61
DyLEMaty / Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« dnia: Września 30, 2008, 12:17:59 am »
Dobra. Pod nóż poszła "Mechaniczna pomarańcza". Może wypadałoby się zgorszyć, ale, jak piszą w niektórych recenzjach, sceny przez które film kiedyś ocenzurowano nie wyglądają dzisiaj tak samo drastycznie, mimo że są tak samo jak kiedyś niemoralne. I na pewno nie da się na nie patrzeć ot tak, obojętnie, oceniając na zasadzie podobało się, nie podobało. No właśnie, nie mogę znaleźć słowa które najlepiej opisałoby film, co wcale nie znaczy, że był nijaki. Trudno też polecić go, albo nie, najwygodniej byłoby mówić: "Jeśli cię to naprawdę interesuje obejrzyj i sam oceń".
Czegoś mi brakowało, atmosfery, ducha tamtych czasów. Wszystko działo się w zbyt czystej, wyidealizowanej i wygładzonej, w porównaniu z plugastwem głównych postaci, otoczce. Tak jakby osoby zostały dobrze pomyślane, a świat, w którym żyły już nie do końca. A może jego obraz był za bardzo podobny do rzeczywistego, w każdym bądź razie coś mi tutaj nie pasowało. Aż z ciekawości przeczytam książkę.
Najmocniejszym akcentem filmu był sam Alexander (zresztą, pewnie zgodnie z założeniem reżysera). Dobrze dobrany aktor. To spojrzenie. Bardzo magnetyczna postać, zwracałby uwagę nawet gdyby siedział w tle, w lewym, górnym rogu ekranu. Do tego ich język i sposób mówienia...
Jeszcze o eksperymentalnej terapii Alexandra. Jak na mój gust można ją oceniać z dwóch punktów widzenia. Jeśli spojrzymy na niego jak na człowieka, to uniemożliwianie mu działania zgodnego z jego wolą (jakiekolwiek by ono nie było) wyda się krzywdzące (bo wcale nie było tak, że znienawidził przemoc, jego stosunek dla niej był ciągle taki sam, założono mu tylko blokadę na pewne działania). Jeśli z kolei patrzeć na niego jak na przestępcę, stawiając obok ofiary, byłoby to najskuteczniejszym, nie budzącym zastrzeżeń rozwiązaniem.
Jedno mnie dziwi. Dlaczego nie mogąc krzywdzić innych sam był w stanie wyskoczyć przez okno.
A co Wy myślicie o filmie?
Czegoś mi brakowało, atmosfery, ducha tamtych czasów. Wszystko działo się w zbyt czystej, wyidealizowanej i wygładzonej, w porównaniu z plugastwem głównych postaci, otoczce. Tak jakby osoby zostały dobrze pomyślane, a świat, w którym żyły już nie do końca. A może jego obraz był za bardzo podobny do rzeczywistego, w każdym bądź razie coś mi tutaj nie pasowało. Aż z ciekawości przeczytam książkę.
Najmocniejszym akcentem filmu był sam Alexander (zresztą, pewnie zgodnie z założeniem reżysera). Dobrze dobrany aktor. To spojrzenie. Bardzo magnetyczna postać, zwracałby uwagę nawet gdyby siedział w tle, w lewym, górnym rogu ekranu. Do tego ich język i sposób mówienia...
Jeszcze o eksperymentalnej terapii Alexandra. Jak na mój gust można ją oceniać z dwóch punktów widzenia. Jeśli spojrzymy na niego jak na człowieka, to uniemożliwianie mu działania zgodnego z jego wolą (jakiekolwiek by ono nie było) wyda się krzywdzące (bo wcale nie było tak, że znienawidził przemoc, jego stosunek dla niej był ciągle taki sam, założono mu tylko blokadę na pewne działania). Jeśli z kolei patrzeć na niego jak na przestępcę, stawiając obok ofiary, byłoby to najskuteczniejszym, nie budzącym zastrzeżeń rozwiązaniem.
Jedno mnie dziwi. Dlaczego nie mogąc krzywdzić innych sam był w stanie wyskoczyć przez okno.
A co Wy myślicie o filmie?