Ja postrzegałem sprawę jeszcze inaczej. Tzn. nie rozstrzygnąlem do końca w swojej głowie na ile świadome są te wyodrębnione w symulacje konajacych Pratta, Simona i Wayna fragmenty mózgu elektronowego (czy jak to nazwać) Terminusa. Choć zdawało mi się - ale nie byłem gotów za to ręczyć - że jakąś szczątkową świadomość mają
*.
Właśnie szczątkową, czyli stanowią oryginalów odbicia ułomne, pół-automatyczne, prawie-zwierzęce, nicnierozumiejące, zapętlone w "przeżywanej" wiecznie agonii. (Opcję, że są to nieświadome, automatycznie działające samoistnie powstałe "podprogramy" też uznawałem za możliwą, acz mniej prawdopodobną.)
W decyzji Pirxa widziałem zaś na pół dokonaną właśnie na nich "eutanazję", na pól zaś chęć "wyeliminowania wynaturzenia gwałcącego postulowany porządek świata" (schemat b. typowy dla SF - vide finał "Muchy", vide parę odcinków "Star Treka" - a to Kirk niszczy technologię umożliwiającą nieśmiertelność, a to Riker uśmierca swoje klony).
Sam Terminus - znaczy główna "osobowość" automatu - zdawał mi się nieuniknioną ofiarą tego aktu gorzkiego miłosierdzia. Stąd dyskomfort. To jego było mi żal. Dla otorbionych tak było chyba lepiej. (Z drugiej strony możliwe też było że "otorbieni" to tylko proste podprogramy, jeśli tak - Terminus szedł na złom "za nic", co jeszcze zwiększało moje wątpliwości.)
Jednym słowem: wiedziałem, że nic nie wiedziałem
, ale do Pirxa miałem jakiś żal... Że się pospieszył, że nie zbadal sprawy do dna, że zadziałał trochę na oślep...
ps. słusznie chyba zestawiasz
maźku "Terminusa" z "Corcoranem", to - na mój gust - najjaśniejsze punkty obu cykli opowiadań (a przejście od jednego do drugiego, jest też płynnym przejściem od Pirxa do Tichego).
*blisko stąd do zapewnień GOLEMa, że byłby w stanie wytworzyć sobie, wedle potrzeby, jedną lub klilka osobowosci...