Liv, przekonałeś mnie, idę pić płyn odkażający, wnuków nie poślę do szkół
Poślesz, poślesz
Raz, że nie Ty decydujesz, a rodzice; dwa że jest przymus, który wprawdzie można obejść ale olbrzymim nakładem... trzy, że mało którzy rodzice (dziadkowie może bardziej?), są w stanie wytrzymać z swoimi "pociechami" całą dobę.
Obecna i ubiegłoroczna sytuacja pokazała bowiem, że dla zdecydowanej większości rodziców szkoła jest najpierw przechowalnią, bezpieczną przechowalnią dzieci, a dopiero potem czynnikiem uczącym.
I wreszcie zapomniałeś już - jak to miło dziecięciu (wnuczęciu) któremu pomaga się w lekcjach, poprawiając błędy przyniesione że szkoły powiedzieć - Ale ten twój nauczyciel to Głąb?!
- Zobacz, dziadziuś (antycypuję) powie ci jak jest naprawdę.
I, po kolejne wtóre - dużo łatwiej poprawiać po kimś błędy, niż samemu wprowadzać cały materiał. Jest to rodzaj komfortu, z przyjemnością wspomnianej puenty.
Marginesem, mój ojciec ma ten talent matematyczny. Wprawdzie skończył edukację na technikum, ale matemę (jak mówi) miał wyrytą na blachę. I ma. Wyuczył mnie (większość zapomniałem) i resztę rodzeństwa. Potem moje i nie moje dzieci, czyli wnuki właśnie.
Metody pomijam, dość traumatyczne.
I teraz ma coś w rodzaju demencji. Ledwo wie, jak się nazywa, nie wie jaki mamy rok i ogólnie wypadł z czasu, nie pamięta po co idzie do kuchni (Babkaaa, a po co ja tam szedł?), zapomina, że zjadł przed chwilą... i spędza życie na oglądaniu Klossa. W kółko może te same odcinki, bo zapomina zaraz co oglądał.
I lekarze od "tych spraw" rzekli, że lepiej nie będzie, można co najwyżej spowalniać proces. Jednak pewnego razu pewna, ambitniejsza, lekarka zaaplikowała nowy, cudowny i eksperymentalny lek (oczywiście drogi). W związku z tym co jakiś czas robiła wywiad - jakby się polepszało? Zatem do wywiadu wprowadzała zadania matematyczne, ot, może to, z czego się śmiejemy. A ojciec rozwalał, denerwują się, że taki proste daje. Nie widział jaki mamy rok, ale zasady matmy tak ma wryte, że to ostatnie co mu "wyparuje". Plus oczywiście ruskie czołgi w Puszczy Augustowskiej, za którym drzewem stały, i w jakim zakolu Hańczy etc.
Rzeczona lekarka sama zdumiała się nagłą poprawą i jak opowiadała siostra, która podsłuchiwała pod drzwiami - po kolejnym zadaniu wykrzyczała (bo ojciec głuchawy) tylko zdumiona - a jednak to działa!!
Niestety matka, świadoma źródeł cudowności leku - odstawiła, bo naprawdę był drogi, a odnaleziona wiedza matematyczna życia specjalnie nie ułatwiła, bo dalej nie wie, po co idzie do kuchni.