Genesis w Chorzowie w 2007 - lało po prostu nieprawdopodobnie.
Wiem coś o tym.
Ale przynajmniej było ciepło. Dodatkowo, na czas koncertu ulewa jakby zelżała. W sumie, jak patrzę na te moje 3 koncerty stadionowe (choć unikałem) wszystkie pechowe - deszcz.
Ale water na sowym najgorszy - zakończony zapaleniem oskrzeli i jedną z nielicznych wizyt u "domowej" lekarki. Mniejsza o kaszel...papierosy straciły smak, znaczy dostały nowego - aromatu wilgotnej szmaty do podłogi. Niesamowite wrażenie (ta zmiana, nie zapach).
Doktorka miała dziwną minę, za to nie miała stosownego lekarstwa i tradycyjne machnęła antybiotyk + L- 4. Od tego czasu już jej nie widziałem (pomijając wizyty z dzieciem). Po prostu zacząłem na siebie uważać i przestałem jeździć na takie zimnomokre koncerty.
Ja nie mam z tym kłopotu
Też nie. Ale otarłem się o takich bezkompromisowych purystów. Jeszcze gorzej z PF. - tu byli tacy twierdziele, że kapela skończyła się dla nich z wydaniem pierwszej długiej. Marginesowi uważali, że już wyjście z garażu było zdradą...ale czego? I nawet na single nosem kręcili - tonieto.
Z KC, czy Yes, jakoś takich nie zauważyłem.
Ja też Genesis z Filem poznałem. Szczątkowo Duke i w pełni Abacab - dostałem zachodni winyl.
Pomijając muzykę, można było pokręcić nosem, choćby na tytułową solówkę - jednak trudno nie polubić takiego winyla, zachodem pachnącego...z okładką posiadającą grzbiet.
Brany krawędziami w dłonie i bujany wyginał się jak baletnice Bejarta.
Ale już potem też trochę marudziłem, w sumie wolałem chyba pierwszą solową Fila niż zespołówkę. Miał (ma) coś w głosie. Może to ta podnosowość?
Po odejściu G, był jeszcze Stiff - chyba dopiero jego odejście a w końcu nadmiar dęciaków (?) zniechęcił bardziej zdecydowanie. Jeszcze ta z Mamą i domkiem plażowym, potem przestałem śledzić. Kapela zlała mi się z solofilem, aż se tego młodego wzięli (na krótko).
Dużo literek, dlatego muzykę dziś sedaruję.