Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Pokaż wątki - Q

Strony: 1 2 [3] 4
31
Lemosfera / Lem i miłość
« dnia: Października 15, 2015, 05:05:27 pm »
... czyli: ile prawdy w tym, że historia miłosna doktorka zobłocznego i Anny (tej drugiej, gwiezdnej, a może i obu), była literackim przetworzeniem dziejów Mistrza i Pani Barbary (wiadomo coś o  tym konkretnego?)?

Jako też o innych wątkach miłosnych u Lema i lemowym stosunku do rzeczonego uczucia...

Znaczy... zapraszam do dyskusji...

32
Hyde Park / Tzw. Superksiężyc trzy razy do podziwiania w tym roku.
« dnia: Lipca 12, 2014, 09:38:15 pm »
Zwykle maziek informuje nas o ciekawostkach astronomicznych. Tym razem będę pierwszy, choć z sensacją niskiego kalibru. Otóż w tym roku trzykrotnie będzie można podziwiać Księżyc w pełni, znajdujący się w perygeum (zjawisko to nosi tytułową nazwę). Pierwszy raz dziś, potem 10 sierpnia i 9 września:
http://24.pl/superksiezyc-juz-dzis-na-niebie/

33
Lemosfera / Znani - Lema fani
« dnia: Maja 26, 2012, 08:59:51 pm »
Podkusiło mnie - acz, po prawdzie, sam zastanawiam się czy to ma większy sens, zgromadzenie listy znanych (na różną skalę) osobistości deklarujących się jako lemofile. (Oczywiście naukowcy - zwłaszcza genialni - i kosmonauci w najwyższej cenie.)

Zacznę skromnie... O Borowskim już wspominałem, teraz mogę dorzucić tylko Brama Borosona (fizyka znanego w NASA trochę bardziej niż Binienda ;), ale nie znów jakąś gwiazdę):
http://www.bramboroson.com/

Dowód:
http://www.bramboroson.com/astro/feb13.html
(Stapledona też czyta.)

Ale za to obscure to na dzwonnicy go powiesić, na raz zabić, na dwa wskrzesić... ;D

34
Iżby nie było, że potrafimy się tylko (nie)pięknie różnić politycznie... Z dedykacją dla trxa, któren narzekał na nudę na Forum ;).

Zakładałem wątki o paru autorach SF, których Patron nasz chwalił, czas przypomnieć kolejnego. Alfred Bester, autor dwu kapitalnych, świetnych w swej klasie (znaczy: pierwszorzędnych utworów drugorzędnych) powieści i sporej ilości opowiadań SF.

Jego "Gwiazdy moim przeznaczeniem" i "Człowiek do przeróbki", choć wychodzą od jawnie nieprawdopodobnych założeń - konkretnie psi-fenomenów - bronią się logicznym wyciągnięciem konsekwencji z owych fenomenów fabularnego zaistnienia, arcysprawną narracją, dowcipem, rozmachem, niesłychaną barwnością i witalnością (dobre są jako literatura motywacyjna;) ), czynią też wrażenie Dicka-przed-Dickiem trochę.
BTW. Wszyscy lubiący SF lubią "Diunę", prawda? A jednak jak się przeczyta "Gwiazdy...", to ta "Diuna" wydaje się jakby trochę... wtórna? (W obu wypadkach mamy do czynienia z wysokooktanową space operą z ponadprzeciętnie rozbudowanym - zwł. jak na swe lata - tłem, którego cześcią są zapadajace w pamięć scenki z życia tamtejszych wyższych sfer. W obu wypadkach protagonista zaczyna od podążania za głosem zemsty, by skończyć jako figura mesjańska skłonna poświęcić siebie dla innych - acz Paul dopiero w "Mesjaszu..." nomen omen, obaj bohaterowie są zresztą wprost witani jako zbawcy przez pewne plemię. W obu wypadkach wreszcie mowa jest o czerpaniu z ukrytych możliwości człowieka, ciała jego, a ducha, by stać się bogom podobnym.)
Właśnie... ten Gully... Od nieudacznika do skutecznego intryganta pełnego żądzy zemsty. Potem od bezwzględnego gracza, do osoby zdolnej do szerszego spojrzenia i szlachetnego gestu. Wreszcie od tegoż do - jako rzekłem - figury mesjańskiej... (A pobrzmiewa w tym gdzieś taka - lemowska jakby - nuta, że im więcej wiesz i możesz, tym mniej chce ci się być wrednym.)

Opowiadania znów, nie mniej potoczyście pisane, skrzą się od humoru (za najlepsze z nich uważa się często "Fahrenheit radośnie", ale ono akurat - w przeciwieństwie do reszty - nigdy mnie jakoś nie ruszało).

I jeszcze jedno dzieło Bestera zasługuje na dostrzeżenie: oryginalny superłotr komiksowy - Vandal Savage, znany u nas z jednego odcinka, nie pomnę, animowanego "Supermana" czy też animowanych przygód "Justice League" (przechodził on zresztą w tymż odcinku ewolucję w stylu tej Foyle'a).

Dodać też koniecznie trzeba, że telepata-szwarccharakter z serialu "Babylon 5", nie dość, że nosi nazwisko Alfred Bester (sic!), to jeszcze wzorowany jest w sporym stopniu na Reichu z "Człowieka..." (pierwszej zresztą powieści wyróżnionej, b. istotną dla światka SF, nagrodą Hugo); hołdzik taki.

Zresztą... Bester może też służyć za przykład obracający w niwecz jeden z popularnych antylemowych mitów... Mawiano - jak wiadomo - o Lemie (za plecami), że zawistny niby o cudzy talent, etc. Tymczasem Bestera rozpropagował u nas właśnie Mistrz himself ryzykując nawet podpadnięcie władzy, że usiłuje importować płody tak imperialistycznego pisarza.

