Dlaczego łańcuch rowerowy czasem spada?
Spada, bo spadać musi!
Wynika to wprost z konstrukcji roweru, który jak wiadomo składa się z czterech kół, osiek, piast, pedałów i ramy (pomijam zbędne dodatki typu siodełko czy koszyk na zakupy).
Rzecz w kołach.
Są cztery: dwa pędne-gładkie i dwa napędowe-zębate.
Gładkie połączone są ramą - zębate rzeczonym łańcuchem. W tym drugim wypadku bardziej jednak pasuje słowo uwięzione, co za chwile zostanie wyjaśnione.
Już taki układ spraw rodzi pierwszą fundamentalną sprzeczność, ponieważ wielkie bezzębne koła-gumy czerpią napęd z mozolnej pracy stalowych zębatek. Wbrew ich woli, o której tak pięknie pisał Schopenhauer w dziele "Wolna wola a napęd".
Cóż, wystarczy pobieżna lektura Nietzschego, by zauważyć ten charakterystyczny rodzaj zniewolenia małych a dzielnych stalowych Überradów, przez pustą w środku, stąd zmuszoną podpierać się szprychami, masę solidnie nadętych balonów z wytartym bieżnikiem.
Dodatkowo, bohaterskie koła uzbrojone są w zęby (które zasadniczo służą do chwytania i zabijania ofiary oraz rozdrabniania pożywienia, a ponadto u wielu gatunków zwierząt również do obrony, przenoszenia młodych, czyszczenia futra). Zęby zatem, używane są niezgodnie z ich naturalnym przeznaczeniem (do napędzania są wszak nogi - sic!), co powoduje w obdarowanych nimi kołach rodzaj buntu i naturalnej frustracji, oraz poczucie wykorzystywania przez te większe a gładkie. Wprawdzie usunięcie zębów rozwiązałoby problem alienacji zębatek (stomatologia rowerowa jeszcze w powijakach), jednak dominująca pozycja kół gładkich skutecznie to uniemożliwia, używając jako kluczowego argumentu - utraty funkcjonalności.
Bardziej to wytrych niż klucz, o czym wiedzą co bardziej świadome zębatki...
- dlatego;
W niczym nie zmienia to faktu narastania sytuacji rewolucyjnej która, co wiadomo przynajmniej od czasów rewolucji francuskiej i jej duchowej spuścizny z dialektyczną koncepcją Marksa na czele (i jej realizacją, już mniej-duchową, w wydaniu Lenina), zawsze gotowa jest zrezygnować z przyziemnej funkcjonalności na rzecz utopijnej wolności i równości (tu gładkości) nawet, gdyby skutkowało to niezdolnością pojazdu do jeżdżenia.
Uwaga praktyczna:
- Rowery nadmiernie ogarnięte wzmiankowaną przypadłością zwykle przybierają kolor bliski czerwieni. Przemalowanie ramy poprawia sytuację tylko czasowo. Można też próbować wymiany dzwonka i zwiększyć ucisk szczęk hamulcowych.
Drugi poziom konfliktowy to sprzeczność wewnątrz samych kół zębatych. Konieczność dziejowa powoduje, że jedno musi być większe a drugie mniejsze. Wynika to z ogólnej mechaniki przekładni, jednak ten stan nierówności koło mniejsze może traktować jako upokarzający. W dobie walki o prawa mniejszości, koło małe uzębione, w dodatku zazwyczaj tylnie, coraz aktywniej domaga się poszanowania i równego traktowania.
Niestety, spełnienie tego żądania spowodowałoby konieczność zwiększenia nakładów pedałującego beneficjenta i zupełny bezsens istnienia samego mechanizmu, jednak ten bezsens nie może przysłaniać nam słusznego, potwierdzonego przez licznych współczesnych myślicieli postulatu „wyrównywania szans” mniejszości. Zwłaszcza, że w dobie płynnej ponowoczesności (patrz Bauman et consortes) bezsensowność, paradoksalnie, może ujawnić liczne sensy ukryte, dotychczas niewyśnione nawet przez filozofów.
