Poczytałem trochę przez ostatnie dni, trochę poczekałem, żeby się ułożyło jak Samosynowi więc napiszę, co myślę.
Myślę tak samo.
Może zacznę nietypowo, bo po tym wszystkim stanął mi przed oczami Beria. Ławrientij Beria był człowiekiem, który za cel postawił sobie dojście do najwęższego kręgu zaufanych Stalina, i który to osiągnął dosłownie po trupach, po tysiącach, czy raczej dziesiątkach bądź setkach tysięcy trupów, aż dopiął swego i służąc jak pies został szefem NKWD, stając się "jednym z kilku". Na tym stanowisku kontynuował zbrodnicze dzieło Wielkiej Czystki a także był inicjatorem zbrodni nazywanej obecnie katyńską, polegającej na wymordowaniu ponad 21 tyś. Polaków "mundurowych" oraz autorem prawa okupacyjnego, pozwalającego w Polsce na ziemiach zajętych przez ZSRR zastrzelić każdego Polaka w praktyce bez powodu. Tyle mniej więcej każdy o nim wie, kto w ogóle słyszał to nazwisko.
Mało kto natomiast wie, co zrobił Beria, jak Stalin zmarł. Beria został wówczas faktycznym przywódcą ZSRR. Nie czytał referatów jak Chruszczow tylko zwolnił więźniów wtrąconych niesłusznie do więzień i łagrów (w większości jego rękami zresztą), a wielu innym zdecydowanie skrócono kary oraz poprawiono warunki bytowania. Znów szło to, jak to w ZSRR, w setki tysięcy. Najciekawsze jednak, zwłaszcza z punktu widzenia Niemców ale w konsekwencji i nas, i reszty Europy, a może i świata - były jego zamiary wobec KDLów (poluzowanie i normalizacja) a zwłaszcza NRD - Beria chciał wycofać ZSRR z Niemiec i pozwolić na ich zjednoczenie. Prawdopodobnie to spowodowało opór wśród reszty sekretarzy i Beria skończył jak jego poprzednik w NKWD - został zastrzelony jak pies w jakiejś ciemnej piwnicy w rytuale podobnym do zasztyletowania Cezara (każdy obecny oddał strzał, pieczętując przymierze). Ciało skremowano a szczątki po zmieleniu rozpylono gdzieś na polu, aby nawet kostka po nim nie została. Należało mu to się bez wątpienia i to wielokrotnie jak w tym opowiadaniu Lema, co komisarza ludowego w jakiejś piwnicy codziennie skręcano ze śrubek, a potem darto z niego cęgami pasy aż zgrzytało i tak w kółko - bo raz to byłoby za mało. Ale czy my akurat, i to mimo Katynia, nie powinniśmy może płakać po Berii?
Z tego punktu widzenia Chruszczow, który przejął wszech-władzę po Berii, nie jest wcale reformatorem, raczej hamulcowym, mimo że to Chruszczow został zapamiętany dzięki swemu referatowi, który dla Polski był bardzo istotny, bo był pierwszym sygnałem z ZSRR na zewnątrz, że stalinizm nie będzie kontynuowany. Węgrzy na fali tej odwilży wykonali próbę zrzucenia jarzma (dość podobną do naszego 1980) - skutki są powszechnie znane.
W każdym razie postawię tu tezę, że "mało by z czego" (jak tu lokalnie mawiają) a Beria stałby się dla świata wielkim człowiekiem odnowy po Stalinie - z bardzo realnymi zasługami, bo bez wątpienia zjednoczenie Niemiec miałoby kolosalne, pozytywne skutki polityczne. To jest oczywiście gdybanie, ale prawdopodobnie byłoby zupełnie inaczej, gdyby w NRD nie było radzieckich baz. Czy byłoby lepiej, czy gorzej w Polsce w 1980, to trudno wyrokować, bo może te bazy byłyby wówczas u nas, a może dzięki normalizacji w ogóle by ich nie było? Trudno zgadnąć, ale cały ciąg wydarzeń zwany zimną wojną może by nie zaistniał, a może w słabszym wydaniu. Może nie byłoby tej potwornej dla nas izolacji od Zachodu? Tak czy siak w Polsce jak w Polsce, ale w Niemczech jestem niemal pewien, że stawiano by mu pomniki i wspominano nazwisko przy obchodach zjednoczenia.
Wspominam Berię w tym kontekście, ponieważ o ile nie mam zamiaru wchodzić w jego duszę, o ile ją w ogóle miał - o tyle trudno o bardziej zero-jedynkowy przykład człowieka, który zaprzedał duszę diabłu i dopuściłby się każdej masowej zbrodni aby piąć się do góry, aż wreszcie, kiedy się wspiął, to okazało się, że wcale taki nie jest "w środku".