Na koniec wątek osobisty: miałem okazję wymienić w życiu parę zdań z tłumaczem tegoż autora:
http://www.fahrenheit.net.pl/forum/viewtopic.php?f=26&t=4137

Edit drobny: skoro o tłumaczach mowa... Otóż fragment besterowego "Hobson's Choice" w mistrzowym przekładzie (cyt. za "Fif-ą"):

"— Co — powiedział Addyer — podróże w czasie?
— Tak. Jasne.
— Ta rzecz — wskazał Addyer „radio” — to maszyna czasu?
— Coś z tego. Z grubsza.
— Ale to za małe. Siwy zaśmiał się.
— Co to za miejsce? Co tu robicie?
— Śmieszne — powiedział siwy. — Każdy spekulował sobie na temat tych podróży. Jakie to będzie używanie dla eksploracji, archeologii, badań historycznych, socjalnych i tak dalej, nikt nawet nie zgadł, jaki będzie prawdziwy użytek… terapia!
— Terapia? Lekarska terapia?
— Tak. Psychologiczna terapia dla nie przystosowanych, którzy nie reagują na żadne inne leczenie. Pozwalamy im emigrować. Ustawiamy stacje co ćwierć wieku. Takie jak ta.
— Nie rozumiem.
— To jest biuro imigracyjne.
— Wielki Boże! — Addyer zerwał się z fotela. — To przez was ten wzrost ludności? Tak? Zauważyłem go! Śmiertelność jest teraz taka wysoka, a przyrost taki niski, że wasze nadwyżki dają o sobie znać. Tak?
— Tak, panie Addyer.
— Tysiące was tu przybywają — skąd?
— Z przyszłości, naturalnie. Podróży w czasie nie zrealizowano przed C/H 127. Nie ustawiliśmy łańcucha stacji przed C/H 189.
— Ale ci, co się tak prędko ruszają? Pan mówił, że są z przeszłości?
— O, tak, ale pierwotnie jednak z przyszłości, po prostu zadecydowali, że za bardzo się cofnęli.
— Za bardzo? Siwy skinął.
— Zabawne te pomyłki, jakie ludzie robią. Czytając historię stają się nierealistyczni. Tracą kontakt z faktami. Gość, którego znałem… nie chciał się zadowolić niczym mniejszym, tylko czasem elżbietańskim. „Szekspir — mówił — dobra królowa Bess. Armada Hiszpańska. Drake i Hawkins i Raleigh. Najbardziej męski okres historii! Zloty wiek. To coś dla mnie.” Nie mogłem go przekonać, więceśmy go wysłali. Trudno.
— No?
— Och, umarł w trzy tygodnie. Wypił szklankę wody — tyfus.
— Nie zaszczepiliście go? Jak to, jeśli armia wysyła ludzi za ocean, to zawsze…
— Pewno, te tak. Dostał wszystkie możliwe zastrzyki. Ale choroby ewoluują i także się zmieniają. Powstają nowe odmiany. Stare znikają. Przez to wybuchają pandemie. Nasze zastrzyki nie pomogły przeciw elżbietańskiemu… przepraszam…
Zażarzyło się przy aparacie. Zjawił się nagi mężczyzna i wypadł przez drzwi. Zderzył się niemal z nagą dziewczyną, która wstawiła głowę w drzwi, uśmiechnęła się i odezwała dziwnym akcentem:
— Je vous prie de me pardonner. Qui estoit cette gentilhomme?
— Miałem rację — rzeki siwy. — To średniowieczna francuszczyzna. Nie mówią tak od Rabelais’go.
Powiedział do dziewczyny: — Środkowoangielski, proszę. Dialekt Amerykanów.
— O, przepraszam, mr. Jelling. Pokręciło mi się z lingwistyką.
Pokręciło — dobrze tak? Czy też mówi się…
— Hej! — zawołał Addyer.
— Tak się mówi, ale teraz — tylko prywatnie. Nie przed obcymi.
— O, tak, przypominam sobie…
 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
— Jestem przekonany, że były czasy, w których żyłoby mi się szczęśliwie — powiedział Addyer. — Myślałem o tym latami.
— Też! — parsknął mężczyzna. — Złudzenie. Wymień pan jeden,
— Rewolucja amerykańska.
— Fuj! Żadnej higieny. Lekarstw. Cholera w Filadelfii. Malaria w Nowym Jorku. Żadnych znieczuleń. Kara śmierci za setki drobnych przestępstw, nawet za wykroczenia. Żadnej książki ani muzyki, którą pan lubi. Żadnej profesji, którą pan zna. Spróbuj pan jeszcze raz.
— Epoka wiktoriańska.
— Jak tam pana zęby i oczy? W porządku? Lepiej, żeby były. Nie możemy przesłać pana mostków ani okularów. A etyka jak? Kiepska? Musi być, inaczej zdechnie pan w tym czasie podrzynania gardeł. Jak się pan odnosi do klasowych różnic? Były raczej wielkie. Jak z religią? Nie radzę być żydem albo katolikiem, kwakrem, w ogóle — żadną mniejszością. A jak z polityką? Jeżeli jest pan dziś reakcjonistą, sto lat wcześniej te same poglądy zrobią z pana niebezpiecznego radykała. Nie myślę, żeby pan był szczęśliwy.
— Byłbym bezpieczny.
— Nie, gdyby pan nie był bogaty, a nie możemy wysłać wstecz pieniędzy. Tylko ciało. Nie, Addyer, biedni umierali w tamtych czasach koło czterdziestki, tylko uprzywilejowani przeżywali. Pan by takim nie był.
— Nie — z moją wyższą wiedzą? Jelling skinął ze zniechęceniem.
— Wiedziałem, że to wypłynie wcześniej czy później. Co za wyższa
wiedza? Pana mgliste wyobrażenia o nauce i wynalazkach? Nie bądź pan szalony, Addyer. Korzysta pan z techniki, nie mając pojęcia o tym, jak ona działa.
— To nie musiałyby być mgliste wyobrażenia. Mógłbym się przygotować.
— Na przykład? Co takiego?
— No… powiedzmy radio. Mógłbym zbić majątek, odkrywając radio.
Jelling uśmiechnął się.
— Nie odkryłby pan radia, gdyby pan pierwej nie odkrył stu związanych technik, które wchodzą w radio. Musiałby pan stworzyć cały nowy świat przemysłu. Musiałby pan stworzyć prostownik próżniowy i przemysł, który by go produkował. Obwód heterodynowy — i tak dalej. Musiałby pan wynaleźć produkcję elektryczności i przesyłania, i prąd zmienny. Musiałby pan — ale po co o tym mówić? Czy mógłby pan wynaleźć silnik spalinowy przed rozwojem destylacji ropy naftowej?
— Boże! — sieknął Addyer.
— Jeszcze coś — dodał poważnie Jelling. — Mówiłem o narzędziach technicznych, ale język to też narzędzie — komunikacji. Czy pan nie rozumie, że żadne studiowanie nie mogłoby panu wskazać, jak mówiono przed wiekami? Jak Rzymianie wymawiali łacinę? Czy pan zna dialekty greckie? Mógłby się pan nauczyć myśleć i mówić po flamandzku, po galicku? Nigdy, byłby pan głuchoniemym.
— Nie myślałem tak o tym nigdy — rzekł Addyer.
— Eskapiści nigdy nie myślą. Wszystko, czego szukają, to byle pretekst, żeby uciec.
— A książki? Mógłbym się nauczyć na pamięć jakiejś sławnej…
— I co? Cofnąć się w czasie i uprzedzić prawdziwego autora? Antycypowałby pan publiczność także. Książka nie staje się wielka, dopóki publiczność nie jest gotowa jej pojąć. Nie przyniesie profitu, dopóki nie będą jej kupowali.
— A gdyby w przyszłość?
— Już powiedziałem panu. To ten sam problem, tylko na odwrót. Czy starożytny mógłby wyżyć w dwudziestym wieku? Ostałby się żywy w ruchu ulicznym? Umiałby prowadzić auto? Mówić? Przystosować się do tempa, do idei, do wszystkiego, co pan przyjmuje automatycznie? Nigdy,
— Dobrze — rzekł rozeźlony Addyer —jeśli tak, to po co te tłumy podróżują?
— One nie podróżują — odparł Jelling — one uciekają.
— Przed czym?
— Przed ich własnym czasem.
— Czemu?
— Nie lubią go.
— Dlaczego?
__ A pan lubi swój?
__ Dokąd oni się udają?
— Wszędzie, tylko nie tam, gdzie należą. Szukają złotego wieku, włóczęgi! Wiecznie bumlują przez wieki… fuj! Połowa żebraków, których pan widzi, to włóczęgi w czasie, co poutykali w fałszywym stuleciu…"


