Widzisz, rzecz nie w tym, czy stworzenie takiego modelu intelektualnie mnie przerasta (choć - wyprzedzając dalszą część wywodu - powiedzmy wprost, że w istocie tak jest; Mistrz używając sobie na futurologach tlumaczył dlaczego), a w tym, że tworząc go musiałbym parametry dobierać ręcznie, co oznacza, że użyta metoda godna by była raczej - slusznie zganionej przez Ciebie -
space opery (w której autorzy przyjmują założenia nawet nie na miarę marzeń, a atrakcyjności dla popkulturowego czytacza, bo nie czytelnika, lub widza).
W ten sposób - w najlepszym wypadku - powstała by wizja SF (SF - jak wiadomo - w teorii wystarcza
niezerowe prawdopodobieństwo, w praktyce - ujemne, byle dobrze zamaskowane), może nawet tzw. hard SF, ale nie jakikolwiek sensowny model prognostyczny.
Zauważ przy tym, że najlepsza SF, o ile nie jest rodzajem baśni (expl. Bester) czy świadomej groteski (choćby dzieło służące nam za punkt wyjścia) zasadniczo jest zawsze
jedno- góra
dwuparametrówką. Autor bierze pewien centralny problem (techniczny, filozoficzny, społeczny) i nim zajmuje się b. serio, całą resztę - świadomie lub nie - lekceważąc. W "Odysei..." (pierwszej i drugiej) absolutna nietrafność społecznego tła i fabularnych dat ma znikome znaczenie, bo rzecz jest w istocie o możłiwościach lotów wewnątrzukładowych w - relatywnie - niedalekiej przyszłosci oraz o ewolucji Rozumu, w "Ubiku" scenografia może być bardziej groteskowa niż we wszystkich
"StarTrekach" razem wziętych, bo sednem jest fantomatyka i pytanie o rzeczywistość rzeczywistości
, w "Lewej ręce..." wzięte z taniej
space opery dekoracje (ci zaziemscy królowie i dworacy) nie mają znaczenia, bo rzecz jest o wpływie biologii rozrodu na ludzką świadomość, w "Żuku..." to czy Kammerer duma na ganku daczy czy w nowojorskim apartamencie, a Ekscelencja do zabójstwa używa pistoletu, lasera czy
podrasowanej packi na muchy nie ma wpływu na zagadnienie
progresorstwa, w "20.000 mil..." przełykamy caly ten - jawnie anachroniczny, jak się rychło wydało - wiktorianizm, bo sednem jest łódź podwodna, a nie to czy zbudował ją radża-mizantrop czy US Navy, Lem jest tu chyba najkonsekwentniejszy amputując ziemskie tło swoich dalej wysuniętych w przyszłość fabuł - cóż wiemy o cywilizacjach, które zrodziły bohaterów "Edenu", "Niezwyciężonego", "Solaris"?
Fantastyka społeczna nie jest inna, wbrew pozorom, albo wyostrza jeden
trynd, zwykle postrzegany przez autora jako najgroźniejszy, albo wrzuca nasz świat w jedną arbitralnie przyjętą Zmianę (np. wellsowski najazd z Marsa, epidemia ślepoty u Saramago) badając jej konsekwencje.
Wizje
wieloparametrowe jeśli mają jakąś wartość nie leży ona w ich arbitralnej wieloparametrowości, a gdzie indziej (expl. "Ostatni i pierwsi ludzie" Stapledona, czy sławetna "Fundacja", w której nie o imperia, a o koncept ścisłej matematyzacji nauk społecznych chodzi), najczęściej zaś mają charakter czysto ludyczny (na przykłady szkoda czasu).
Jednym słowem: jedyne na co nas stać to przepisanie niniejszej "Podróży..." w tonie niby-serio z podstawieniem w miejsce Dostojnych - Gatesa (czy raczej jakiego jego pociotka),
panów z cygarami z Wall Street, króla saudyjskiego i
brukselskiej masonerii , Spirytów - papieża, dalajlamy i - dajmy na to - paru świeckich myślicieli, Tyrałów zaś - PGRowskich sierot po Lepperze, a raczej sierot po tych sierotach. Pewno się da, ale jaki w tym widzisz sens?