No i właśnie o to mi chodziło, o to, że (po raz pierwszy to w "Szpitalu..." było) niby mówi się o "zagadce świadomości", a z drugiej strony na tą zagadkę wprost przekłada się to, co się dzieje w - jak najbardziej materialnym - mózgu. Różnica w budowie tego, czy owego - wychodzi psychopata, zmienia się poziom neuroprzekaźnika - pojawiają się halucynacje, przetniesz to czy tamto - robi się Tichy z "Pokoju...".
Trudno mówić o "duszy", trudno traktować serio, gloryfikujące uczucia, uniesienia poetów, gdy wiesz, że machniesz skalpelem, lub podasz określoną substancję i "dusza" zmieni się na zawołanie*. Ta konstatacja b. silnie przewija się obecnie w co ambitniejszej SF (choć tak naprawdę La Mettrie na to wpadł), ale po raz pierwszy to radykalnie materialistyczne podejście widziałem, w beletrystyce, właśnie u Lema.
ps. wspominałem tu o, modnej obecnie, rzeczy Wattsa, otóż stawia on tam - korzystając z tego, że na płaszczyźnie SF można pokusić się o śmielsze hipotezotwórstwo - tezę, że (modni zresztą obecnie w literaturze popularnej) psychopaci i autyści (przy całych róźnicach między nimi) są przymiarkami ewolucji do wyhodowania nowego, bardziej "golemowato" rozumującego gatunku rozumnego...
* nie chcę popadać w tanio patetyczny ton, ani zabawiać się w mentalny ekshibicjonizm, ale będąc świadkiem umierania mojej Matki na mocznicę, widzialem jakie spustoszenia robi w psychice nadmiar określonej substancji fizycznej (psychoza mocznicowa), po takim doświadczeniu trudno nie być materialistą, trudno serio rozprawiać o "duszy" i o "tajemnicy"...