Sądzę, że na początku lat 70-tych Lem był optymistą, wierzył w ludzkość "w uchwycie" postępu naukowego, to znaczy, że pewne sprawy na Ziemi uważał za zjawiska szczątkowe, niknące na jego oczach (wojny, głód, zabobon itd.) i myślę, że wówczas jeszcze sądził, że każdy człowiek, któremu da się możliwość wyboru, wybierze oświecenie i drogę rozumu. Wystarczy więc to wszystko odrzucić, jako w istocie nie będące naturą człowieka, tylko przyzwyczajeniem po mrocznych czasach lub instynktem po zwierzętach. Taki optymizm wiele osób znajduje w Obłoku Magellana (mimo walca cenzury).
A potem okazało się, choć za jego życia to jeszcze nie było tak widoczne, że te "szczątki" nie tylko nie maleją, ale rosną jak nowotwór, że są w istocie nadal głównymi i narastającymi problemami świata, najważniejszymi rzeczami do rozwiązania - a prasą czytaną przy śniadaniu nie są bynajmniej "Postępy Fizyki".