Wydaje mi się, że chodziło o pacionkociewiczarokrzysztofoniczny - ale faktycznie teraz bym się kłóciła czy możemy tu mówić o neologizmie.
To jest w sumie ciekawe zagadnienie.
Nie jestem filologiem, i nie wiem jaka dokładnie jest formalna definicja - ale w opowiadaniu o Elektrybałcie występuje cały szereg "słowotworów" naśladujących rzeczywiste słowa języka polskiego (a nawet zdania, ich melodię i konstrukcje gramatyczne), a przy tym z założenia pozbawionych jakiegokolwiek odniesienia znaczeniowego.
"Apentuła niewdziosek, te będy gruwaśne...", "Aż bamba się odmurczy i goła powróci", "Żądny młęciny brędnej, łydasty łaniele, samoćpaku mimajki..." - kiedyś znałem wszystkie te cudeńka na pamięć, dziś zostały mi w zwapniałych neuronach już tylko fragmenty... ale wciąż się nimi zachwycam.
Podobna historia jest w
Jak ocalał świat - te wszystkie murkwie, pćmy łagodne, kambuzele, gryzmaki i gwajdolnice... tylko uzasadnienie ich nieistnienia inne.
Są to zatem neologizmy czy też nie są? I czy np. taki "hobbit" jest neologizmem?