Wrócę jeszcze do tego zdania o łysym, bo widzę, że był to trochę niefortunny wybór. Mianowicie w pewnych szczególnych okolicznościach sąd taki może popaść w tzw. paradoks łysego. Bierze się to z tąd, że nie istnieje obiektywne kryterium bycia łysym (określające np. minimalną liczbę włosów... ). W skutek tego w niektórych okolicznościach zdanie
x jest łysy można uznać za zdanie wartościujące, a więc z punktu widzenia nauki pozbawoine sensu
. Nie wiem, jak tam jest w przypadku Draco, ale ja za rok dwa na tenże paradoks się pewnie załapię...
Jeśli więc modelowi mamy przypisać jakąś formę [ch8222]istnienia", to owo istnienie musi go lokować w platońskim świecie form matematycznych. Oczywiście, można przyjąć przeciwny punkt widzenia: można uważać, że sam model istnieje tylko w naszym umyśle, a nie wkładać go do jakiegoś urojonego świata platońskich idei. Jest jednak coś bardzo ważnego, co można zyskać, jeśli się przyjmie, że struktury matematyczne istnieją niezależnie od nas. Tak się bowiem składa, że nasze własne umysły notorycznie wykazują brak precyzji w rozumowaniu, nie można na nich polegać i często wikłają się w sprzecznościach. Dokładność, niezawodność i spójność, jakich wymagają teorie naukowe, potrzebują czegoś więcej niż nasze indywidualne i zawodne umysły. Otóż właśnie te cechy znajdujemy w matematyce. Czy to nie wskazuje nam na jakąś rzeczywistość, która istnieje poza nami?
Ot i cały Penrose. W zasadzie wszystko, co Penrose przedstawia w tym (całym) fragmencie przewijało się już w Nowym umyśle. I tu jak na dłoni widać to, co mi i w tamtym sposobie dochodzenia do wniosków nie odpowiadało. Mianowicie owo "co można zyskać, jeśli zrobimy tak a tak". Przy czym, żeby była jasność, zysk jest tu subiektywno-filozoficzny, a nie formalno-naukowy. U Penrosa mamy najpierw rodzaj jakiegoś przeczucia, jakiś wymóg punktów odniesienia, a potem konstrukcję myślową, wnioskowanie, które prowadzi nas do z góry założonego celu. Więc to wszystko jest bardziej kwestią przekonań, niż jakiegokolwiek rzeczowego argumentowania.
Istnienie w sensie Platona, tak jak ja to widzę, oznacza istnienie pewnego standardu zewnętrznego, które nie jest uzależnione ani od naszych indywidualnych opinii, ani od szczególnej kultury, w której żyjemy. [ch8222]Istnienie" w tym sensie może odnosić się również do sfer innych niż matematyka, na przykład do moralności czy estetyki (zob. rozdz. 1.5), ale ograniczę się tylko do rzeczywistości matematycznej, gdyż tutaj sprawy przedstawiają się najbardziej klarownie.
Tu już widać tendencję do aksjomatyzacji norm moralnych, co pozostawię bez komentarza...
Można teraz postawić pytanie: czy należy przyjąć takie stanowisko, że twierdzenie Fermata było prawdziwe zawsze, na długo zanim Fermat je odkrył, czy też kwestia jego prawdziwości jest sprawą czysto kulturową, zależną od subiektywnego standardu zawodowego społeczności matematyków?
Logika wypowiedzi. Prawdziwym lub fałszywym może być coś co istnieje, a przed odkryciem Fermata owo twierdzenie (jako Twierdzenie) nie istniało. Można co najwyżej zapytać, czy prawda matematyczna wynikająca z owego twierdzenia zaczęła obowiązywać od chwili jego odkrycia czy też obowiązywała już wcześniej. A jeśli tak, to kogo?
Oczywiście, matematyczne formy świata Platona nie istnieją w taki sam sposób, w jaki istnieją zwykłe obiekty fizyczne, takie jak krzesła czy stoły. Nie można ich umiejscowić ani w przestrzeni, ani w czasie. Obiektywne pojęcia matematyczne należy uważać za byty ponadczasowe, a nie za powołane do życia z chwilą zauważenia ich, po raz pierwszy, przez człowieka
Nie rozumiem pojęcia "ponadczasowe". Czy to znaczy że istniały przed wielkim wybuchem? (zakładając, że był to rzeczywisty początek).
Te desenie [ch8222]istniały" od początku czasów, w tym ponadczasowym sensie, w oczekiwaniu, że zostaną odkryte dokładnie w tej formie, w jakiej je widzimy obecnie, nieważne gdzie i kiedy jakaś rozumna istota zdecyduje się je zbadać.
Metafizyka. (A jak zauważa Ayer, sądy metafizyki i teologii są, ze względu na niepodleganie zasadzie weryfikacji, pozbawione sensu ) (
).
No tak. Penrose nie przedstawia niczego nowego, a tylko swoim autorytetem podpiera pewne filozoficzne nurty. To nie jest grunt, na którym mozna cokolwiek udowodnić (chociaż czasami udaje się coś obalić...). I - tak jak poniekąd zauważyli już Deckard i Dzi - wszystkie te kwestie to jest sprawa osobistych przekonań.