A wy co sądzicie o twórczości Bestera?

35
Hyde Park / Co jeść? - wątek kulinarny
« dnia: Kwietnia 02, 2012, 07:36:30 am »
Wątek niniejszy zakładam ośmielony poniekąd przez Mębra, który głośno zastanawiał się "Co pić?", czerpiąc też dodatkową otuchę z faktu, że kobiet na Forum jest więcej, niż by się zdało, co może niejako wpłynąć na recepcję topicu ;). (Nie bez wpływu na jego powstanie jest i to, że na sporej partii pólkuli zachodniej trwa jeszcze w najlepsze Prima Aprilis.)

Potraw takich jak tęciwe piżanki w drżonie, drumble ustercone czy - podawane jako deser - miesiochy nie będzie nam raczej dane zakosztować, nie połamiemy też sobie zębów na specjałach kuchni Memnogów. Za to specjały sławetnej kuchni klingońskiej
Star Trek Nasty Klingon Foods
osiągalne są jak najbardziej, ale tylko w imitacji (co może i lepiej... 8)):
http://www.klingon.org/smboard/index.php?topic=1473.0;wap2
KLINGON COOKING...... THE POT NOODLE KILLER
Klingon Blood Wine (Cooking with Hot Nerd Girl
http://www.oocities.org/klingoncooking/a.html.tmp
Jajecznicy a'la Tichy, także sobie raczej nie przyrządzimy, bo raczej mało kto z nas ma dostęp do reaktora, na którym mógłby ją usmażyć. Nie ma takoż co zbytnio liczyć na możliwość skosztowania gastroastronautycznych cudów innego z Tichych - Arystarcha Feliksa. Dla odmiany oświetlony omlet z dwiema rurkami na widelcach wypichcić by się dało bez większego trudu, ale - poza mną - raczej by nie znalazł dziś na Forum wielu amatorów ;D. Pociągnąć, po posiłku, z butelki lejdejskiej też teoretycznie można, ale w praktyce lepniakom jednak nie radzę:


Pozostaje jednak cała pula dań w pełni nam dostępnych, np. NEX może posmakować swojej ulubionej "Gry o tron" i podniebieniem ;):
http://www.innatthecrossroads.com/

Macie tedy jakieś swoje kulinarne typy, którymi chcecie się podzielić? (Hoko, mniemam, magdalenkę zaraz poleci...::))

ps. kontynuując, w jakimś sensie, martinowy podwątek - tekst o jedzeniu średniowiecznym:
http://zegarmistrz.polter.pl/O-jedzeniu-sredniowiecznym-odc-1-b13544

36
Lemosfera / "Robot" - komiks według opowiadań Lema
« dnia: Marca 17, 2012, 08:54:09 am »
W rękach nie miałem, wiem jednak, że powstał, nosi tytuł "Robot...", a stworzyli go Andrzej Klimowski i Danusia (dziwna ta maniera zdrabniania imion) Schejbal bazując na "Uranowych uszach" i "Zakładzie doktora Vliperdiusa".

Oto co o nim wygrzebałem:


http://booklips.pl/recenzje/robot-nie-robi-roboty/
http://esensja.pl/komiks/recenzje/tekst.html?id=13286

Na majn sajcie też - oczywiście - była o nim mowa:
http://solaris.lem.pl/home/aktualia/541-komiks

Miał ktoś okazję się zapoznać...?

37
Hyde Park / Zapaść polskiej Edukacji Narodowej
« dnia: Lutego 16, 2012, 12:01:37 pm »
Dobra, patrioci i nie-patrioci ;), ACTA (o której jest głośno) to pikuś na tle takiej np. historii, o której nie zająknął się pies z kulawą nogą. Pozwolę sobie zacytować w całości:

Będzie mniej lekcji historii, polskiego, biologii, chemii i geografii. Więcej – zdrowia i urody

Od września licea przestaną być ogólnokształcące, a staną się specjalistyczne. Reforma, która po wakacjach 2012 r. roku wchodzi w życie, ostro tnie godziny przedmiotów na poziomie podstawowym. Znika 90 godzin historii, 60 języka polskiego i 120 przedmiotów ścisłych – wynika z wyliczeń ekspertów oświatowych.

Licealiści będą musieli wybrać profil kształcenia. W praktyce w wieku 15 lat zdecydują, czy zostaną humanistami, inżynierami czy ekonomistami. To o tyle istotne, że wybierając nauki ścisłe, przestaną uczyć się przedmiotów humanistycznych. I odwrotnie.

