Marvelowski serial
"WandaVision". Nazwać rzecz SF się waham. W skrócie: parka, a nawet małżeństwo:
ona - nie do końca zdrowa psychicznie czarownica (w komiksach mutantka-czarownica, bo jak przeginać, to na całego) o mocach dających jej zdolność dowolnego zmieniania rzeczywistości,
on - robot, który w dodatku niedawno zginął poświęcając się, by połowa populacji Wszechświata mogła żyć. Wrzuceni w psychodeliczną scenerię m.in. czarno-białego serialu komediowego z lat ’60. Znaczy: będzie dziwnie, a nawet jeszcze dziwniej (i chyba nieco w stylu kojarzącym się z fantastyką jaką uprawiają zajdlowskie - i nie tylko zajdlowskie - autorki z kręgu "Fahrenheita", acz one w swojsko-obyczajowe, a zarazem humorystyczne, ramy ładują raczej magię w klasycznym stylu fantasy, folklor i niesamowitość...). Przez tę dziwność jestem zaciekawiony, choć nie wiem, czy się nie rozczaruję.