Wywiadu Wolniewicza wysłuchałem z ciekawością, ale pomijając niewątpliwa erudycję (i świeżość umysłu) oraz fakt, że zgadzam się co do zasadniczej tezy (że kościół nie potrafi nawiązać do "tej drugiej ławy" - zwłaszcza nawiązać twórczo i koprodukcyjnie a nie poprzez stawianie zasieków), to generalnie trudno w tym wszystkim znaleźć jakieś punkty stałe a tym bardziej jakąś receptę (jak mniemam, jestem drugi za olką
). Od filozofa spodziewałbym się w takim wykładzie wyjaśnienia, dlaczego jego zdaniem nauczanie kościoła niesie w ogóle jakiś ładunek filozoficzny, który nie tylko jest fundamentem zachodniej cywilizacji w sensie historycznym, takim, że był u podstaw jej powstania, tylko co zeń wynika na teraz i co jest w nim takiego dobrego, czego nie dają dziś inne filozofie. W ogóle wydaje mi się, że w tym wykładzie nie chodziło o filozofię, tylko o jej społeczne i socjologiczne aspekty, "zastosowanie" do takiego czy innego "rządu dusz" nie w sensie metafizycznym a praktycznym jako próba dania ludziom jakiegoś praktycznego drogowskazu albo ujmując inaczej - próba ich skanalizowania w pożądanym kierunku. 99% ludzi wierzących a może i 99,9% nie ma zielonego pojęcia o niuansach kryjących się w filozofii kościoła (a muszą być one bardzo wysublimowane, skoro nieco mrużąc oczko Bóg może stworzyć kamień tak ciężki, żeby nie dało się go podnieść a także będąc wszechmocnym stworzył diabła i cała religia jest w zasadzie o tym, że Bóg zamiast przewidzieć skutki a przynajmniej ukręcić poczwarze łeb na drugi dzień organizuje pośmiertne obozy koncentracyjne dla tych, których ten jego wytwór sprowadził na złą drogę). Przeciętny człowiek potrzebuje prostych drogowskazów umożliwiających mu połączenie tego co widzi z tym, w co wierzy, o ile odczuwa jakiś dysonans*. A ponieważ podstawa wiary się w ogóle nie zmienia, trudno też zresztą ją poszerzyć w monoteistycznej religii (tacy Grecy zaraz wynaleźliby jakiegoś Kwantosa albo Mobajla), a szerokość frontu nauki, który uderza w życie codzienne powiększa się eksponencjalnie, to owszem dochodzi do zachwiania (ale wcale nie jest to oczywiste, bo ludzie nawet o bardzo wysokim poziomie wglądu w tę drugą ławę, mam na myśli naukowców z dziedzin ścisłych, nie zawsze doznają takowego zachwiania). Natomiast troszkę mnie rozwalił twierdzeniem, że nauka i kościół mówią jednym głosem w kwestii ukonstytuowania się psychiki ludzkiej (duszy) w chwili powstania zygoty. To już niestety nie da się obronić w jakimkolwiek ścisłym podejściu i szczerze powiedziawszy zdziwiony jestem, że walnął taki fałsz, bo to jakby Zimerman pomylił nuty w Etiudzie Rewolucyjnej.
*Ludzie wierzący na ogół odczuwają dysonans nie ze względów filozoficznych, tylko praktycznych, obserwując "ziemską twarz kościoła" - to jest jak urzędnicy Pana B. radzą sobie w życiu, ale to poza zakresem tego wykładu.