Hm,
maźku, to mnie urządza: jeśli nie można w żaden sposób wprowadzić - co twierdzisz - rozróżnienia między rzeczami naturalnymi i nadnaturalnymi, to nikt na świecie w takim razie nie wierzy w nic nadnaturalnego, ergo wszyscy ludzie są ateistami.
Szkoda, że jakoś nie zauważyłem tego dotychczas; niewykluczone, że za mało się starałem, ale ok, będę uważniej się rozglądał i już nie poczuję się taki osamotniony w społeczeństwie.
Rozumiem, że także nie widzisz niczego, czego nie dało by się wyartukułować na sposób materialistyczno/naturalistyczny w następującej definicji (
http://en.wikipedia.org/wiki/God).
God is most often conceived of as the creator and overseer of the universe. Theologians have ascribed a variety of attributes to the many different conceptions of God. The most common among these include omniscience, omnipotence, omnipresence, omnibenevolence (perfect goodness), divine simplicity, jealousy, and eternal and necessary existence. God has also been conceived as being incorporeal, a personal being, the source of all moral obligation, and the "greatest conceivable existent".
Idź do kościoła, posłuchaj kazania. To o tym jest ta książka, którą próbujesz zbagatelizować, usuwając jej podmiot i zarzucając autorowi, że pojechał po słomianej kukle, podczas gdy tezę i substancję książki można obalić jednym pytaniem.
Ale w kościele ksiądz nie mówi "Bóg (mam tu, drogie dzieci, na myśli, pewną para-egzystencję, której manifestacja w doczesności niczym się nie objawia, dlatego też nie doszukujcie się Boga w świecie, bo go nie znajdziecie) każe wam się rozmnażać... etc.", tylko "Bóg każe wam się rozmnażać".
I (abstrahując od rozmnażania się - to tylko figura retoryczna), słuchający go ma dwa wyjścia. Albo recepcja oparta na koncepcji osobowego Boga (którą sam uważasz za bzdurę, więc nie będę tracił na to czasu), albo koncepcja taka, jak Twoja, a mianowicie nie-brania-tego-dosłownie i używania rozbudowanych metafor wraz z nieskończenie długimi mostami koncepcyjnymi by przełożyć na przykład przykazanie "Nie będziesz miał bogów innych przede mną" na "Będziesz szanował naturalne prawa fizyki, relacje międzyludzkie i zasady gwarantujące harmonię bytu, lub będziesz nieszczęśliwy".
Ja tego drugiego wariantu również próbowałem - nie myśl, że skoro nie byłem nigdy członkiem żadnego kościoła, to nie próbowałem; niejednokrotnie szukałem w tym wartości i próbowałem przekładać pewne okołoteologiczne prawdy na język naturalizmu/nauki.
Jednakże gdy dojdzie się już do poziomu zrozumienia materii tak głębokiego, iż uznamy, że religia to w zasadzie pewien język, interfejs, który ma umożliwić ludziom dysponującym może nieco skromniejszym aparatem pojęciowym osiągnięcie stanu duchowo/intelektualnego gwarantującego szczęście, gdy już przedstawimy sobie to wszystko, zrozumiemy jak dokonać przekładu na język racjonalizmu, a to, czego nie da się przełożyć, opisać jako zestaw pewnych - nierzadko pięknych - stanów emocjonalnych, wreszcie, gdy już nawet zdecydujemy się uczynić dzieło swego życia z tłumaczenia nieszczęśliwcom, którzy zawiedli się na religii, bo jej nie rozumieli, jej zawiłości; na tłumaczeniu im - co równa się wszakże kaznodziejstwu - 'co to wszystko znaczy i jak to interpretować/używać', jak pogodzić niemożność istnienia duszy z pewnością pośmiertnej kontynuacji, lub jak wytłumaczyć reinkarnację, czy system karmiczny, czy Hurysy... to wtedy, gdy książka naszych myśli i przekonań będzie już niejako gotowa do druku i będziemy w drodze do wydawnictwa, możemy zadać sobie pytanie - "Hej! A gdyby tak nie mówić o tym wszystkim? Gdyby nie było tego pojęcia "Bóg" i gdybym nie musiał tego wszystkiego tłumaczyć sobie i innym?"
I okazuje się, że byłoby niesamowicie. Niby strasznie, ale z drugiej strony - cudownie.
Cudownie prosto.
I o tym właśnie, drogi przyjacielu, "jest ta książka".