W "Edenie" wszak bohaterowie mało przypominają standardowych "bohaterów Kosmosu", są raczej (popełniającą liczne błędy) wesołą zbieraniną.
Jednak na szczęście zdają sobie z tego sprawę (przynajmniej w pewnym stopniu) nie traktując swoich zachowań jako jedynych i słusznych.
Przykładowy cytat:
"...jeżeli wyszliśmy cało, biorąc na siebie nieobliczalne ryzyko lekkomyślnych eskapad [ch8211] jak gdyby planeta, obca planeta była terenem do spacerowych wycieczek..." (rozdz. V, str. 109)
Przez samo to należy im się chyba trochę łagodniejsze ich traktowanie z naszej strony.
Jednym słowem: idiota świadomy swego idiotyzmu jest mniejszym idiotą
. Prawdę mówiąc jest w tym jakaś prawda, tyle, że zastosowanie tego wyjaśnienia jest ze strony Mistrza jakieś takie... wykrętne...
Wracając jeszcze do wielokrotnie już wspominanej niedoskonałości "Edenu": nie możemy całą odpowiedzialnością za ten fakt obarczać samego autora. Winni są też niewybredni i nie posiadający wyrobionego smaku czytelnicy.
Przecie wskazywałem, że najlepszym kontekstem dla "Edenu", będą amerykańskie space opery z tamtych lat i, że na ich tle wypada on nawet znośnie, czy wręcz dobrze: świetna - realistyczna - scena lądowania, nieuleganie ogranym schematom Pierwszego Kontaktu (cytat przywołałaś powyżej), poruszana tematyka (technologiczna i społeczna).
Szkoda mi tylko, że "Eden" wypada korzystnie tylko na takim tle.
Nie odkryję Ameryki pisząc, że w tamtych czasach polska literatura SF znajdowała się w większej czy też mniejszej niszy, którą Lem starał się wypełnić. Ciężko jest pisać coś dla kogoś o kim nie wiadomo czego oczekuje. Obie strony muszą się dotrzeć, nauczyć siebie nawzajem.
W tym momencie sugerujesz rzecz bardzo brzydką, że Mistrz świadomie pisał kiepsko, by przypodobać się niewyrobionemu czytelnikowi. (Wolę już swój domysł, że "Eden" był po prostu adresowany do młodzieży...)
(Z drugiej strony o "Edenie" słyszy się do dziś dnia, podczas gdy pochodzące z tej ery trylogię "Proxima" Borunia i Trepki, czy - tym bardziej - powieść "Ludzie Ery Atomowej" Gajdy, pokryły kurz i niepamięć... Czyli "Eden" jednak ma się czym bronić.)
A my teraz siadamy z założonymi rękami i krytykujemy. Zresztą bardzo dobrze, że tak się dzieje. Tylko przydałoby się w tym wszystkim jeszcze trochę pokory.
No, przeca pokornie przyznaję, że "Eden" postawiony w odpowiednim kontekście (literackim i historycznym) mógł robić piorunujące wrażenie. I zazdroszczę swojej (aktualnie 61 letniej) ciotce - która mnie zresztą Lemem "zaraziła", tego, że mogła go czytać lata temu, tuż po tym gdy powstał. (W dodatku ozdobionego na okładce pochwałami - tradycja "blurbów", jak widać, istniała i wtedy - Titowa i Jegorowa, które to nazwiska musiały robić wówczas wielkie wrażenie.)
Swoją drogą: abstrahując od tego czy w/w kosmonauci mieli szczególnie dobry gust literacki, sądzić można, że z realizmem powieści "w kwestiach kosmicznych" jest bardzo dobrze. (Przynajmniej z ówczesnej - w dodatku rosyjskiej
- perspektywy technologicznej...) Znaczy, doczekałaś się - chwalę. (Bo dla mnie w SF realizm naukowo-technologiczny jest priorytetem. No dobra, dla Dicka zrobię wyjątek
.)
Ale mieliśmy omawiać rozdziały po kolei
.