Moja
„prime directive” dotyczy świata nieopisanego, zawiera założenie, że ten świat jest racjonalny, ale w racjonalnym świecie nie wysłano by rakiety, która leci znikąd donikąd, zabiera tonę wody na wieloletni lot, której załoga nawiguje niefrasobliwie, w której roboty się tłuką, itd.
Więc zachodzi zasadnicza sprzeczność pomiędzy nieopisanym a opisanym.
Natomiast gdyby rozbudować model
o to, co zostało opisane, to wyglądałby zapewne jakoś tak: Do pomieszczenia wszedł mężczyzna w marynarkopodobnym wdzianku, którego korpus był uszyty częściowo z materiału, częściowo z gazety, częściowo z papy dekarskiej. Prawy rękaw wdzianko miało z blachy (symbolizującej oczywiście pancerność rakiety). Lewy rękaw był z naleśników (to te roboty, co się potłukły).
Zamiast jednej dolnej kieszeni wdzianko miało małe okienko, oszklone. Na jednym pagonie miało mały trawniczek, na drugim ptasie gniazdko.
Guzików nie było, obie poły miały tylko dziurki, zasznurowane żywymi dżdżownicami, które wiły się malowniczo.
Itd., itp.
No, ale to odzwierciedla ażurowość rzekomo realistycznej fabuły, natomiast teoretycznie nie jest wkluczone, że ażurowa ekipa mogłaby opowiedzieć coś ciekawego o innej cywilizacji … gdyby w ogóle można było coś o innej cywilizacji powiedzieć.
Moim zdaniem nie można.
Że Lem przewidział klonowanie jakichś niewolników?
Ale co to zmienia?
Dla Stalina ludzie byli sui generis zasobem, jak drewno albo zboże. Gdyby miał techniczną możliwość klonowania posłusznych wykonawców poleceń i gdyby to było ekonomicznie opłacalne, nie zawahałby się ani chwili.
(Czytam akurat Stalingrad Beevora. Już na początku przedmowy, na stronach XIII-XIV, Beevor podaje, że podczas bitwy pod Stalingradem sowieci rozstrzelali trzynaście i pół tysiąca własnych żołnierzy).
Sens bycia...stosunek załogi do tego co widzi - sednem rozmowa w rozdziale XII?
Czy sensem jest nie wtrącanie się do życia innych? Czy jednak pomoc z anihilatorem w ręku?
Ziemska historia pokazuje obie drogi - właściwie w większości zakończone katastrofalnie.
Te słowa Koordynatora:
To, co się tu dzieje, co tu widzimy, to owoce określonej konstrukcji społecznej, należałoby ją złamać i stworzyć nową, lepszą i jakże my to mamy zrobić?
Nie widzę sensu rozważań o tym, czy powinno się interweniować, czy nie, na odległej planecie, w wymyślonej sytuacji,
kiedy na Ziemi trwają bardzo poważne spory o to, czy interweniować tu i teraz.
Albo
czy warto było interweniować w taki sposób i w takim zakresie, w jakim to robiono. Np. czy Amerykanie słusznie robili, trwając w Afganistanie przez prawie dwadzieścia lat i próbując, kosztem setek miliardów dolarów, stworzyć demokratyczny kraj?
(Testowali
„nation building” w kraju, w którym nawet nie ma
„nation”, tylko bodajże sześć głównych plemion.)
Ex post uważam, że powinni się wycofać po roku, ale nie twierdzę, że tak uważałem w roku 2002, czy 2003.
*
No, tak trochę ironizuję, bo … się nauczyłem od Lema. Słusznie też
Q przypuszcza, że lektura „FiF” wzmocniła we mnie tendencje krytyczne. Ale nie tyko „FiF”, także (m.in.) „Summa”. Bo jeśli komuś się nie chce zastanowić dwadzieścia sekund na tym, ile wody potrzeba sześcioosobowej załodze na wieloletni lot,
to rozważania o tym, co też inna cywilizacja nawyczynia, jeśli będzie miała o trzy, cztery, pięć, dziesięć rzędów wielkości więcej energii do dyspozycji niż cywilizacja ziemska miała w 1962 roku, wydają mi się mniej ciekawe, bo mniej wiarygodne.
Ja rozumiem że, jak powiedział klasyk,
„Przewidywanie jest trudne, zwłaszcza jeśli dotyczy przyszłości” ale ażurowość fabuł, w tym „Edenu”, powoduje, że mam mniej zaufania do tych rozważań w Summie.
*
(Dość) spójna fabuła? „Marsjanin”.