przypomniały mi się zmyślone myśloloty i "Opowieści nie z tej ziemi" Parzydły i Weinfelda z 1977 roku z Relaxu.
Pamiętam
. Lubiłem. B. fajna blahostka.
Przy czym z wyobraźnią (raczej w fantasy, niż w SF, choć zdarza się - b. często - teoretyczna SF, w praktyce fantasy będąca) jest taki problem, że fantasy może być teoretycznie o wszystkim, przez co albo jest w praktyce o niczym, jeśli zbyt daleko od rzeczywistości odskoczy, albo... w zasadzie nie potrzebuje być fantasy, jeśli się jej trzyma. Aczkolwiek... czasami tak jawnie fantastyczna konwencja pozwala - przy zachowaniu związków z realnością - na operowanie efektownym skrótem czy metaforą. Udawało się to Le Guin, udało Brzezińskiej. Weinfeldowi z Parzydłem też się - na znacznie skromniejszą skalę - udało. Fundnęli, mianowicie, odbiorcy sympatyczne bajeczki z morałem.