Zreformowane liceum redukuje liczbę lekcji w nauczaniu podstawowym, dodaje godziny rozszerzone. Uczniowie stracą w 3-letnim cyklu nauczania: 2 godziny polskiego tygodniowo, 3 godziny historii, 2 lub 3 godziny biologii, fizyki, chemii, 2 geografii, 1 wiedzy o społeczeństwie, 1 informatyki – tak przewiduje reforma autorstwa byłej minister Katarzyny Hall.

Obecnie na naukę historii w liceum było poświecone 150 godzin. Będzie tylko 60. Jeżeli uczeń nie jest miłośnikiem tego przedmiotu, na takim wymiarze godzin jego edukacja się zakończy. Podobnie z przedmiotami ścisłymi. Tu cięcia są jeszcze większe. Uczeń, który nie przepada za biologią czy fizyką, przez całe liceum może mieć tylko 30 lekcji. Do tej pory było ich 150. Resztę wiedzy licealista będzie nadrabiał w ramach bloków tematycznych. Przedmiotów ścisłych nauczy się na przyrodzie (blok zastąpi fizykę, biologię, geografię oraz chemię), a humanistycznych w bloku historyczno-społecznym.

Uczniowie w pierwszej klasie liceum będą kończyli naukę przedmiotów, którą rozpoczęli w gimnazjum. Pozostałe dwa lata będą mieli na poszerzanie wiedzy z wybranych dziedzin – od dwóch do czterech. Kto zdecyduje się na profil humanistyczny, z prawami Newtona będzie miał ostatni raz styczność w wieku gimnazjalnym. Wiedzę fizyczną zastąpią takie bloki, jak: zdrowie i uroda, śmiech i płacz czy woda – cud natury. Przyszli inżynierowie i ekonomiści o powstaniu listopadowym posłuchają ostatni raz w wieku 13 lat.

Zdaniem nauczycieli reforma bardzo mocno ograniczy ogólną wiedzę uczniów. Ale w zamian otrzymają ją pogłębioną w wąskich obszarach.

– To eksperyment na żywym ciele. Najbardziej poobijani wyjdą uczniowie – ocenia Ireneusz Wywiał, historyk z 40. niepublicznego liceum w Warszawie.

Obecnie w liceum jest 150 godzin historii. Będzie tylko 60


Artur Grabek
Klara Klinger
http://edgp.dziennik.pl/index.php?act=mprasa&sub=article&id=397606

Pamiętam jak zmasakrowano nauczanie biologii w LO za Giertycha (redukując ją - de facto - do nauki higieny)... Czyżby K. Hall pozazdrościła wesołemu Romkowi? (miazo ma rację, że myśląc o niektórych sprawach można się naprawdę zdenerwować, nawet gdy nie ma się skłonności do popadania w teorie spiskowe...)

38
Akademia Lemologiczna / Akademia Lemologiczna [Dzienniki gwiazdowe]
« dnia: Października 27, 2011, 11:55:50 am »
Jak w tytule.

Jako, że "Dzienniki..." rożne miały wydania, lecimy według kolejności wikipedycznej (jeśli ktoś nie ma dostępu do danego utworu najwyżej się wyłącza na czas gdy mowa o nim... albo bazuje na wspomnieniach):

Podróże Ijona Tichego
*    Podróż siódma [1964]
*    Podróż ósma [1966]
*    Podróż jedenasta [1961]
*    Podróż dwunasta [1957]
*    Podróż trzynasta [1957]
*    Podróż czternasta [1956]
*    Podróż osiemnasta [1971]
*    Podróż dwudziesta [1971]
*    Podróż dwudziesta pierwsza [1971]
*    Podróż dwudziesta druga [1954]
*    Podróż dwudziesta trzecia [1954]
*    Podróż dwudziesta czwarta [1954]
*    Podróż dwudziesta piąta [1954]
*    Podróż dwudziesta szósta i ostatnia [1954]
*    Podróż dwudziesta ósma [1966]
*    Ostatnia podróż Ijona Tichego [1999]

Ze wspomnień Ijona Tichego
*    Ze wspomnień Ijona Tichego I [Skrzynie profesora Corcorana] [1961]
*    Ze wspomnień Ijona Tichego II [Decantor, wynalazca duszy nieśmiertelnej] [1961]
*    Ze wspomnień Ijona Tichego III [Profesor Zazul] [1961]
*    Ze wspomnień Ijona Tichego IV [Fizyk Molteris] [1961]
*    Ze wspomnień Ijona Tichego V - Tragedia pralnicza [1963]
*    Formuła Lymphatera [1961]
*    Doktor Diagoras [1964]
*    Zakład doktora Vliperdiusa [1964]
*    Ratujmy kosmos [1964]
*    Profesor A. Dońda [1973]
*    Pożytek ze smoka [1993]

*    Kongres futurologiczny [1971]
Zostawiamy na koniec, albo odkładamy do kolejnej sesji "Akademii..."

(Aha: sakramentalne pytanie: ile czasu dajemy sobie na jedno opowiadanie? Tydzień? Mniej? O odpowiedź poproszę w wątku organizacyjnym...)

Edit: chuolewa, poprawiam obrazek bo go odruchowo otagowałem jak na startreku...

40
Lemosfera / Lem, ghost story i insze horrory
« dnia: Września 23, 2010, 05:14:35 am »
Lem - jak wiadomo - horrorem (począwszy od jego ojca założyciela - Lovecrafta) pogardzał, cenił zaś sobie (podobnie jak inne brytyjskie wynalazki ;) "Bondy" i kryminały) klasyczną ghost story, będącą tegoż horroru szlachetniejszą poprzedniczką (nb. co lepsze horrory doby mniej lub bardziej współczesnej, choćby "Nawiedzony fom" R. Wise'a, uważany do dziś za "najstraszniejszy film wszechczasów" czy świetne "Lśnienie" Kubricka do tradycji ghost story nawiązują całkiem otwarcie).

Owa ghost story rozwijała się trójetapowo. Etap pierwszy, tzw. metaficzyczny to epatowanie grozą wywiedzioną z tradycji religijnych chrześcijaństwa oraz z wcześniejszych wierzeń ludowych i traktowaną dość serio (nurt ten, zapoczątkowany przez J. Sheridana Le Fanu,  do dziś kontynuują tzw. horrory satanistyczne - "Dziecko Rosemary", "Omen", "Adwokat Diabła" itp. acz kiedyś więcej tam było widm i wampirów niż potęg zła wyższego rzędu ;)). Znając Lema nie możemy spodziewać się by stworzył coś pasującego do tego nurtu... choć "Przyjaciel" - w jakimś sensie traktuje o opętaniu...

