Też sobie o tym pomyślałem czytając to. Z tym, że to nie tyle nawet pudło futurologiczne, ile nieznajomość realiów (albo dobroduszne założenie, że się przez wieki ludzkości priorytety przestawią - no, wtedy faktycznie na pudło się zanosi), bo powieść pochodziła z roku 1974, a już w 1970 kosmonautyka na tyle się w USA opatrzyła, że Lovell z kolegami narzekali, że ich start nikogo nie obszedł, dopiero awaria zrobiła im publicity. I to kiedy? Ok. pół roku po Armstrongu.
(Zresztą o ile przedkładam z perspektywy czasu Peteckiego nad Zajdla - poza "Limes..." - tak mam wrażenie, że "Tylko cisza", często uznawana za najlepszą jego rzecz, jest najciekawsza literacko, czyli najlepiej napisana, i byłby z niej dobry film (gdyby się za ekranizację wziął jaki Tarkowski, czy chociaż Jones), ale najgorzej przemyślana z jego czołowych powieści. Broni się psychologią i rzadkim w SF niezłym stylem, ale w sumie każde założenie tam zgrzyta.
Szcześliwie jest też "Kogga...", napisana na poziomie - góra - "Edenu", ale dowodząca, że to był jednak wybitnie dalekowzroczny autor.)