Wracając do Jaruzelskiego to nie uważam, aby Jaruzelski był choćby w procencie tak złym człowiekiem, jak Beria, tak chciwym władzy, lub tak bezpardonowo, przemysłowo okrutnym. Używam takiego stwierdzenia, że nie wypowiadam się co do moralności Jaruzelskiego, ponieważ w skali jego życia (walka na froncie w oddziałach zwiadowczych, później podejmowanie decyzji państwowych) ja przeżyłem może 0,05, a może 0,1 Jaruzelskiego, byłaby to więc ocena ślepego robaka spędzającego całe życie w dostatku przewodu pokarmowego nosiciela formułowana o - no niech będzie, też ptak, choć nie orzeł - o wronie. Adekwatnie w skali zła Jaruzel może "wyciągnął" z 0,01 Berii, a może nie.
Ale powiedzmy (z czym się nie do końca zgadzam), że jest tu jakiś szablon, gościa który lgnąc do władzy robił "co było trzeba", wykonywał, podpisywał tylko, jak był na dole, a jak był już "pomiędzy" (pomiędzy naczalstwem partii a podwładnym) to i podejmował decyzje wedle schematu "nie podpaść ale i wykazać samodzielność i zaangażowanie", aż doszedł do szczytu. I wówczas był w stanie, nawet przy takiej negatywnej perspektywie tego jak ten szczyt osiągnął, zrobić coś bardzo pozytywnego.
Liv, mam wrażenie, że Twoja ocena jest negatywna uczuciowo. Ja rozumiem, że można mieć osobiste uczucia w stosunku do Jaruzelskiego znacznie głębsze niż mam ja, ale to jednak zaburza percepcję. Ja nie mam uczuć wobec Jaruzelskiego, oceniam jego czyny tak jak jakiegoś Tamerlana czy innego Ramzesa. Podobnie zresztą, jak Wałęsy.
Powtórzę to jeszcze raz: świat nie jest idealny. Rycerze bez skazy są tylko w bajkach, a zwłaszcza ci na kierowniczych stanowiskach. Na miejscu WJ w latach 80-tych mógł być tylko zaufany aparatczyk Moskwy, nikt inny. I mógł zrobić tak, albo tak. I zrobił najlepiej. Wałkowaliśmy to już tyle razy, że w nocy o północy pewnie możemy siebie wzajemnie cytować ale powtórzę - Węgry 56, Praga 68. Polska 1980? Średnio co 12 lat, począwszy od postawienia buta i zmiażdżenia oporu, to jest od 1945 roku. Uważam, że na to nie można było pozwolić, nawet jeśli ktoś "myślał", "kalkulował", "sądził" że jest szansa tylko 1/4, że Ruscy wejdą. TYLKO?! I nawet, jak mu w Moskwie powiedzieli, że nie wejdą (osobna sprawa, czy powiedzieli, ale nawet jeśli). Może zresztą i powiedzieli, ale dywizje stały pod granicą a i w Polsce siły z baz ZSRR manewrowały. I MUSIELI wejść, bo musieli zapewnić zaopatrzenie i zaplecze bazom w Niemczech. I tak będę uważał chyba do śmierci, że jakkolwiek negatywnie się tę decyzję ocenia "od środka" to od zewnątrz tak własnie (pozytywnie) ją oceni rozumny obywatel kraju na tyle odległego, żeby nie mieć stosunku uczuciowego do sprawy. Na tym tle jest zupełnie bez znaczenia, kim dotąd Jaruzelski był.
I absolutnie nie uważam, żeby to zrobił przypadkiem, jako ta zawada, o którą potknąwszy się, uniknąłem kulki. Zrobił to całkowicie świadomie i uważam, że była to najlepsza decyzja w tej sytuacji. Nie znaczy to, że uważam, że w tym momencie odrzucił resztę i na przykład nie dbał o utrzymanie się na stołku.
Dalej, co do tego "planu Moskwy", wedle którego jakoby działał Jaruzelski oddając władzę. Nie owijając w bawełnę uważam, że ów "plan Moskwy" to coś w rodzaju "protokołów mędrców Syjonu" - coś co nigdy nie istniało i przy odrobinie zastanowienia nie mogło istnieć, z wielu względów. Po pierwsze dlatego, że w ogóle uważam za wyssane z palca wszelkie teorie, jakoby za pomocą działań zakulisowych, niepopartych bezwzględną siłą i przewagą, dawało się uzyskiwać dalekosiężne i długotrwałe skutki polityczne. To są podobne bajki jak to, że Niemcy wsadzając Lenina do pociągu, którym dojechał na rewolucję wykalkulowali sobie dokładnie, że do władzy dojdzie Stalin, z którym w 1939 napadną na Polskę. Niemcom chodziło o chwilową przewagę i sianie zamętu, przy czym okazało się to wielce krótkowzroczne.