Etap drugi, zwany psychologicznym (jego czołowe nazwisko to Walter de la Mare, zalicza się tu też "W kleszczach lęku" Henry'ego Jamesa, z rzeczy autorów nie-brytyjskich można też wymienić "Lokisa" Merimee'go czy niektóre z opowiadań Grabińskiego) pokazuje zaświatową grozę dwuznacznie w sposób świadomy - nigdy nie wiemy do końca na ile jest ona realna, na ile zaś pochodzi wyłacznie ze schorzałej wyobraźni protagonistów, bo właśnie warstwa psychologiczna w tych utworach jest najważniejsza. Cóż.. Czy aby w "Solaris" nie mamy specyficznego "ducha", który nie do końca jest duchem? Czy fabuła nie daje się równie dobrze interpretować w kategoriach snu lub halucynacji Kelvina? I czy właśnie - ładnie eksponowana w obu ekranizacjach, acz w tej Tarkowskiego oczywiście z nieporównywalnie większym wdziękiem - warstwa psychologiczna nie jest tu istotna?

Etap trzeci zaś nazywa się antykwarycznym, na cześć tych "Opowieści.." M.R. Jamesa, co to je Mistrz polecał (w istocie miodzio). Tu zabawa polega na tym (o czym oczywicie była mowa w "Fif"), że bohater/owie po zetknięciu z Nieznanym/nadnaturalnym (ukłony, maźku ;)) zostają z gruzami swego dotychczasowego światopoglądu (materialistycznego, racjonalistycznego, etc.) w garści ;). W tym zresztą (powielanym do dziś - vide niezły "Przesąd" D. Ambrose'a czy co lepsze odcinki "Iksów") patencie na budzenie w czytelniku uczucia zetknięcia z Nieznanym Lem widział istotną wartość fantastyki grozy. I sam z możliwosci budzenia tegoż uczucia skorzystał pisząc rasowy kryminało-horror "Śledztwo". Walił też nas Nieznanym po łbie, aż furczało, w genialnym opowiadaniu o Skrzyniach Corcorana i - może jeszcze genialniejszym - "Terminusie".

A horror krwisto-flakowy, o którym Lem nie uznał za stosowne - nawet z pogardą - się wypowiadać? On zapewne nie miał wpływu ma mistrzową twórczość? Hmm... Niektóre z "Dyktand" zdają się temu przeczyć.

A Was co najbardziej u Lema przestraszyło? Widmo komunizmu w "Obłoku..." czy co  insze? ;)

ps. aha, wątek mi się narodził stąd, że tuż przed zniknięciem z netu powtórzyłem sobie - uważanego za film w swej klasie wybitny - "Hellraisera", i jedyne co o nim pomyślalem to "o k...ruca, jak się postarzał", w efekcie zaś pomyślalem, że widać ze straśnych widziadeł wyrosłem, i że to chyba efekt obcowania z twórczością Lema, a potem kołatało mi po głowie: horror... Lem... Lem... horror... I tak jakoś wyszło.

41
Lemosfera / Lemowska fanfiction (spokojnie, nie moja ;) )
« dnia: Czerwca 23, 2010, 10:34:01 pm »
Jak wiadomo w science fiction i gatunkach pokrewnych normą jest dopisywanie autoryzowanych, lub nie, ciągów dalszych do uznanych dzieł. Stąd wysyp kontynuacji "Star Treka" (przeważnie koszmarnych, acz są wyjątki) i "Gwiezdnych wojen" (Lucas dał na ten proceder swoje błogosławieństwo i nieźle na nim zarabia, dba też o jaki-taki poziom merytoryczny). Stąd kolejne "Conany" płodzone przez rzeszę grafomanów przezwanych conanistami. Stąd dopisane, przez uznanych nawet autorów, ciągi dalsze asimovowskiej "Fundacji" i wellsowego "Wehikułu czasu". Stąd antologie i komiksy osadzone w światach braci Strugackich. Stąd rosyjskie "ciągi dalsze" tolkienowej baśni.

Lem był ponad takie zabawy (sam nikomu nie dopisywał, ani nikomu nie kazał dopisywać sobie), a jednak też padł ofiarą dopisywactwa ;). Można tu wymienić fanfiction autorstwa Hokopoko (Hoko, kiedy ciąg dalszy? ;)), można też wspomnieć o utowrach autorów mających w rodzimym światku SF niejaką renomę: chodzi oczywiście o "Appendix Solariana" Wiktora Żwikiewicza (struktura typowej fanfiction - spotkanie popularnych bohaterów), "Miejsce na Ziemi" Marka Oramusa (Mistrz ponoć się za ten utwór na Oramusa strasznie obraził) i - dołączony do kolekcji GW - apokryficzny apokryf ;) "Kto napisał Lema?" Dukaja (b. silnie lemowskie jest też dukajowe "Serce Mroku"*; zresztą ogólnie J.D. często nawiązuje do S.L.).

Znacie te opowiadania? Co o nich sądzicie? A może chcecie się przyznać do spłodzonych do szuflady własnych "dopisków"? ;) (Ja coś tam pisałem, ale przyznam się tylko od strony koncepcyjnej: napisałem "apokryf" solarystyczny rozważający tezę, że Ocean Solaris powstał sztucznie, albo jako biokomputer jeszcze bardziej zaawansowanych Obcych, albo - co prawdopodobniejsze - jako efekt celowego biotechnologicznego zlania jednostkowych solaryjskich Obcaków w jeden nadumysł, i że wyczerpuje znamiona zarówno Osobliwości wg definicji V. Vinge'a jak i kroku na drodze do realizacji tipplerowskiego wariantu Punktu Omega, przy czym miało to charakter pseudo-streszczenia hipotez różnych solarystów.)


