Wiesioł: Jesteś jeszcze tam? Zmogłem właśnie Robota, nawet wstałem dziś po szóstej (w niedzielę!) żeby skończyć, bo wieczorami oczy mi się kleją po całym dniu przed monitorem. Tak więc gotów jestem do dyskusji na ten temat.
Tytułem wstępu pierwszy pozwolę sobie zabrać głos, bo książkę odłożyłem dosłownie kilka minut temu, wypiłem jeszcze tylko małą czarną i na gorąco chcę coś napisać, zanim to pierwsze wrażenie nie minie.
Z książką tą spotkałem się po raz pierwszy gdzieś pod koniec podstawówki. Wydaje mi się, że było to w takiej serii "siódemki", w której pojawiały sie krótkie opowiadania albo fragmenty większych całości. W jednej z tych książeczek był fragment ROBOTA - jego pierwsza wizyta za lustrem w mieście z posągami. (nota bene, jak Wachowscy rżnęli z Lema, tak i to rtęciowe lustro też nam ukradli. Dlaczego bracia tak często coś chcą ukraść?). Byłem wówczas zafascynowany swiezościa pomysłu projekcji jednej rzeczywistości fizycznej na drugą. Fragment z uderzeniem o nietoperza, próbę ratunku spadającego pamiętam doskonale do dzisiaj.
Drugi raz książkę, już całą, przeczytałem w liceum, pamiętam, że próbowałem przekształcać transformacje Lorentza, aby "sprawdzić" Snerga, nie pamiętam, czy doszedłem do jakichś wyników. Co dziwne, do dnia dzisiejszego zapamiętałem nie wiele więcej, niż za pierwszym razem, tzn. jeszcze kilka epizodów z posągowego miasta.
Dziś, kiedy przeszedłem do kilku ostatnich kartek wiem juz dlaczego. Książka ta rozpada się na dwie części, ledwie sfastrygowane byle jak. Pierwsza, i objętościowo większa to dobre opowiadanie "hard s-f". Jest tam troche "filozofowania", ale akurat nie za dużo, jest tam trochę tego kafkowskiego surrealizmu, jak z pamiętnika znalezionego w wannie, poczucia, że rzeczywistość której dotykamy jest jakimś snem, czy w najlepszym razie dekoracją. Nie przesłania to jednak głównego bohatera.
Zakończenie, po wydostaniu sie na powierzchnię uprowadzonego miasta jest właśnie tym dofastrygowanym kawałkiem, którego zupełnie, nic a nic nie pamiętałem. Do tego stopnia, że gdy czytałem tu na forum, w tym wątku o teorii Snerga (nadistot) żaden trybik nie drgnął w mojej mózgownicy. Coś tam jarzyłem, ale z innych źródeł, jakiś artykułów, już nie pamiętam zresztą.
Zakończenie książki jest w swej istocie manifestem Snerga, jest po prostu wyłożeniem jego teorii, czynionym ustami bohaterów. O samej teorii w tej krótkiej notatce nie będę nic mówił, poza tym, że mnie nie przekonuje, i że z trudnością przebrnąłem przez nią, bo było to dość rozwlekle napisane, i że prawdopodobnie dlatego zupełnie jej nie zapamiętałem. Całość zrobiła na mnie trochę takie wrażenie, jak inscenizacja jakiegoś wydarzenia historycznego w szkolnej świetlicy: najpierw kilka osób w krzyżackich płaszczach rąbie się na papierowe miecze z tekturowymi rycerzami, a potem wszyscy wstają i zgodnie deklamują o wyższości państwa polskiego nad krzyżakami. Tak i tu było. Faceci po dosyć niewyobrażalnych perypetiach wydostają się z lochów do wolności, która okazuje się być nakryta szklanym kloszem i wystrzelona z przyświetlną prędkością w bliżej nieznane, a oni, leżąc pod krzaczkiem w miejskim parku, tworzą na poczekaniu zręby teorii nadistot.
Nie chcę tutaj pisać w takim sensie, że naśmiewam się ze Snerga. Mam na myśli jedynie pewne warsztatowe niespasowanie tych dwóch elementów książki i wynikającą z tego sztuczność jej zakończenia.
Co do głębszego przesłania, a może raczej wprost - aby to Lemem porównać - w końcu jesteśmy na forum Solaris. Jest pewna zasadnicza różnica, pomiędzy kierunkami, w jakich swoje rozważania na temat OBCYCH snuli Lem i Snerg. Lem próbował przedłużyć dalej te kierunki, które zarysowały się już na Ziemi i próbował je wyprowadzić w przyszłość, lub w inne warunki - tak odbieram "jednozdaniowo" jego poglądy w tym zakresie. Nie próbował "wytworzyć" nowej jakości, doszukiwać się jej, widzę to tak, że uważał, że jako produkt tego Wszechświata zawieramy w sobie jego wszystkie prawa, i nie ma jakiegoś jeszcze "innego" wymiaru. Snerg natomiast zakłada, że jest jeszcze jakiś krąg (kręgi?) istnienia, o których chwilowo nie mamy pojęcia.
To tyle na szybko. Czytałem jeszcze jedną książkę Snerga, ale kompletnie jej nie pamiętam..., nawet tytułu.