wielu zalet, natomiast te produkcje, które odnoszą wysokie wyniki sprzedaży, nie są projektami, którymi chciałbym się zająć. I prawdą jest, że już więcej nie nakręcę filmu"Co się b. smutno wiąże z wszystkim tym, nad czym się tu pastwimy...