* podobne luźne nawiązania (konkretnie wspomnienia kosmicznych przeżyć utrzymane w manierze tych z "Powrotu z gwiazd" oraz pomniejsze nawiązania stylistyczne) zawiera "Powrót Robinsona" Jacka Inglota, przy czym finał tegoż opowiadania też by Mistrza zezłościł

42
DyLEMaty / Аркадий и Борис Стругацкие
« dnia: Marca 03, 2010, 01:47:40 pm »
Przeglądając założone przez siebie wątki poświęcone czołowym autorom SF, uświadomiłem sobie, że pominąłem jednego ważnego autora (z tym, że jednego autora w dwóch osobach - taki funkcjonujący prototyp lemowych Dubeltów i startrekowych Binarów ;D).

A zatem - bracia (Arkadij i Borys) Strugaccy. Twórcy przez Lema cenieni, z Lemem (głównie za Zachodzie) porównywani, do Lema nawiązujący i podobnie jak Lem skazani na podejmowanie prób przechytrzenia cenzury. Twórcy, mający (ponownie: jak Lem) o tyle dobrze, że mogący na starcie nawiązać do chlubnych tradycji rodzimej literatury fantastycznej (w ich wypadku M. Bułhakowa, A. Tołstoja, także I. Jefremowa), a nie - jak Zachodniacy - do pulpowych pisemek p. Gernsbacka.

Twórcy, których dewizą było (wg. słów Borysa): "Pisz o tym, o czym masz dobre pojęcia, albo o tym o czym nikt nie ma pojęcia". Cenieni za "Piknik na skraju drogi", przez masową publiczność lubiani za wykreowany przez siebie "Wszechświat Południa" (zwany tak od dającej mu początek powieści "Południe, XXII wiek"), w którym osadzona jest akcja ich tak znanych utworów jak "Trudno być bogiem" (okazali się tu prekursorami LeGuin, Roddenberry'ego czy Zajdla) i trylogia o Maksymie Kammererze (z niepokojącym "Żukiem w mrowisku" na czele). Autorzy równie dobrze czujący się w klimatach klasycznej, poważnej SF ("Piknik...", sam Lem zazdrościł im tego utworu!), social fiction ("Trudno...", "Przenicowany świat"), uszlachetnionej space opery (większość utworów "południowych"), lemowskich "kryminałów" ("Miliard lat przed końcem świata" nawiązujący do "Śledztwa" czy "Kataru") jak i bułhakowowskich (kontrowersyjnie przyjęci "Niedoskonali") czy kafkowskich ("Ślimak na zboczu").

Do swojej dewizy stosowali się b. wiernie. Z jednej strony bowiem opisywali cuda pozaziemskich, czy futurystycznych technologii tak wykraczających poza stan współczesnej wiedzy, że nie da się ich egzaminować pod kątem zgodności z ustaleniami XXwiecznej (teraz już XXIwiecznej) Nauki, z drugiej zaś nasączający swe utwory atmosferą rosyjskiej swojskości (podmiejskie dacze, kwas chlebowy, rosyjska wylewność - wszystko to w ich utworach przetrwało do XXII wieku)*.

Macie ochotę podyskutować ze mną o ich twórczości?

ps. oto - na zachętę - Strugaccy w wydaniu "politycznym":

    "- Szpieg... - powtórzył Kiun. - Tak, oczywiście. W dzisiejszych czasach zawód szpiega jest łatwy i intratny. Nasz orzeł, szlachetny don Reba, pragnie nade wszystko poznać, co myślą i mówią poddani króla. Chciałbym być szpiegiem. Zwykłym informatorem w tawernie "Szara Radość". Jakież to piękne, godne szacunku! O szóstej wieczorem wchodzę do piwiarni i siadam przy swoim stoliku. Właściciel w podskokach niesie mi pierwszy kufel. Mogę pić, ile wlezie, za piwo płaci don Reba, a raczej nikt nie płaci. Siedzę, popijam i słucham. Od czasu do czasu udaję, że notuję rozmowy, a przestraszony ludek bieży ku mnie, oferując mi przyjaźń i sakiewkę. W ich oczach dostrzegam tylko to, co chcę - psie oddanie, pełen szacunku strach i zachwycającą bezsilną nienawiść. Mogę bezkarnie obmacywać dziewczęta i ściskać żony na oczach ich mężów, chłopów jak dęby, a oni będą tylko służalczo chichotać... Cóż za wspaniała filozofia, prawda? Usłyszałem to z ust piętnastoletniego chłopaka, studenta Szkoły Patriotycznej...
     - l coś mu na to powiedział? - spytał z ciekawością Rumata.
     - A cóż mogłem powiedzieć? l tak nic by nie zrozumiał. Wspomniałem tylko, że ludzie Wagi Koła pochwyciwszy informatora rozpruwają mu brzuch i sypią pierze do wnętrzności... A pijani żołnierze pakują go do worka i topią w wychodku. Jest to święta prawda, ale on mi nie uwierzył. Odparł, że nie uczyli się o tym w szkole. Wyjąłem wówczas papier i zapisałem naszą rozmowę. Było mi to potrzebne do mojej książki, a ten biedaczysko sądził, że piszę donos i zsiusiał się ze strachu..."

"Trudno być bogiem"

43
Lemosfera / Pirx i Tichy
« dnia: Grudnia 07, 2009, 05:13:28 pm »
Ano wlaśnie. Najbardziej znani bohaterowie Lema. Podobni są, czy różni? Który (wraz z niesionym bagażem znaczeń) ciekawszy? Czy miał rację ktoś, kto stosując barańczakowy podział, zaliczył jednego z nich do "nieufnych", a drugiego do "zdufanych" (Oramus? nie, on to chyba wyśmiewał...)?

Czy ma rację prof. Wnuk-Lipiński, który - chyba - przedkłada Pirxa nad Tichego (bo o tym pierwszym rozpisuje się znacznie bardziej? Czy też recenzent BiblioNETki, który zdecydowanie woli Tichego, widząc w nim udoskonalony model Pirxa?

Czy Tichy jest patologicznym egoistą i pieniaczem? A Pirx geekiem i "szoferem kosmicznej ciężarówki"?

Jakiej narodowości byli? (Tichy nazywał się Tichy, Pirx płacił koronami... Czesi?)

Czy Funky Koval dostał tytuł komandora, bo od czasów "Rozprawy" i "Fiaska" ten stopień był na topie?

Czy mają rację ci, którzy w dukajowym Zamoyskim widzą godnego spadkobiercę tych dwóch?

