Uściślając moją wypowiedź i tłumacząc sie co nieco...
Dlaczego uważam odnalezienie życia za tak istotne? Ponieważ nie umiemy podać przekonującego sposobu, w jaki mogło ono powstać. O ile w zakresie materii nieożywionej od którejś tam miliardowej, czy bilionowej części pierwszej sekundy, aż do teraz a nawet miliardy lat naprzód możemy wytłumaczyć to co nas otacza, to nie potrafimy wytłumaczyć jak powstało Życie. Zaraz po tym jak powstało znów świetnie nam idzie w roztłumaczaniu kolei jego losu. Tak więc mamy dwa takie wielkie, wspaniałe momenty, niezwykle dla nas istotne a owiane mgłą pierwotnej tajemnicy - Wszechświat sprzed tej pierwszej jednej bilionowej sekundy i powstanie życia. Powstanie (przyczynowe) Wszechświata uważam za zatrzaśnięte przed nami na zawsze - jako że nie dane nam będzie ani cofnąć się przed i obejrzeć to z boku, ani w laboratorium stworzyć - możemy tylko domniemywac, nigdy nie będziemy świadkami powtórzenia eksperymentu. Zaobserwowanie życia out there byłoby dla mnie przynajmniej najbardziej niesamowitym owocem poznania jaki kiedykolwiek udało się homo sapiens wydrzeć Naturze. Inne życie implikuje bowiem dwa fundamentalne wnioski: jest ono powszechne we Wszechświecie, i Rozum jest powszechny we Wszechświecie. Dlatego mam to za cel pierwszorzędny.
Reszta przywołanych celów nie ma juz dla mnie takiej "mocy" poznawczej, i tu trzeba ustalić pewną kolejność ich realizacji w odniesieniu do realnych lub spodziewanych w dającej sie określić przyszłości mozliwości.
To co dotyczy Ziemi w sensie nie tyle jej poznania ile monitorowania i naprawiania szkód lub ochrony to jest dla mnie jeden cel. Klimat, planetoidy itd. Obie te sprawy są w zasadzie obecnie realizowane, jest wiele satelitów badających w różnych aspektach Ziemię, oczywiście sie to rozwija ale bezspornie jest już w fazie realizacji. NASA zdaje sie ogłosiło, że wykrycie planetoidy zagrażającej zagłądą Ziemi nastąpiłoby z pewnym - 20-25 letnim wyprzedzeniem - i że w takim czasie NASA byłaby zdolna podjąć misję zepchnięcia kamikaze z toru jego lotu.
To co związane jest z nauka powiedzmy "free", nie związaną tak bezpośrednio z naszym przyziemnym życiem, również jest w obrębie naszego Układu realizowane z powodzeniem. Badanie innych planet, badanie planetoid, badanie galaktyki i całego Wszechświata - to się rozwija i oczywiście można sarkać, dlaczego nie szybciej i więcej, ale tak samo można sarkać na cokolwiek.
Wszystko to w obrębie naszego Układu musi się dziać, dopóki nie znajdziemy napędu zdolnego do szybkiego rozpedzenia statku kosmicznego do przyświetlnej. I tu jest pewna cezura, dziura technologiczna, której na razie nie potrafimy zakopać, ani nawet za bardzo nie mamy pomysłu jak moznaby ją zakopać, nawet gdybyśmy byli wielekroć potężniejsi niż jesteśmy. W pewnym sensie ta przerwa technologiczna jest technicznym odpowiednikiem celu nr1 - poznania życia out there. Dopóki nie wykombinujemy czegoś będziemy siedzieć na własnym podwórku. Nie chodzi przecież o to, aby po 30 latach lotu jak Voyager wysadzić nos spoza Plutona po to tylko, aby stwierdzić, że do najbliższej gwiazdy jest jeszcze następne kilkadziesiąt tysięcy lat.
Wielkim paradoksem jest to Luca, że życie możemy znaleźć na Marsie i ten dla mnie najważniejszy cel zrealizować tak łatwo. A z kolei byc może do końca naszch cywilizacyjnych dni siedzieć będziemy zamknięci orbitą Plutona jak w konserwie i smętnie patrzeć na Alfę Centauri - tysiące razy za daleką...
Teraz kolonizacja układu. Rozumiem, że chodzi o kolonizację w sensie emigracji ludności a nie stworzenia bazy na Marsie. Wydaje mi się, że jest to pure S-F. Aby miało to sens, musiałoby oznaczać stworzenie na innej, naturalnej czy sztucznej planecie drugiej (trzeciej, czwartej...) Ziemi. Cywilizacja, która będzie w stanie tego dokonać, dużo szybciej nauczy sie kontrolować swoją liczebność, więc problemu nie będzie. Chyba, że mówimy o super odległych czasach, kiedy nasze zasoby materiałowo-energetyczne będą tego rzędu, że takie planety będziemy sobie stwarzać jak dziś sztuczne wyspu w Dubaju. To już jednak nie jest realny cel, a futurystyka. A realia są takie, że na Marsie będzie cholernie ciężko żyć. Kto tam pojedzie? Pomyleńcy, czyli pasjonaci. Czy może zrobi się tam takie mieżdunarodnoje Alkatraz? W jakiej to powieści było Q, o Holdanie i Helisie, pamiętam taka fajna goła babka była na okładce, w wieku w którym to czytałem było to wielce inspirujące, Testament Overmana?
Teraz dlaczego skoro Kosmos robi się dla zysku, to tabuny astronautów nie grają w piłkę na Księżycu. Bo wszystkie (możliwe} bariery i cele zostały osiągnięte. To było coś - wysłać pierwszy sputnik, pierwszego psa, potem człowieka i wreszcie stanąć na Księżycu. Mars jest za daleko jak na pawi ogon, na Księżyc leci się kilka dni a na Marsa na przykład trzy lata. Wojskowi dostali co chcieli i dalej zresztą pchają tam niemałe pieniądze. Wielkie (możliwe) cele zostały osiągnięte, teraz króluje dzień powszedni. Taki satelita, śmaki satelita. Czy na prawdę sądzicie, że Ruscy posłali by Gagarina w kosmos, gdyby nie widzieli w tym po pierwsze bata na USA, a po drugie nie zakładali, że da się to militarnie wykorzystać? Zancie taką nazwę Salut? A znacie taką: Ałmaz? Ałmaz to po rusku diament, to był prawdziwy cel zastosowania Saluta, stacje militarne. M.in. test sześciolufowej armaty 23mm na orbicie... Teraz Rosjanie nie dali rady, USA nie ma z kim walczyć, choć Chińczycy atakują...