Co nas znów odsyła do "Podróży Gulliwera", a dokładnie tego ich fragmentu:
Jednak u Lema nie bada się kału na zawartość spisku - jeno ścieki na zawartość spuszczonych notatek.
Choć i następujący po nim do klimatu b. pasuje:
Ten chyba bardziej pasowny:
Albo przestawiają litery i odkrywają najtajniejsze plany niespokojnej partii. Jeżeli na przykład piszesz do przyjaciela: „Mój brat Tomasz K. miał hemoroidy”, biegły odcyfrowujący umie znaleźć w tym period znaczący: „Trójmaszt Bohemia — omyłka i mord”. To jest metoda anagramatyczna.Powiedziałbym, że wprost wypożyczona metoda deszyfrowania:)
Są w nim dwie ważne rozmowy, obie o szyfrowaniu i życiu. Pierwsza, wstępna, z płowowłosym (żółtoszarym) majorem Ermsem.
Druga, już bardziej „dogłębna”, z kapitanem Prandtlem.
Rozdzielone są absurdalną akcją z likwidacją szpiega, której opis bardziej przypomina sceny uliczne z czasów okupacji, niż realność raczej wąskich korytarzy Gmachu.
Dokładnie tak. Scena innobajkowa. Wojenna.
I końcowo -ta ampułka z trucizną o rozgryzienia – charakterystyczna cecha pewnych grup podczas okupacji.
I dla okupantów. Charakterystyczna.
Jemu tak się zdaje – owszem. Ale czy ujawnione potwierdza taki wniosek?
Tam wszak nic nie ma. I nie chodzi o białe, a literki – jest tylko tyle;
„Umysł twój nie przyjmował w siebie niczego, odbijał tylko zewnętrzność, niby zlana wodą, połyskliwa bryła ściągniętej głiny”...
i
„Do tej pory nie myślałeś wcale o dalszych poczynaniach. Podnosząc rękę ku drzwiom, uzmysłowiłeś sobie po raz pierwszy, gdzie jesteś, poczułeś czekający za cienką przegrodą nieruchomy, biały labirynt”.
Nie "tylko tyle" jeśli powyższy akapait opisuje dosłownie jego myśli i uczucia z wejścia do Gmachu.
Jeśli on w myślach nazwał Gmach "białym labiryntem" to nie dziwi jego bełkot po przeczytaniu tego fragmentu - takie mam wrażenie, że przeczytał swoje myśli.
I wreszcie sztuczne muchy Kruucha.
Są tak, a muzom?
Czy po coś?
Są rozwiązaniem szyfru?

"
Tu ustaje praca maszyny, a rozpoczyna się ludzka. Kruuh!!"
Na polecenia Prandtla Kruuh dokonuje ostatecznego deszyfrowania, które to Prandtl odrzuca jako
fałszywą asocjację. A brzmi ono:
- Wie...mm...muuu...sztucz...sztuczne m...m! M!!! Ha, ha, ha! Ha, ha, ha!I co?

)
Więc może i ta książka to klucz do całej jego twórczości? 
Do życia? Którego nie da się spisać by nie wpaść w stereotypy, uproszczenia, w którym to popisie ulatują emocje, setki myśli...trzeba wybrać co i jak zostanie zapisane i zapeklowane na wieki?

Napoczynając "piątkę" - te pustek kartki - nie tak całkiem (jak i Sekułowskiego zapiski - nagle się zapełniły literkami;) - wpędzają NN w obłęd szyfrowy:
jak pozory bezmyślnego przypadku przekształcają się w pułapkę, w którą wchodziłem coraz głębiej, aż po chwilę obecną, o wymowie tak oczywistej.Akurat niedawno przeczytałam:
- Przecież spotkaliśmy się zupełni przypadkiem! – odpowiedziałem.
- Ech, przypadki – żachnął się Quim, nabierając w płuca powietrza z ulicy Revillagigedo jak jakiś tytan – guzik warty jest przypadek. W godzinie prawdy wszystko okazuje się nam zapisane. To właśnie ci cholerni grecy nazywali przeznaczeniem.„Dzicy detektywi” R. Bolano.
W każdem...wymowne chuchnięcie Prandtla pachnie Gombrowiczem:)
Na razie tyle.