Wreszcie: czy jest możliwe, że nasi dzielni bohaterowie naprawdę wyglądali TAK? ;D

A może stanowili jedną osobę??  ;)

Jednym słowem: tym, tabloidowym w stylu, zagajeniem zapraszam do - poważnej, i nieco mniej poważnej - dyskusji komparystycznej o obu panach :).

ps. ciekawostka, niedawno demaskowalem Pirxa jako perfidnego uwodziciela, niedawno, czytając b. uważnie wyczytałem też, że lubił piwo... ::)

44
DyLEMaty / Philip K. thingy, jak to się drzewiej pisało ;).
« dnia: Listopada 07, 2009, 02:16:06 pm »
Jeśli kto się zdziwił czemu nie odpowiedziałem Cetarianowi w kwestii lemowych ocen Dicka, to odpowiedź jest prosta: bo szykowałem nowy wątek wyłącznie o P.K.D. i wolałem zachować swoje najlepsze argumenty "na zasię" ;).

Ale przejdźmy do właściwego tematu...

Przyznaję, ze poczatkowo z twórczością Dicka miałem ten sam kłopot jaki miał (sądząc ze szczerego wyznania w drugim wydaniu "FiF") sam Lem, ostatnio zaś np. Cetarian. Tzn, że jego utwory zaskakiwały kiksami, paralogizmami, kiczowatą w stylu najgorszej space opery scenerią, złamaną strukturą fabuły (uderzyło mnie to już w pierwszym jego opowiadaniu, jakie poznałem - "Przypomnimy to panu hurtowo"; tym które stanowiło kanwę do "Total Recall"). "Trzy stygmaty..." odłożyłem wręcz z niesmakiem, przy pierwszym podejściu. Po jakimś jednak czasie* oswoiłem się z jego twórczością, i zrozumiałem w czym tkwił problem.

Dick jest bowiem w metodzie twórczej - może najbardziej szczerym autorem amerykańskiej SF, ta bowiem, prawie od początku, stoi w opozycji do takiego pojmowania SF, do jakiego przyzwyczaił nas Lem (a tym bardziej Clarke). Amerykańska SF są to mianowicie (co Mistrz zauważył chyba jako pierwszy) przede wszystkim baśnie. Baśnie z morałem, lub bez, mądre lub głupie, piękne lub grafomańskie, ale właśnie baśnie. Widać to u autorów lat '20 i '30, którzy snuli swoje opowieści gwoli ekscytowania nastolatków. Widać u Asimova, który wprost przyznawał, że w czasach, gdy pisał swe słynne historie o robotach nie wierzył w możliwość ich powstania. Widać u Cordweinera Smitha. Widać u Van Vogta. Widać u Bestera. Widać u F. Browna i R. Sheckley'a, których to opowiadania stanowią baśnie z dowcipnym morałem. Widać u Simmonsa. Widać u Wolfe'a. Widać wreszcie u Le Guin i Rodenbery'ego (twórcy "Star Treka"), którzy wprost przyznają, że mimo deklarowanej troski o realizm za cel mają snucie (w ich wypadku: społecznych) alegorii.

P.K.D .bowiem - nie wiem na ile świadomie, bo nie znam stopnia jego twórczej samoświadomości, ani stopnia poczytalności w trakcie pisania - odrzuca w sumie symulowanie dbałości o jakikolwiek (poza psychologicznym) realizm, i swobodnie snuje swoje opowieści, nie ograniczając się regułami jakim powinna ulegać "prawdziwa" SF. (Jest tu więc poniekąd - jak swego czasu mówiłem - przeciwieństwem, b. wyczulonego na kwestię prawdopodobieństwa, Clarke'a; przy czym - jak na ironię, część jego rzuconych od niechcenia "prognoz" się sprawdziła, tak jak i zawiodła część precyzyjnych i logiczne zbudowanych przewidywań A.C.C.).

Analizując twórczość Dicka "wywleka się" ;) zwykle powracający wątek "nieprawdziwej rzeczywistości" zatrącający tyleż o kwestie filozoficzno-metafizyczne, co o tematykę VR, pytanie o granice normy psychicznej, kwestię cienkich granic miedzy człowiekiem a maszyną. Niektórzy zwrócą też uwagę na to w jak (genialne często) twisty zakręcone są jego fabuły (wtedy to była nowość, dziś co drugi reżyserek się tak bawi). Są to wszystko oczywiste oczywistości ;). Zajmę się więc tym co uważam za niedocenianą siłą tych utworów. Chodzi mi mianowicie o to, że Dick pisząc o przyszłych czy alternatywnych światach czynił je "żywymi" - pokazywał zmieniające się mody, codzienne problemy (te odwieczne i te wynikające z wprowadzenia róznych fantastycznych gadgetów) - słowem, że w przeciwieństwie do innych pisarzy SF usiłował pokazać nie genialne wynalazki czy odkrywcze wyprawy, a życie zwykłych ludzi w świecie innym od naszego, dorobić do fabuły - na swój sposób "realistyczne" - tło** (choć o realizm przecie się programowo nie kłopotał). Szczegóły futurystycznych światów wychodziły mu co prawda raz gorzej, raz lepiej, ale zwykle były b. interesujące (choć, jak rzekłem, wielu tych "futurystycznych szczegółów" nie sposób traktować jako prób prognostyki serio).

Widać to zresztą w ekranizacjach tej prozy - światy "Blade Runnera", "Raportu mniejszości", ba nawet nieszczęsnego "Total Recall" nawet jeśli w szczegółach biorą rozbrat z oryginalną wizją pisarza też "bogate są dziwacznymi uszczegółowieniami", które budują niesamowity klimat. (Na tyle wciągający, ze aż nie ma się ochoty pytać o logiczną spoistość tych wizji.)

Kolejna sprawa to miotający się na tle tak interesujących scenografii ludzie. Ludzie słabi, zwyczajni (choć bardzo często zmuszeni do zmierzenia się z gigantycznymi problemami), posiadający swoje wady, odchylenia psychiczne, problemy, kompleksy, pogmatwane życie osobiste i zawodowe... Zwykle budzący naszą sympatię, czasem jednak wręcz odrażający w swych wadach... Ludzie z krwi i kości jakże różni od herosów opiewanych przez Clarke'a, wczesnego Lema, Roddenberry'ego czy Heinleina... Lubię SF o herosach... ideałach... ale to była odświeżająca odmiana. (Zwłaszcza, że u Dicka "żywe" są zwykle nawet postacie z najdalszego tła.)