Minimalistyczny postulat „małe jest piękne” dotąd utrzymujący tylną zębatkę w ryzach posłuszeństwa jest zdecydowanie niewystarczający - najwyższy czas zastąpić go bojowym hasłem „małe jest duże”!
A jak nie jest, to ma być!
Pomijając trzeci poziom konfliktu, jakim jest obliczanie powierzchni pracującej, w czym niesprawiedliwość polega na woluntarystycznym liczeniu tej powierzchni w oparciu o liczbę Pi zwaną ludolfiną, która jest jak wiadomo niewymierna, co stwarza możliwość nadużyć poprzez manipulację liczbą cyfr po przecinku w naliczaniu rzetelnego wynagrodzenia, przejdźmy bezzwłocznie do ostatniego ogniwa problemu każącemu łańcuchowi z przedziwną cyklicznością spadać.
Tym problemem jest sam łańcuch!
Próbuje on łączyć niemożliwe do połączenia interesy kół zębatych, w dodatku obiektywnie patrząc, pracuje on na rzecz kół gładkich. Z konieczności przypada mu rola „pożytecznego idioty” bądź, podchodząc cynicznie - jurgieltnika (w nowszej nomenklaturze - płatnego pachołka bicyklowego imperializmu). Jest on swoistym pasem transmisyjnym w którym krzyżują się sprzeczne interesy różnego rodzaju kół oraz bliżej nieznanych sił wyższych eksploatujących i pasożytujących na pięknej konstrukcji roweru.
Niestety – łańcuch jak wiadomo składa się z ogniw.
A któreś ogniwo zawsze jest najsłabsze.
Czyli, nie w samej idei łańcucha która jest słuszna i konieczna, problem - a w praktycznym funkcjonowaniu poszczególnych ogniw.
- To one, te małe niedoceniane podstawowe komórki, ostatecznie, ponoszą cały ciężar przenoszenia nieznanych i ideowo obcych im sił.
- To na nie najbardziej działają opisane wyżej sprzeczności, o których to, ogniwa być może, nie mają nawet pojęcia.
Nikt ich nie uświadamia, nie prowadzi pracy edukacyjnej, by wyjaśnić sens mrówczego wysiłku.
Są Murzynami, są Kobietami całego roweru, polskimi pielęgniarkami, a czasem nawet wigilijnym karpiem (Bóg się rodzi, karp truchleje).
Bez ich mozolnej codziennej pracy – codziennej? Ba, comilisekundowej – nie działałoby nic.
Nic, a nic!
Rower nie byłby rowerem.
Byłby…no, czym byłby? Hołotą zbędnych elementów.
Czy dziwić im się, że czasem popadają w bunt?!
Niezauważane, bez głosu jak ten karp po żydowsku na wigilijnym stole, całkowicie pozbawione indywidualności, gdyż wtopione w ogólne pojecie łańcucha, o którym to jeszcze ktoś czasem coś powie, jedyny środek jaki mają, by zamanifestować swoje istnienie to - zerwać się.
Spaść.
I tylko ich odpowiedzialności zawdzięczamy, że nie zrywają z łańcuchem ostatecznie.
Bo mogłyby i tak. Zerwać się i pójść własną egoistyczną drogą. Pójść – nie pojechać!
Przecież nie stać je na rower, ni auto!
A one tylko, od czasu do czasu, zrzucają z siebie niewolnicze jarzmo zębów koła które jest ich bezpośrednim ciemiężycielem. Nie wińmy ich za to. Nie upokarzajmy.
Wystarczającą dla nich karą będzie ponowne nawlekanie na nienawistne zęby.
Bo w końcu pozwolą się założyć, ujarzmić, by podjąć swój, jak by nie było, chomiczy trud.
By po jakimś czasie znów się zbuntować. W końcu to tylko maleńkie ogniwa na których spoczywa olbrzymi ciężar.
Muszą odetchnąć.
Doceńmy je, dopieśćmy – więcej smaru!
I jazda…