Idąc za
wiadomym skojarzeniem postanowiłem wyjąć z półki clementową "Misję grawitacyjną" i nie wyrobiłem, po paru stronach poległem, dochodząc zarazem do wniosku, że Lem pisząc o niej (
"Historia to ciekawa dla kogoś, kto gotów uznać, że kultura płaskich, wielonogich skorupiaków może być analogiem do ziemskiego średniowiecza, że stworzenia takie mogą mieć mentalność ludzką, że są zdolne wyuczyć się szybko angielskiego etc. Mnie takie założenie wydaje się nie do przyjęcia. Jak widać, zmiana fizycznych parametrów nie nastręcza pisarskich trudności; prawidłowy jest też wniosek o koniecznie płaskiej budowie istot ewoluujących w takim polu grawitacyjnym; ale zbudować ich psychikę — to już zadanie pozafizycznego wymiaru, o jakie się autor nie pokusił.") mistrzem oględności był. Bo to się nie da... Planeta, owszem, skonstruowana z pomysłem, wszelkie niuanse oddziaływania jej grawitacji na tubylców opisane z wysoką kompetencją, byłby - mimo drewnianego stylu - materiał na arcydzieło SF (tym bardziej, że rzecz jest absolutnie prekursorska - z roku '55 pochodzi; podobnie
fizyczne kawałki Nivena, Forwarda i Baxtera są o dekady młodsze). Ale nie! Clement musiał poprowadzić narrację z punktu widzenia tych stonogowatych Obcych (rzecz, która w science fiction nigdy się nie udaje), a co gorsza - najwidoczniej w zamiarze obudzenia sympatii czytelników do nich - przedstawił ich jako - literalnie! - coś pomiędzy załogą Kolumba czy Magellana a karaibskimi piratami (z typową dla tych ostatnich brawurą, zuchwałością, krwiożerczością i swoistym
biznesowym sprytem), co jest tak beznadziejnie głupie, że jw.
(Za to lektura odautorskiego posłowia, jak zwykle w hard SF, sama radość.)
Edit:
Wróciłem jednak do tej "Misji..." i doczytałem. Jak przestawić oczekiwania z arcydzieła SF, na coś na kształt powieści przygodowej z pewnymi walorami edukacyjnymi (zwykle w takich razach autorzy częstują ciekawostkami dotyczącymi geografii i historii, a ten - jw.), z gatunku tych, które się w wieku nastoletnim chłonie, i nie traktować paru autorskich założeń zbyt serio, to nawet się da.
Acz nie wiem czy jest po co... No, chyba, że chce się historię SF znać...