Zanim przejdziemy dalej: czy nie kojarzą wam się wielkochody z automatami u Dicka? Tam też potężny automat powtarza ludzkie ruchy i pozwala na eksploatację niebezpiecznych terenów. Z tą różnicą, że u Dicka człowiek nie siedzi w środku maszyny, ale ma z nią kontakt zdalny…
A teraz:
Witamy w rozdziale drugim: „Narada”.
Czytelnik zostaje w nim znienacka przeniesiony do XX-wiecznej jadalni w Południowoamerykańskiej hacjendzie, w której przy kolacji snute są stare legendy. To raczej nietypowy jak na Lema chwyt, zwykle nie zmieniał on jednego punktu widzenia narratora, który był albo relacją pierwszoosobową (
Solaris,
Powrót z gwiazd) albo trzecioosobową, ale prowadzoną z punktu widzenia bohatera/bohaterów (
Eden,
Niezwyciężony). Trudno zresztą o utrzymanie narracji z punktu widzenia bohatera, skoro ten w poprzednim rozdziale zginął albo prawie-zginął
Potem znowu następuje zmiana scenerii i okazuje się, że tak naprawdę był to jakiś (holograficzny?) rodzaj filmu czy inscenizacji, dający wrażenie rzeczywistości, a włączony na statku kosmicznym, na którym teraz „się znajdujemy”.
Statek ten leci w kierunku Kwinty – planety, na której potencjalnie może dojść do spotkania z technicznie rozwiniętą cywilizacją „obcych”. Na razie jednak umysły kosmonautów zaprząta problem natury etycznej: podczas startu (który odbywał się z orbity Tytana) jako pasażerów na gapę dodano im zwitryfikowanych (zamrożonych) ludzi, którzy w poprzednim rozdziale zaginęli w wielkochodach… Niestety – większości z nich nie da się ożywić. Właściwie – do ożywienia nadaje się dwóch, ale biorąc pod uwagę, że proces witryfikacji i czas poczyniły spustoszenia w ich organizmach, „części” wystarczy tylko na złożenie jednego. Co więcej – nie wiadomo, kto jest kim, na skutek splotu różnych niedopatrzeń i opóźnień ekipa na statku nie otrzymała porównawczego materiału genetycznego, na podstawie którego można by określić tożsamość zamrożonych. Badanie szczątków materialnych pozwoliło tylko stwierdzić, że jeden z nadających miał krótkie nazwisko na „P” (Pirx lub Parvis – zgodnie z listą zaginionych).
Żeby podjęcie decyzji było trudniejsze – w celu dokonania zabiegu „odmrażania” trzeba na chwilę zmienić wytyczne lotu, przejść w nieważkość, co oczywiście spowoduje poważne opóźnienia w całym programie wyprawy. Czy warto…? I kogo ożywić, kogo wybrać? Jakimi posłużyć się kryteriami, skoro medyczne odpadają?
I jeszcze taka moja refleksja: cała wstępna część rozdziału, z tą hacjendą i legendą wydaje się na pierwszy rzut oka niepotrzebna, bo czemu miałaby służyć..? Do pokazania zaawansowania technicznego starczyłoby kilka zdań, a nie przytaczanie rozmów przy stole i treści legendy. A jednak
Gdy uświadomimy sobie treść tej legendy: opowiada o tym, jak zadufany w sobie biały człowiek chciał siłą wydrzeć tajemnicę i złoto świętego miejsca Indian… i doprowadził do katastrofy – zawał góry, zasypanie drogi i pogrzebanie pod gruzami szans na dotarcie do niej kiedykolwiek. Zapowiedź..?