Q, nowego Star Treka zrobili.
Wiem od dawna. Zrobiłem sobie nawet z tej okazji przegląd starych startrekowych filmów. Efekty samego mnie zaskoczyły.
Doszedłem mianowicie do wniosku, że współczesny widz jest w stanie obejrzeć bez wzruszenia ramion tylko:
1. jeśli lubi klasykę SF i ogólnie jest wymagajacy -
"ST - TMP",
2. jeśli oczekuje niezobowiazujacej rozrywki -
"ST: First Contact" i
"ST: Insurrection" (
"ST: Nemesis" go odrzuci głupotą). A jeśli przy tym ceni stare filmy o piratach (typu "Captain Blood") -
"ST II".
Reszta się za mocno postarzała, lub była adresowana zbyt ściśle w fanów. Np.
"ST: Generations" - nie-fana nic tam nie przyciągnie, bo to jest takie
fanboyskie wypracowanie spod znaku
"zbieramy ich wszystkich do kupy".
"ST III" - klasyczna zapchajdziura, nakręcona na zasadzie
"musimy go jakoś ożywić, nie? więc wybaczcie resztę".
"ST V" - pomysł ciekawy (z domniemaną Bozią walczą
), ale wykonanie na poziomie TROMY.
"ST VI" - przesłanie b. zacne, ale widać dokładnie jakich czasów dotyczył (no i są lepsze filmy dotykające końca zimnej wojny, bez czerwonych mundurów z jednej, a barokowych szat z drugiej strony; i znów trochę głupio mówić o światowym pokoju w konwencji filmu o piratach - "ST II" strawniejszy, bo nie łączy zgrzytliwie "piractwa" z ideologią).
"ST: Nemesis" - miało być mhrrocznie, wyszła kicha, jak ten cały
viceroy masuje skronie Shinzona zwijałem się ze śmiechu.
"ST IV" - niby mówi o ważnych rzeczach, ale nie-treker traci połowę humoru, i będzie się momentami zżymać
"ale ossochodzi"; i trudno przełknie satyrę społeczną (celną) z Wielkim Ratowaniem Świata w tle. Poza tym, jeśli ma docenić przesłanie, to pewnie czytał "Powiastki filozoficzne", a tam to samo lepiej (i bez
campowej scenografii).
A znów te relatywnie dobre "Star Treki"?
"ST II" - nie każdy lubi kosmicznych piratów wygłaszających napuszone monologi + przedatowane F/X.
"ST: First Contact" - całkiem fajna popcornówka, bez śladu ambicji, czy technologicznego realizmu, ale sa lepsze popcornówki (np. "Gwiezdne wojny"
czy "Powrót do przyszłosći").
"ST: Insurrection "- niby ambitniejszy od poprzednika, ważkie tematy itp. ale scenariuszowo jest to groch z kapustą, za dużo mądrosci chciał tam Piller naćkać (co gorsza większość z tych "mądrości" to były wysilone głupoty); no i to dające nieśmiertelność promieniowanie - tylko treker łyknie taka bzdurę
. (Choć na tle większości współczesnych produkcji "SF" wypada ten film nawet, nawet, bo usiłuje jeszcze cokolwiek powiedzieć, mniejsza o to, że to co mówi przeważnie nie ma sensu...)
Pozostaje
"ST - TMP" - lubię, ale tak naprawdę na tle "Odysei kosmicznej", czy "Blade Runnera", to ubogi braciszek, może się najwyżej ścigać z "Bliskimi spotkaniami..." Spielberga (i tu nawet wygra). W sumie całkiem dobra rzecz, która z list klasyki nie spadnie
*, acz nie fenomenalna. (Tym niemniej reprezentuje poziom wyższy niż jakie 90% kina SF.)
A nowy film? Sądząc z trailerów i innych reklam, popcornowej konwencji ciąg dalszy, chyba już nawet bez silenia się na jakiekolwiek ambicje. Obejrzę, ale nie sądzę, by mi się spodobał.
* w końcu R. Wise to kręcił, stąd zresztą nazywano ten film, dla podkreślenia jego supremacji na tle innych przedstawiceli
franchise, "Wise Trek" (zresztą,
pisałem o nim szerzej ileś stron temu...).
[Na czym zresztą polegał głowny sukces filmu Wise'a? Na świadomości różnicy między serialem, a filmem. W serialu można wybaczyć pewne skróty, uproszczenia (w końcu fabuła ma się zamknąć w 40paru minutach), pewien kicz i teatralizm (w końcu budżet jest ograniczony), pewną umowność. Natomiast filmowi takich rzeczy się nie wybacza. Wise to wiedział, i zrobił dobry film. Nikt z następców nie miał raczej tej świadomości.
Najnowsze filmy wybrały drogę jeszcze gorszą. Wybrały z seriali to co było w nich najgorsze - strzelaniny, humanoidy, sensację, i to wepchnęły na plan pierwszy. W ten sposób zamiast kiczu-z-konieczności, dostaliśmy kicz-z-wyboru. A przecie można było posadzić do scenariusza jakiego Reynoldsa, Sawyera, Benforda czy Baxtera (czyli kogoś z autorów rozrywkowej, lecz zachowujacej pewne standardy SF), a na reżyserskim stołku jeśli już nie Lyncha czy Soderbergha, to przynajmniej Camerona, Zemeckisa lub Howarda (ostatecznie precedens jest: pierwszy film reżyserował całkiem znany artysta, a przy scenariuszu pracowali A.D. Foster i Isaac Asimov - obaj pisarze SF). Zmniejszyć do minimum ilość sensacyjnej akcji, albo chociaż schować ja za fabułę (jak w "Raporcie mniejszości" nie przymierzając). Zlikwidwać - mimo utyskiwań fanów - humanoidy (albo wepchnąć je wszystkie w końcu w szeregi Federacji i ograniczyć ich rolę do tła, jak w "ST - TMP" właśnie; lub też... poprosić o pomoc Le Guin i - tak jak ona - zacząć w końcu sensownie wygrywać biologiczno-kulturowe różnice między nimi). I wreszcie - ponownie konforntować bohaterów z intelektualnymi i etycznymi wyzwaniami oraz niezwykłością Wszechświata, a nie rzucać ich w wir kolejnych walk z "demonami zła" w komiksowym stylu. No i dać w końcu konsultantowi naukowemu głos
veta wobec co głupszych zapędów scenarzystów.]