Podobnie teza, że ZSRR z jakiegoś powodu wykoncypował sobie, że za pomocą zdalników w Polsce będzie rządził jest niepoważna, zwłaszcza przy wolnych wyborach. Owszem, dali "moskiewską pożyczkę" i nie tylko pewnie, ale w takim samym celu jak Niemcy wsadzili Lenina do pociągu - żeby siać zamęt, opóźnić zbliżenie z Zachodem. Zresztą moim zdaniem wyjątkowo kiepsko im to wyszło, chyba że ich plany sięgały aż dni obecnych, to szacunek, zwraca się z dywidendą. Nawiasem mówiąc milion dolarów to byłby wyjątkowo korzystna cena za kierowanie jak woźnica lejcami takim krajem jak Polska, zwłaszcza w perspektywie ćwierćwiecza.
Po drugie oczywiście aparat w Polsce się bronił i co wielokrotnie już mówiłem - nie wyobrażam sobie powodzenia Okrągłego Stołu, gdyby aparat poczuł się nadmiernie zagrożony. Byłaby to całkowicie nierealna i nierzeczywista sytuacja, gdyby dziesiątki tysięcy karierowiczów służących w przebrzydłych instytucjach jak SB czy ZOMO, dochrapawszy się takiej czy innej pozycji nagle spokojnie dały to sobie odebrać a tym bardziej miały cierpieć prześladowania bądź gremialnie odpowiedzieć jako członkowie organizacji uznanych za zbrodnicze. Zwłaszcza, że właśnie ci ludzie dysponowali techniką a przede wszystkim siłami i bronią, której mogli użyć w celu obrony status quo. Według mnie nie było żadnej innej możliwości tylko nie rozumiem, dlaczego ówcześni opozycjoniści dali się ustawić w takiej perspektywie, że jak się na to godzili, to się ukomuszyli, kiedy to była oczywistość. Wybór był, że albo tak, albo wcale, albo dojdzie do krwawej "kontrrewolucji", przy której 100 ofiar stanu wojennego byłoby po przecinku wartości podanej w tysiącach.
Ponadto wydaje mi się, że słusznie możemy być dumni, że tego rodzaju przemiany zaszły najpierw u nas. I że niesłusznie to osłabiasz, pisząc, że Żiwkow, czy Kadar. Jak pierwszy skoczył w ciemność ze skały i powiedział z dołu, że tylko 2 metry i spada się na miękkie to każdy potem może, bez większych rozterek. ZSRR zaczął słabnąć czy raczej mięknąć i poniekąd było to podobne do czasów Berii po śmierci Stalina - chwilowe rozchwianie, odszedł Breżniew, a potem chyba jeszcze ze dwóch za długo nie pożyło na koniec nastał Grobaczow, który najwidoczniej nie miał tak stalowej ręki jak fundatorzy ZSRR. Diabli było wiadomo wówczas co z tego wyniknie (Chruszczow zgniótł Węgry i poczucie odwilży okazało się złudne) - patrz pucz Janajewa, który realnie mógł zrobić z Gorbaczowem to, co w pewnym skrócie Chruszczow z Berią. Moim zdaniem wciąż było ryzyko w 1989, ale znacznie mniejsze.
Po trzecie, apropos jeszcze tego wielkiego moskiewskiego planu, który jakoby istniał, a nawet skutecznie zaistniał - wydarzenia jakie poczęły się rozgrywać po Okrągłym Stole i częściowo wolnych wyborach szybko przeskoczyły czyjekolwiek wyobrażenie o tym, co i jak będzie się działo. Nie natknąłem się jak dotąd na wspomnienia ważnego uczestnika tamtych wydarzeń, który by w pewnym momencie nie wyznał, że rozwój wypadków szybko przeskoczył jego najśmielsze fantazje. Ja sam pamiętam, że osoby, które jeszcze w połowie lat 80-tych mówiły coś o upadku ZSRR uważane były raczej za postrzeleńców bądź prowokatorów. W każdym razie nie za ludzi racjonalnie myślących. Zresztą tradycyjnie namawiam do przeczytania 21 postulatów ponownie.
P.S. i jeszcze chciałem dopowiedzieć, że nie uważam, że bycie szefem państwa (niech będzie, że) wasalnego, w tym wypadku Polski, jest bezwarunkowym dowodem na bycie sługą seniora w koniecznym zakresie i na brak jakiegokolwiek poczucia obowiązku wobec własnej ojczyzny. Choć nie dyskutuję na ten temat, bo co Jaruzelowi w duszy grało, czy to była emanacja tchórzliwej odwagi czy odważnego tchórzostwa, czy chwilowe pomieszanie zmysłów to mnie nie interesuje w świetle faktów.
Reasumując, orzeczono jak w sentencji. Jaruzel zasługuje na pomnik za fakty.
Tyle
. Wyszło jak zwykle. Najlepiej pisze się w poniedziałek w robocie, wyrywając sobie 3 godziny z gorącego poranka i kłamiąc po kolei wszystkim do słuchawki, że właśnie z namaszczeniem dogłębnie wałkuję ich sprawę i zaraz będzie gotowe
.