Jak to się wszystko zmienia...
W latach '80 oglądałem z wypiekami (i nie chodzi o ew. rzucone torty) na twarzy
kreskówki "Transformers", a na "Solaris" Tarkowskiego przysypiałem. Teraz do "Solaris" wracam chętnie (choć na zakończenie zżymam się nie mniej niż w owe lata), a przy kolejnej próbie oglądania - tym razem filmu -
"Transformers" pp. Bay'a i Spielberga najzwyczajniej zasnąłem
*, przez co nie mogę spędzonego przy nim czasu uważać za w pełni zmarnowany, w końcu sen to zdrowie.
(Aha, jeśli to dla kogoś ważne: większość robotów, zwł. "tych złych", b. mało przypomina te z kreskówki, są znacznie mniej kolorowe, a bardziej metaliczne.. przez co przypominają zabawki Lego Bionicle.)
ps. wspominam o tym filmie bo bywa zaliczany do SF, a nie dlatego, że SF naprawdę jest
, są to ot takie
Bay-ki robotów za przeproszeniem...
* inna rzecz, że (z tego co pamiętam) stanowiacy
clou tego - z braku lepszych określeń - filmu pokaz efektów specjalnych (z których najefektowniejsze były i tak w
trailerze ), zajmuje ostatnie +/- pół godziny, reszta to typowe rozwałki a'la Bay przerywane równie typowymi spielbergowskimi scenkami familijno-komediowymi, do czasu z udziałem samych ludzkich bohaterów, potem także
friendly aliens (tak, gigantyczne roboty z innej planety postawiono w jednym rzędzie z E.T. i UFO-ludkami z "Batteries not included", co trudno nawet komentować) oraz skradankami - równie typowo spielbergowskiego, gremlinopodobnego - robo-szpiona, co nie składa się nawet w cień sensownej fabuły; słuszna jest opinia (nie pamietam, chyba Orlińskiego?), że lepiej było darowac sobie kręcenie "filmu", i zrobić półgodzinną reaklamówkę Hasbro po prostu...