Nazywa się Dicka "Dostojewskim SF'. Moim zdaniem miał też w sobie - mimo woli, jak to on ;) - coś z Flauberta.

45
DyLEMaty / Ursula K(roeber). Le Guin
« dnia: Października 24, 2009, 06:23:53 pm »
Orszula Le Gumina, czy jakoś tak ;) jest jedną z nielicznych autorów SF, których naprawdę warto czytać ( i mogę tu  - nie bez niejakich objawów pęcznienia z dumy - powiedzieć, że mój gust pokrywa się w tym punkcie z lemowym). W dodatku ostatnią z pozostałych przy życiu mistrzów gatunku (pół duetu Strugackich to już nie to samo). Clarke jak wiadomo wybrał sobie działkę technologiczną. Dick uprawiał poletko filozofii i teologii. Lem, jak to Lem zajmował się wszystkim po trochu (cóż, nie każdemu dane jest być Lemem i znać się prawie na wszystkim). Zaś Le Guin? Le Guin zajęła się fantastyką socjologiczną, a konkretnie tą jej odmianą, która traktując o stosunkach obcoplanetarnych tworzy aluzje i alegorie do spraw ziemskich. Nie była w tym pierwsza. Asimov wmyślił sobie spaceoperową wersje upadku Imperium Romanum (i nazwał to "Fundacją"), pozaziemskie planety z ziemskimi problemami mielismy w "Dziennikach gwiazdowych", a Amerykanie w "Star Treku". Nie była też jedyna: wystarczy wspomnieć "Trudno być bogiem" braci S., "Helikonię" Aldissa, powieści i opowiadania Zajdla. Była jednak najlepsza (w sumie nadal jest, bo wciąż pisze) w czym pomogła jej solidna wiedza antropologiczna.

Jej nazwisko na tyle często padało na Forum (także z moich ust), że postanowiłem założyć w końcu topic poświęcony tej Autorce i jej dokonaniom (w kolejce czeka już tylko Dick ;)).

Tytułem wprowadzenia w tematykę: Wszechświat LeGuin dziwnie przypomina ten startrekowy (przepraszam  :-X), bo też mamy tam różne planety, a na nich powtórki z ziemskiej rozrywki z ciekawymi zmianami, i usiłującą ogarnąć to międzyplanetarną pełną dobrych chęci organizację. (O ileż jednak mądrzej i głębiej są te społeczności przemyślane, i o ile bardziej pełnokrwiści są ich przedstawiciele.)

A to (w "Lewej ręce ciemności"; rzecz chyba tej autorki najlepsza) mamy społeczność - człekokształtnych pozatym - obojnaków zwykle bezpłciowych, w okresie rui przybierających płeć (raz taką, raz taką) co stawia na łbie sprawy płciowo-genderowe w naszym rozumieniu. (A przy okazji możemy zobaczyć jak bardzo biologia determinuje nam światopogląd.)

A to (we wspomnianych niedawno "Wydziedziczonych") poznajemy społeczność która swoich rewolucjonistów wysłała na (zdatny do zamieszkania) księżyc i teraz mamy kraj a'la Juesej, lecz z feudalno-monarszą przeszłością, toczący zimną wojnę z krajem realnego socjalizmu i lokalne "wietnamiki", a z księżyca (Anarres znaczy) przylatuje (jak wspomniałem) tamtejszy utopista-socjalista (genialny fizyk zresztą), którego rodacy oskarżali o "egoizowanie".

A to (w - słabiutkim zresztą - "Świecie Rocannona") poznajemy historię kosmicznego naukowca badającego feudalne społeczności pewnej zapóźnionej planety, by w koncu zżyć się z nimi (trochę a'la "13 wojownik"), a przy okazji zrozumieć ich telepatyczne możliwości.

A to (w - też nienajlepszej - "Planecie wygnania") mamy wtórnie "sfeudalniałych" osadników z Ziemi, zmuszonych dogadać się z humanoidalnymi tubylcami (dotąd obie społeczności trzymały dystans), by przetrwać katastrofalną, długoletnią zimę.

A to (w "Słowo 'Las" znaczy 'świat'") ludzie z Ziemi pchają się na chama (znów a'la Viet) na bezludną planetę, zamieszkałą za to przez traktowanych przez nich pogardliwie (do czasu) potomków małpiatek (tamtejsza ludzkość wymarła).

A to (w "Czterech drogach ku przebaczeniu") ukazuje się naszym oczom planeta gdzie Czarni (w sumie grafitowi) fundnęli niewolnictwo Białym (w sumie albinosom) a teraz trza się dogadywać, choć po jednej stronie potomkowie niewolników, po drugiej ich gnębicieli. I na tym tle historie obyczajowo miłosne. Dwu ex-niewolnic i dwojga obcoplanetarnych dyplomatów zakochanych w tubylcach; ona w "panu" on w ex- niewolnicy).

Jest jeszcze powieść ("Opowiadanie świata") o les. z Ziemi (opanowanej w międzyczasie przez front wstecznictwa jak ze snów Rydzyka ożenionego z Bushem) która uciekła przed homofobią i pamięcią o zabitej ukochanej do kosmicznej ("Federacyjnej" - wybaczcie, że mi się tak natrętnie kojarzy ;)) dyplomacji, a teraz bada planetę gdzie a'la Stalin i Mao jednocześnie zaczęto zwalczac stare "przesądy" (takie w tradycji tolerancji i taoizmu), a zbudowano dziwny ustrój łączący cechy korporacjonizmu, płytko pojętego scjentyzmu i komunistycznego totalitaryzmu, który gnębi ludzi, ale jednocześnie doprowadził do błyskawicznego (acz za cenę ofiar i wyrzeczeń) skoku cywilizacyjnego który pozwolił na sięgnięcie ku gwiazdom. (Rzecz jak dotąd ostatnia z cyklu, ale bardzo dobra, zabawne zresztą, że z amerykańskiej perspektywy lepiej widać ambiwalencję naszego minionego ustroju.)

Oraz (słabowita; i b. luźno związana z cyklem) historia "(Oko Czapli") pokojowego (a'la Gandhi) buntu pacyfistycznych uciskanych outsiderów, których (znów "sfeudalniała", i nieco totalitarna) społeczność ziemskich kolonistów wyrzuciła poza swój nawias za brak - cenionej tam - "twardości".

Strony: 1 2 [3] 4