Odświeżałem sobie "Drogę do science fiction", w której drugim tomie znaleźć można opowiadanie "Król z probówki" (
"The Tissue-Culture King"):
https://en.wikipedia.org/wiki/The_Tissue-Culture_Kinghttps://archive.org/details/Amazing_Stories_v02n05_1927-08_017/page/n35/mode/1up?view=theaterPióra Juliana Huxley'a (brata Aldousa i noblisty Andrew, wnuka Thomasa - słynnego
darwinowego buldoga, znajomka Wellsa, wczesnego transhumanisty, współzałożyciela WWF, dyrektora generalnego UNESCO; no poważnej figury jednym słowem):
https://en.wikipedia.org/wiki/Julian_Huxleyhttps://pl.wikipedia.org/wiki/Julian_HuxleyOpowiadanie z grubsza pamiętałem (lata temu zrobiło na mnie wrażenie, choć przy powtórce może nawet większe, mimo pewnych naiwności), ale przy obecnym czytaniu jąłem zastanawiać się, czy Lem je znał (i się inspirował), bo widzę pewne podobieństwo. Jego bohater (też szalony naukowiec, choć innymi dziedzinami się parający), wykorzystuje bowiem naiwność stereotypowo ukazanych Afrykańczyków, i ambicje polityczne jednego z nich, by zapewnić sobie swobodę badawczą:
"Hascombe’a olśniła pewna myśl. Zwrócił się do tłumacza.
‒ Powiedz tak: Oddajecie cześć Krwi, tak jak my, ludzie biali; lecz my posuwamy się dalej ‒ umiemy sprawić, że ukryta natura i prawdziwe oblicze krwi stają się widzialne i za pozwoleniem pokażę te wielkie czary.
Przywołał tragarza, który dźwigał jego bezcenny mikroskop, ustawił aparat, nożem naciął czubek palca i wycisnął kroplę krwi, którą umieścił między dwiema szklanymi płytkami. Dostojnicy najwidoczniej się zainteresowali. Zaczęto szeptać między sobą. ‒ Pokaż nam ‒ wódz rozkazał na koniec.
Hascombe zademonstrował preparat z przejęciem znacznie większym niż wówczas, gdy miał do czynienia ze studentami pierwszego roku medycyny. Wyjaśnił, że krew składa się z małych ludzików różnego rodzaju żyjących własnym życiem, a my, podglądając, uzyskujemy nowe źródło władzy nad nimi. Starszyźnie to mniej lub bardziej zaimponowało. W każdym razie widok tych tysięcy drobinek w miejscu, gdzie przedtem nic nie widzieli, uzmysłowił im, że biały posiada moc, dzięki której mógłby z niego być pożądany sługa.
W żadnym wypadku nie chcieli pokusić się o obejrzenie własnej krwi w obawie, że ten widok oddałby ich w ręce tych, którzy próbkę zobaczą. Kazali jednak pobrać krew od niewolnika. Hascombe poprosił też o ptaka i zdołał wzbudzić pewne zainteresowanie pokazując, jak zupełnie inne są ludziki w ptasiej krwi.
‒ Powiedz im ‒ zwrócił się do tłumacza ‒ że dysponuję wieloma innymi zdolnościami i czarami, które pokażę, jeżeli zechcą dać mi czas.
Krótko mówiąc, darowano mu i jego towarzyszom życie. Hascombe dodał, że poznał wtedy uczucie, jakiego doznaje oskarżony, gdy sędzia ogłasza: „Tydzień więzienia“.
Jeden ze starszych plemienia ‒ wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna w średnim wieku - przyciągnął uwagę Hascombe’a, który poczuł się mile zdziwiony, gdy następnego dnia ten właśnie człowiek przyszedł do niego z wizytą. Ze względu na połączenie cech męża stanu i duchowego Hascombe dał mu później przydomek Książę-Biskup; naprawdę jednak nazywał się on Bugala. Jego pragnienie bliższego zapoznania się z tajemniczymi umiejętnościami i zasobami wiedzy Hascombe’a dorównywało dążeniu tego drugiego, by jak najwięcej dowiedzieć się o ludziach, w których ręce wpadł. Spotykali się więc prawie co wieczór i długo w noc wiedli rozmowy.
U obu dociekania w niewielkim tylko stopniu wypływały z czysto akademickiej ciekawości. Bugala, pod wrażeniem magii mikroskopu, a jeszcze bardziej efektu, jaki wywarła ona na innych starszych, palił się do tego, by wybadać, czy przy wykorzystaniu nadprzyrodzonych mocy białego nie dałoby się sobie samemu zapewnić awansu. W końcu dobili targu. Bugala przypilnuje, żeby Hascombe’owi włos nie spadł z głowy, w zamian za co Hascombe swe zasoby wiedzy i umiejętności musi oddać do dyspozycji Rady, a Bugala tak pokieruje sprawą, żeby samemu na tym skorzystać. Na ile Hascombe zdołał wywnioskować, Bugala nosił się z zamiarem wprowadzenia zasadniczej zmiany w religii narodowej, czegoś w rodzaju reformacji opartej na czarodziejskich sztuczkach Hascombe’a; sam zaś miał wyłonić się jako Arcykapłan tego zmienionego systemu.
Poczucie humoru, którego Hascombe nie był pozbawiony, zostało połechtane. Wydawało się więcej niż pewne, że nie zdołają uciec, a przynajmniej nieprędko. W takim razie, dlaczego by nie skorzystać z okazji prowadzenia badań na koszt państwa ‒ przecież to szansa, jakiej w kraju on i jemu podobni zawsze domagali się z wielkim krzykiem. Puścił wodze fantazji. Dołoży wszelkich starań, żeby wywiedzieć się, ile tylko można, o obrządkach i wierzeniach plemienia. A elementy rytuałów, sposób wyrażania wierzeń oraz cały fizyczny aspekt religijności plemienia, przy użyciu swej władzy i umiejętności naukowych wyniesie na wyżyny, które w ich oczach powinny wyglądać na prawdziwy cud.
Szkoda mojej fatygi, żeby relacjonować wszystkie rokowania, niewypały, nieporozumienia. W końcu jednak Hascombe zdobył to, co chciał ‒ budynek, który mógł posłużyć jako laboratorium, nieograniczone zastępy niewolników do niższych posług i kapłanów do ważniejszych poruczeń w charakterze asystentów laboratoryjnych, a ponadto obietnicę, że z chwilą wyczerpania się jego materiałów naukowych Rada zrobi wszystko co w jej mocy, by sprowadzić nowe z wybrzeża; obietnicy tej skrupulatnie dotrzymywano i Hascombe nigdy nie był zmuszony stosować ograniczeń z powodu braku czegoś, co można nabyć za pieniądze."(Śwarnetyka też się znajdzie: poza klonowaniem tkanek, wstrzykiwaniem hormonów,
embriologią eksperymentalną i przymiarkami do wywoływania partenogenezy u kapłanek, Hascombe trudni się również eksperymentami z telepatią, co ciekawe - z sukcesem.
Niejakie paralele do Łysenki - który zaczynał już wtedy swą działalność - również da się przeprowadzić.)